Ryszard Makowski w rozmowie z Magdaleną Rigamonti zdradza, że propozycja objęcia konsulatu w Los Angeles padła z ust Witolda Waszczykowskiego. - Nie przyjąłem tego. Nie po to buduję swoją niezależność - odpowiedział.
Za co pan dostał Gloria Artis?
Sam nie wiem.
Poważnie rozmawiajmy.
Rozmawiamy.
To odznaczenie od premiera Piotra Glińskiego dla zasłużonych kulturze polskiej.
Mam swoją, nazwijmy to, drogę artystyczną. W latach 80. działałem w ruchu studenckim, dostałem nawet II nagrodę na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. Potem występowałem w kabarecie OT.TO, który jak pani wie, był bardzo znany, a teraz od 2003 r. występuję w kabarecie Pod Egidą u Jana Pietrzaka. Jednym z najważniejszych kabaretów stulecia.
Premierowi Glińskiemu wystarczyło.
Prowadzę działalność artystyczną i to zostało dostrzeżone. Szczerze mówiąc, byłem mile zaskoczony.
Wcześniej inni ministrowie kultury nie dostrzegali.
Oczywiście premier Gliński wywodzi się z opcji, którą przez wiele lat popierałem, również wtedy, kiedy mówiono, że prezes Kaczyński nigdy nie wygra wyborów.
I za to jest to odznaczenie.
Myślę, że jednak za wieloletnią działalność artystyczną.
Robi pan PR tej władzy.
Robię, bo za tą władzą przez wiele lat byłem, za tą opcją polityczną przez wiele lat byłem. A sama Platforma Obywatelska i jej rządy nie podobała mi się nigdy. Chociaż wiele lat temu uważałem, że koalicja PO-PiS ma sens. Ale potem, jak zostałem wyrzucony przez panią prezydent Gronkiewicz-Waltz ze stanowiska dyrektora domu kultury na Pradze za poglądy polityczne, to PO wypowiedziało mi wojnę.
A, czyli to jest osobista zadra.
Zaśpiewałem piosenkę „Platforma cię kocha” i zaraz potem już nie byłem dyrektorem instytucji podległej miastu rządzonemu przez PO.
Może pan był po prostu niekompetentnym dyrektorem.
Ma pan jakieś wieści na ten temat? Jakoś sobie dawałem radę. Mam dwie dusze, urzędniczą i artystyczną.
Władzy od lat się pan podlizuje.
Może to tak wygląda z boku, ale ja naprawdę nie jestem żadnym pieszczochem władzy. Pani się stara stworzyć tezę, że ja jestem jakoś blisko PiS-u, blisko polityków tej partii. Jestem za tą władzą, nie wypieram się tego, ale czy to można nazwać podlizywaniem? Nie sądzę. Nie mam też z tego żadnych ogromnych profitów. Przez te trzy lata „dobrej zmiany” dla mnie się aż tak wiele nie zmieniło. Pracuję tak, jak pracowałem we Fratrii, wydawcy Sieci, wPolityce.pl i wPolsce.pl, oraz u Jana Pietrzaka. W mediach, w których publikuję, jest miejsce na krytykę władzy.
Nie zauważyłam.
Jestem z tą władzą związany, ale nie bezkrytycznie.
Na początku „dobrej zmiany” dostał pan program w telewizji publicznej „Studio Yayo”.
Program dostałem, ale co w tym takiego dziwnego. Jestem artystą, pracuję od wielu, wielu lat, dlaczego nie mógłbym mieć programu w telewizji.
„Czułem się Żydem w III Rzeszy” – to Marcin Wolski o czasach rządów PO-PSL.
