Czujniki w pojemnikach na odpady, monitoring magazynów, komunikujące się ze sobą śmieciarki. Brzmi jak science fiction, choć niewykluczone, że już w nieodległej przyszłości będą to stałe elementy naszej codzienności. Owe technologiczne usprawnienia to jednak tylko wierzchołek góry lodowej, jaką jest smart city. O tym, jak znaleźć balans między ambitnymi celami i futurystycznymi wizjami a obecnymi możliwościami prawnymi i finansowymi rozmawiali uczestnicy debaty „Miasto-idea” organizowanej przez DGP
Arkadiusz Haras dyrektor marketingu, Synthos / Media

„Smart city” to hasło, które robi ostatnio oszałamiającą karierę. Podobnie jak „zrównoważony rozwój” czy „gospodarka o obiegu zamkniętym”. Zacznijmy więc od ujednolicenia naszego aparatu pojęciowego. Czym dla państwa jest smart city? Czy sprowadzanie tej idei do informatycznych nowinek nie jest niesprawiedliwym uproszczeniem? A może za tym hasłem nie kryje się żadna odkrywcza wizja?

Ewa Chodkiewicz specjalistka ds. zrównoważonej gospodarki, Fundacja WWF Polska / Media

Arkadiusz Haras: Koncepcja smart city nie jest statyczna i nie ma jednorodnej definicji. Możemy uznać, że jest to idea zrównoważonego i wydajnego polis, które zapewnia mieszkańcom wysoką jakość życia dzięki optymalnemu zarządzaniu zasobami. Nie ma tu punktu końcowego, chodzi raczej o proces lub zestaw sposobów, dzięki którym miasta będą bardziej zdolne do reagowania na wyzwania cywilizacyjne. Wszystkie krytyczne elementy każdego inteligentnego miasta – systemy gospodarki wodnej, infrastruktura, transport, energia, gospodarka odpadami i zużycie surowców – opierają się na chemii i inżynierii chemicznej. Aby zachować równowagę środowiskową, konkurencyjność ekonomiczną i atrakcyjność do życia, miasta muszą zmniejszyć całkowite zużycie energii, zwiększyć wykorzystanie energii odnawialnej, dostosować infrastrukturę fizyczną i komunikacyjną, znaleźć rozwiązania problemów mobilności w mieście – w szczególności mobilności ludzi, oraz poprawić warunki edukacyjne i pracy. W jednym z wymiarów można zatem powiedzieć, że smart city zmierza do wydłużenia cyklu życia używanych przez nas surowców i materiałów. Tym sposobem pojęcie to jest dla mnie tożsame z wdrożeniem gospodarki o obiegu zamkniętym (GOZ), czyli takim systemem, w którym możliwie najlepiej wykorzystujemy dostępne dobra naturalne. Nie wahamy się przy tym sięgać po nowoczesne rozwiązania technologiczne, pod warunkiem że minimalizujemy ich wpływ na środowisko. W przyszłości nieuchronnie będziemy mieć bowiem takie materiały, które zapewnią m.in. dużo większą efektywność energetyczną i nie będą to surowce powszechne w przyrodzie jak niegdyś np. drewno. Tak długo, jak nie nauczymy się jednak zarządzać nimi – a także tym, co z nich pozostanie – by możliwie jak najdłużej były one dla nas użyteczne, ani o GOZ, ani smart city nie będzie mowy.

Karol Wójcik rzecznik firmy BYŚ, przewodniczący rady programowej Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami / Media

Ewa Chodkiewicz: Miasto smart – podobnie jak gospodarkę o obiegu zamkniętym – widzę jako ideał, do którego musimy dążyć, mając jednocześnie świadomość, że trudno go doścignąć. To, co w mojej ocenie jest jednak kluczowe w powodzeniu każdej takiej inicjatywy, to projektowanie rozwiązań w oparciu o naukowe podejście, twarde dane i analizę ekonomiczną. Co ważne, należy uwzględniać w niej wiele zmiennych, również skutki ekologiczne i zdrowotne każdej inwestycji. Decyzje podejmowane w mieście smart też powinny być smart. A nie jest rozsądne, by hurraoptymistycznie aplikować o wszystkie dostępne środki unijne i dopiero później zastanawiać się, czy dana inwestycja jest nam w ogóle potrzebna. Przewrotnie może się bowiem okazać, że niekiedy warto odpuścić nabór i dokładnie przemyśleć plan działania, ale wykonać go dobrze.