Nie użyłbym takich porównań. Chociaż do dzisiaj są „obiektywne” trudności, bym został zaproszony do wielu warszawskich domów kultury. Znam tych wszystkich dyrektorów domów kultury i nawet nie mam do nich pretensji, mają jakieś tam swoje życie, swoje kredyty. Wiem, że gdyby mnie zaprosili, mogliby stracić pracę. I to nie są moje domniemania, ja z nimi rozmawiałem. Zdaję sobie sprawę, że ta sytuacja związana z podziałami politycznymi jest opresyjna i sięga do samego dołu. Kiedy byłem dyrektorem domu kultury, to nie stałem przy drzwiach i nie sprawdzałem, kto ma jakie poglądy. A teraz mogę pani podać kilka adresów. Zapewniam panią, że nawet jeśli chodzi o kulturę, to ze strony PO jest wszystko dopilnowane.
Z pana strony politycznej też.
Nie do końca. Przecież z telewizji publicznej zdjęto mi program.
Zdjęto panu program, bo był nieśmieszny.
Program był, jaki był, przede wszystkim bardzo niskobudżetowy.
Intelekt i poczucie humoru nie są nisko budżetowe.
Czyli popisaliśmy się i intelektem, i poczuciem humoru, jeśli my dzisiaj, po trzech latach o tym programie ciągle rozmawiamy.
Pan wie, z jakich powodów rozmawiamy.
Nieważne, z jakich.
Ważne.
Z takich, że program okazał się ponadczasowy. Żyjemy w świecie mediów i ważne jest, żeby zaistnieć.
Niech pan będzie ostrożniejszy.
Wiem, zaraz mi pani zacznie wytykać siostry Godlewskie.
Sam pan sobie wytknął.
To był program niskobudżetowy, 10-minutowy w TVP Warszawa. Dwie mównice, dykta z napisem „Studio Yayo”.
Paździerz?
Paździerz. Ale niesamowite zaangażowanie wszystkich, którzy współpracowali przy jego powstawaniu. Samo robienie tego programu było przyjemnością, choć nie wszystkim przypadł do gustu. Chętnie bym zobaczył te odcinki jeszcze raz. Nie wypieram się go.
Cała Polska o nim mówiła.
Właśnie.
Że wstyd.
Jaki wstyd? Yaycuje pani. Że były głupie żarty, że się wygłupiałem?
Dobrze płacili przynajmniej?
Średnio. Wielu młodych ludzi zaczepiało mnie na ulicy i mówiło, że program im się podoba.
Nawet Marcin Wolski mówił „nie jestem fanem «Studio Yayo»”.
I to Marcin Wolski zrobił wszystko, żeby „Studio Yayo” spadło. On, będąc satyrykiem, zlikwidował satyrę w telewizji. Mnie nie chodzi o to, żebym to ja cały czas był w telewizji, tylko o to, żeby było coś, z czego można by się pośmiać. Teraz jest tak, że nie ma satyry w TVP. Poza tym w naszym programie były treści niewygodne dla salonu.
Dla którego, waszego, PiS-owego?
Nie, dla salonu michnikowszczyzny.
Teraz żart się panu udał. Przecież już wtedy władzę w TVP miała „dobra zmiana”.
Tam poszła parodia Michnika i jeszcze kilka innych żartów, między innymi z KOD. O Studio Yayo szeroko rozpisywała się „Gazeta Wyborcza”. I to ona wskazała jedynie słuszną tezę, że to jest fatalny program.
Teraz swój salon ma PiS i pan jest w tym salonie.
Może jest, ale ja do niego nie należę.
Pan jest w wydawnictwie, które jest propagandową tubą PiS.
Przesadza pani. Każda redakcja ma prawo do swojej linii i na tej zasadzie można każdą redakcję nazwać tubą propagandową.
Wypraszam sobie. I mówię tu i w imieniu swoim, i wielu kolegów.
To budujące, że ma pani dobre zdanie o sobie i kolegach po piórze, ale wszyscy gdzieś tam przemycamy swoje poglądy. Generalnie propagandy nie uprawiam. Mam swoje poglądy i daję im upust.
Jako dziennikarz.
Raz jestem dziennikarzem, raz publicystą, raz artystą.
Zależy, co wygodniej?
Zależy, co w danej chwili robię.
Ma pan jeszcze wstęp do TVP?
A dlaczego nie? Ostatnio się spotkałem z prezesem Jackiem Kurskim.
Chce pan nowy program, nowe „Studio Yayo”?
Po prostu rozmawialiśmy, głównie o mojej nowej płycie.
Za plecami Wolskiego?
Nie. Teraz Marcin już nie rządzi rozrywką w TVP, więc sytuacja się zmieniła i miałbym szansę zrobić coś nowego.
Do Szopki Noworocznej nie został pan zaproszony?
Kiedyś Marcin Wolski mnie zapraszał, kiedyś też byliśmy kolegami. Ale on szopki robi bardzo dobre. Artystycznie nie zawodzi.
Tylko ludzko?
Koleżeńsko.
Nie pan jeden mówi o nim w ten sposób.
To znaczy, że ma sprawdzoną renomę. Już trochę żyję i każdy postępuje, jak uważa. Ja nigdy nie miałem odruchu stadnego.
Ale jest pan w stadzie.
Zostałem do niego przypisany.
Sam się pan przypisał.
Zgadzam się z tym, co robi w Polsce PiS, ale widzę też wiele rzeczy, które mnie niepokoją.
Ogląda pan „Wiadomości”?
Oglądam i uważam, że ci prowadzący są trochę źle oświetleni.
Do wyświetlania tematów nie ma pan zarzutów?
No, wie pani, to jest wojna informacyjna. Wymaga się od tej telewizji, żeby była obiektywna, ale za poprzedniej władzy też nie była obiektywna.
Ta władza miała być inna.
Widać na razie inaczej się nie da. Muszę przyznać, że doceniam ich trud w tych „Wiadomościach”, uświadamianie ludziom rzeczy, których w innych miejscach by nie zobaczyli.
„4 czerwca – dzień zdrady narodowej” – to pasek „Wiadomości” na temat rocznicy pierwszych częściowo wolnych wyborów w Polsce.
Aż takich radykalnych zwrotów nie popieram. Nie jest tak, że piszę o tej władzy tylko afirmacyjnie. Przeszkadza mi to, że odpuszcza na Twitterze, że ciągle nie ma publikacji aneksu do raportu WSI, że nie ma ustawy degradacyjnej. Mam wrażenie, że PiS stara się rządzić delikatnie. Miały być rozliczenia po rządach PO i co? Nie ma.
Przede wszystkim komisja smoleńska miała dojść do celu i co? I nic.
Też się dziwię, że ta sprawa nie została zakończona. Jestem przekonany, że w Smoleńsku był zamach. Natomiast kto za tym zamachem stoi, tego nie wiem. To nie musi być Putin, tylko różne siły.
Teraz pan mówi jako kto?
Jako obywatel.
Jarosław Kaczyński już dawno nie użył słowa „zamach”. TVP też nie.
Ja się nazywam Makowski. I nie zajmuję się opisywaniem linii partii. Wiele rzeczy w PiS mi się nie podoba. Odsunięcie profesor Pawłowicz mi się nie podoba. Uważam, że to bardzo nietrafny ruch. Ona, w przeciwieństwie do innych polityków, zawsze jest odważna w swoich sądach.
I używa języka czasami satyryka, a czasami kibola.
Niech pani posłucha, co mówią politycy innych opcji politycznych.
PiS miał być inny niż pozostałe opcje polityczne.
A, to akurat prawda. Jednak uważam, że profesor Pawłowicz w wielu sprawach miała rację.
„Buc, matoł, tępak, kretyn, cymbał, dupek żołędny, dureń, imbecyl, debil, baran, osioł, muł, bałwan, tuman, gamoń, półgłówek, bęcwał, głąb, pacan, tłumok, tłuk, wał, jełop i jeszcze mało” – to pan o byłym prezydencie RP Lechu Wałęsie.
Nie jestem dumny z tego, co napisałem na Twitterze, może to było niepotrzebne. Ale byłem szczerze oburzony zachowaniem Lecha Wałęsy na pogrzebie prezydenta USA. No ale ja takie rzeczy piszę też po to, żeby zirytować lemingi.
Kim są lemingi?
Po nazwiskach wszystkich nie znam.
A lewactwo?
Jest jakiś zestaw poglądów, który podchodzi pod lewactwo. Widziała pani recenzję mojej płyty napisaną przez takiego cyngla lewaków?
Bartek Chaciński ją napisał, krytyk muzyczny od ponad 20 lat, a nie cyngiel.
On zajął się lustracją mnie i mojego środowiska, a nie płytą, nie moimi piosenkami. I jeszcze dołożył to, co napisałem na temat Lecha Wałęsy. Na tym przykładzie widać, jakie on ma poglądy, jakie lewactwo ma metody.
Lewactwo to, rozumiem, ci, którzy szanują Lecha Wałęsę?
Wie pani, Wałęsa nie pojechał na pogrzeb prezydenta Busha jako prywatna osoba, tylko reprezentant Polski. Część ludzi aprobuje, że pojechał na ten pogrzeb w koszulce z napisem „Konstytucja”.
Kiedy nosił Maryję w klapie, to panu nie przeszkadzało?
Ja mam z Wałęsą swoje prywatne porachunki. W 1983 r. miałem swój prywatny mały warsztat i zwrócił się do nas ktoś z podziemia, żeby zrobić znaczki Nobel 1983 z portretem Wałęsy. Zrobiliśmy kilkadziesiąt tysięcy tych znaczków, nie wzięliśmy za to ani grosza. Przypominam, że wtedy za mniejsze rzeczy ludzie trafiali do więzienia. Jak sobie teraz pomyślę, że w tym czasie Wałęsa siedział w Arłamowie i pił wódkę z ubekami, to mnie krew zalewa. Nie mam dla niego ani krztyny szacunku, ani litości. Wtedy byłem, co tu dużo mówić, zakochany w Wałęsie, a jak teraz patrzę, co ten pajac robi... Na co on liczył? Na to, że prezydent Trump podejdzie do niego i zapyta, dlaczego się tak ciekawie ubrał? I on mu wtedy wytłumaczy, że w Polsce jest taki reżim.
Wystarczy, że mu ambasador Mosbacher wytłumaczy, że w Polsce jest zagrożona wolność mediów, a co za tym idzie i demokracja.
W Polsce jest zagrożona wolność mediów? Nie jestem pewien, czy ten Zachód wie, co się u nas dzieje.
Idą wybory...
Nie startuję. Nie chcę być politykiem. Miałem propozycję, dość odważną, bym został konsulem generalnym w Los Angeles.
Od którego ministra spraw zagranicznych?
Od ministra Waszczykowskiego. Nie przyjąłem tego. Nie po to buduję swoją niezależność...
Niezależność?
W porównaniu z byciem konsulem, z byciem na widelcu jakichś służb, pewnie nie tylko polskich, to jest niezależność. Nigdy czynnie nie uprawiałem polityki.
Mam wrażenie, czytając to, co pan pisze, że pan uprawia i politykę, i propagandę.
To tylko wrażenie. Mam prawo do swoich poglądów i do ich wyrażania.
Są momenty w pana życiu zawodowym, kiedy pan uważa, że jest dziennikarzem?
Publicystą. A publicysta już może wyrażać swoje poglądy.
To jest jakieś rozczworzenie jaźni. Satyryk, dziennikarz, piosenkarz…
…i jeszcze tańczę lambalunę, ale z jaźnią wszystko w porządku. Chcę pisać piosenki, wydawać płyty. To lubię najbardziej. Najchętniej byłbym na estradzie. W ostatnich latach trochę to zaniedbałem poza występami w „Egidzie”. A też muszę z czegoś żyć.
Z pisania na zamówienie polityczne.
Piszę wyłącznie na zamówienie redakcji lub z potrzeby własnej. Mogę sobie tylko zarzucić, że poza felietonami w „Sieciach” moje artykuły są za mało satyryczne. Ale czasem się inaczej nie da.
Płytę pan nagrał. Myślałam, że będzie trochę polityczna, trochę satyryczna, a tu takie pitu, pitu, nawet z elementami disco polo.
To są melodyjne piosenki bez polityki i satyry, ale czy od razu można je zakwalifikować do nurtu pitu, pitu? Nie wydaje mi się, żeby tam było disco polo, a nawet jakby było, to w tych czasach to chyba komplement. Napisałem piosenki, które mogą się ludziom spodobać. Szufladkowanie, czy to disco polo czy nie, obecnie chyba nie ma sensu.
Ma, bo warto nie podnosić tego do rangi kultury.
Nie jestem za tym, żeby z wyższością narzucać ludziom, czego mają słuchać. A przebojów w Polsce jest jak na lekarstwo. Zna pani jakieś przeboje tego roku?
Popowe? Piosenka Pawła Domagały, piosenki Hyżego i kilka innych.
Pojedyncze tytuły. Generalnie na polskim rynku brakuje przebojów, choćby na miarę tych, które pamiętamy z PRL-u.
Polskie Radio wydało pana płytę, a to są publiczne pieniądze.
To jest wyjątkowo nietrafiony argument. Agencja Muzyczna Polskiego Radia zajmuje się wydawaniem płyt, a to jest związane z inwestowaniem. W moim przypadku był sponsor. Poza tym ja jestem na procencie i zarobię wtedy, kiedy płyta się sprzeda. Wydano ją z myślą, żeby przyniosła dochód. Słyszę, że poszczególne rozgłośnie Polskiego Radia zaczynają powoli grać moje piosenki.
Bo muszą.
Jeszcze w Polsce nie doszliśmy do tego, że jest obowiązek grania moich piosenek. Redaktorzy muzyczni mają w Polskim Radiu dużą niezależność.
To by znaczyło, że Marek Niedźwiecki rozkochał się w pana piosenkach, skoro jedna z nich jest już na jego Liście Przebojów.
Nie na Liście, tylko w tak zwanej poczekalni. Kiedyś jak wydałem płytę „Miłość to nie tylko pocałunki”, to akurat jedną piosenkę mi grał, zaprosił mnie do audycji i było bardzo przyjemnie. Nie sądzę, żeby ktoś go do tego zmusił. Marek Niedźwiecki ma inny gust muzyczny niż ja, ma swój styl i ja się w tym stylu chyba za bardzo nie mieszczę, co nie znaczy, że konkretna moja piosenka nie może być zagrana w Trójce.
A w jakim stylu się pan klasyfikuje?
Ktoś mi powiedział, że piosenki z płyty „Ryszard Makowski” są bliskie kabaretowi OT.TO.
W ogóle nieśmieszne.
W OT.TO nie śpiewaliśmy tylko śmiesznych piosenek. Była cała płyta „7777” z piosenkami niekabaretowymi. „W Wilanowie albo w Łazienkach” to bardzo poważna piosenka.
I to nie jest o lemingach, prawda?
Wtedy jeszcze nikt nie wiedział o lemingach.
Wtedy jeszcze Polska nie była podzielona.
Była. Zawsze była podzielona. Podział idzie stąd, że z tamtej strony, nazwijmy ją lewacką, nie ma akceptacji dla demokracji. Oni myślą: albo my rządzimy, albo jest reżim. Polska jest polem działania różnych grup interesów. I tym grupom wcale nie zależy, żebyśmy byli scaleni, żebyśmy byli wspólnotą, bo wspólnota to siła. Myślę, że tą Europą ktoś chce potrząsnąć. „Żółte kamizelki” to nie jest tak, że to ruch bez przywództwa. W Polsce na szczęście nie doszło do większych zamieszek. Michał Karnowski trafnie zauważył, że od kiedy zniknęła Ludmiła Kozłowska, skończyły się demonstracje totalnej opozycji.
Pan sugeruje, że KOD to rosyjska inspiracja.
Sugeruję, że ktoś przy tych manifestacjach majstruje.
Artyści podobno widzą więcej.
Ja niczego więcej nie wiem. Co do innych, po tym, co wyprawiają ostatnimi czasy, tobym się też zastanowił, czy rzeczywiście wiedzą więcej. Zresztą, nie tylko nasi. Weźmy Rogera Watersa i to, co on wygaduje. To jest tylko dowód na to, że ogromny talent nie idzie w parze z ogromnym rozumem. Nie rozumiem, o co chodzi naszym wielkim artystom.
Komu? Agnieszce Holland, Krystynie Jandzie?
Między innymi. Przecież mieliśmy demokratyczne wolne wybory, myślę, że pierwsze po 2010 r. niesfałszowane. Wcześniej były „ruskie serwery” i dwa miliony głosów nieważnych. Rozmawiałem z panią z Ruchu Kontroli Wyborów, która powiedziała, że ta komisja wyborcza też była na wycieczce w Moskwie.
Zdaje pan sobie sprawę, że to są pomówienia, oskarżanie o nieuczciwość.
To są fakty. Na stronie ambasady rosyjskiej długo wisiało zdjęcie ze spotkania poprzedniej PKW z Czurowem, czarodziejem Kremla od wyborów. Działy się dziwne rzeczy. Mnie dziwiła pewność władzy w tamtych czasach, wyrażona słynnym zdaniem Adama Michnika, że przegranie wyborów jest niemożliwe.
O artystów widzących więcej pytałam w pana kontekście.
A to jest komplement czy wręcz przeciwnie?
Czy pan widzi perspektywicznie? Czy pan przewiduje, do czego doprowadzą te rządy?
Do niczego złego nie doprowadzą. Ale jeśli nie będzie wystarczająco klarownego przekazu, dotarcia do pojedynczych ludzi, to...
Może być problem? Na kogo pan głosował w ostatnich wyborach?
Może się pani domyślić. Głosowałem, ale...
Się pan nie cieszył?
Nie do końca byłem przekonany do pewnych ruchów, choć cały czas tę władzę popieram. Jestem im wdzięczny za 500 plus, za zlikwidowanie ubóstwa. Mamy wolność słowa, media się nie zmieniły.
Zaraz będzie miał pan program w Radiu Zet.
Na razie mam w Radiu Wnet. A czy Fratria będzie kupować radio Zet, to nie wiem. Ale wiem, że demokracja raczej zagrożona nie jest. Z drugiej strony za tą demokracją tak do końca nie jestem.
Proszę uważać.
Magazyn DGP z 28 grudnia 2018 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Na co mam uważać? To nie ja zwróciłem uwagę, że pani lekkich obyczajów i profesor mają taki sam głos. Chociaż z tymi profesorami też tak nie jest, że wszyscy są do końca mądrzy.
Chodzi panu o profesor Pawłowicz.
A to już było złośliwe z pani strony. Niepotrzebnie. Profesor Pawłowicz bardzo cenię. A na poważnie, to na taką Polskę, jaką mamy obecnie, czekały pokolenia i szanujmy to.
Ja naprawdę nie jestem żadnym pieszczochem władzy. Pani się stara stworzyć tezę, że ja jestem jakoś blisko PiS-u, blisko polityków tej partii. Jestem za tą władzą, nie wypieram się tego, ale czy to można nazwać podlizywaniem? Nie sądzę