Jacek Majchrowski prezydent Krakowa / Media

Karol Wójcik: Kiedy myślę o smart city wyobrażam sobie lokalne rozwiązania, które przynoszą ułatwienia dla mieszkańców i wychodzą naprzeciw ich potrzebom. Muszą one być elastyczne i dopasowane do potrzeb. Z przykrością muszę jednak stwierdzić, faktycznie jest to wizja, która na razie lepiej wygląda na papierze, niż sprawdza się w rzeczywistości. Legislacyjnie idziemy bowiem w zupełnie przeciwnym kierunku. Zamiast elastyczności i dopasowania mamy nadmierną centralizację i usztywnienie procedur. Najbardziej odbija się to na fundamentalnej dla każdej gminy kwestii, jaką jest gospodarka komunalna. Dziś samorządy mają instrumenty, które pozwalają im wchodzić w buty przedsiębiorców i monopolizować rynek takich usług. Obecnie miejskie spółki przejmują kompetencje prywatnych firm i zamiast organizacją administracji systemu i edukacją ekologiczną zajmują się same odbiorem i zagospodarowaniem odpadów. Jest to jednak ślepa uliczka. Efekty takiej polityki widzimy jak na dłoni – samorządowcy mylnie założyli, że gdy gmina sama zajmie się odpadami, to będzie taniej. Oczywiście na krótko tak może być, na przykład na skutek kilkuletniego magazynowania śmieci, by nie poddawać ich koniecznym, ale kosztownym procesom odzysku. Efektem tego są potem samozapłony zleżałych składowisk.

Z jednej strony odpowiedzialne za ten stan rzeczy są więc wadliwe regulacje, z drugiej brak woli politycznej i dalekosiężnego myślenia? A może to też nam – mieszkańcom – specjalnie na proekologicznych rozwiązaniach nie zależy? Szczególnie jeżeli oznaczają one wyrzeczenia lub dodatkowe koszty?

AH: Rzeczywiście, pewna zmiana myślenia jest konieczna. Nie możemy wiecznie opierać się na przekonaniu, że wyrzucone przez nas śmieci magicznie znikają w momencie, gdy podjeżdża i zbiera je odpowiedzialna za to firma. Popieram też postulat, by skończyć już z dogmatycznym trzymaniem się zasady, że zawsze należy kierować się kryterium najniższej ceny. To błąd, który widzimy na wielu płaszczyznach, nie tylko w gospodarce odpadami. Obnaża to naszą krótkowzroczność. Nie chodzi bowiem tylko o cenę tu i teraz, ale również o to, by nasza planeta wciąż mogła być zamieszkana za kilkanaście, kilkadziesiąt lat, a nie zamieniła się w jedno wielkie śmietnisko. Dlatego właśnie musimy tworzyć takie miejskie ekosystemy, w których jak najmniej surowców się marnuje. A widzimy dziś, że np. w kwestii wykorzystania deszczówki, która przecież z powodzeniem mogłaby zasilać miejskie fontanny, czy darmowej energii słońca wciąż mamy wiele do nadrobienia. W smart city nie chodzi bowiem o to, by wymusić na firmach doraźne działania, by te np. zaangażowały swoich pracowników w coroczną akcję segregacji odpadów, o czym później pochwalą się w raporcie dot. społecznej odpowiedzialności biznesu. I chociaż to pożyteczna inicjatywa, to nie tędy droga.

ECH: Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że mieszkańcom na innowacyjnych i ekologicznych rozwiązaniach nie zależy. To nie jest tak, że nasz kapitał ludzki jest niższy niż w innych krajach. Świadomość wpływu otoczenia na nasze życie i zdrowie jest coraz powszechniejsza. Dziś wiemy już, że harmonijne rozwijające się miasta mają zapewnić życie nie tylko przyszłym pokoleniom, ale również bezpieczeństwo i zdrowie nam samym. Nie trzeba już tłumaczyć, że dusimy się w smogu, a śmieci wyrzucane do lasu czy do rzeki zwyczajnie nam szkodzą, bo za koszty takich działań płacimy my wszyscy. Ostatnie badania potwierdzają m.in., że mikroskopijne plastiki znajdujące się w wodzie przenikają też do ludzkiego organizmu. Problem widzę natomiast w tym, że wciąż zbyt często pozwalamy, by tak ważna kwestia jak np. gospodarka odpadami stawała się jedynie tematem politycznych sporów, wysokość opłat za utylizacji śmieci – przedmiotem przedwyborczych licytacji, w myśl zasady: kto zaoferuje niższą cenę. Takie myślenie nie uwzględnia właśnie m.in. skutków zdrowotnych.

Od diagnozy do pełnego wyzdrowienia jest jeszcze długa droga. Trzymając się przykładu gospodarki odpadowej, od czego powinniśmy więc zacząć wdrażanie GOZ i rozwiązań smart city? Jakie trudności nas w związku z tym czekają?

EC: Warto zwrócić uwagę, że jesteśmy pierwszym pokoleniem, które ma pełny obraz tego, jak szybko wyczerpujemy surowce, a jednocześnie ostatnim, które ma jeszcze czas, by przeciwdziałać katastrofalnym skutkom dotychczasowej polityki i zacząć działać. Jeszcze raz podkreślę, że decyzje muszą być podejmowane w oparciu o twarde dane naukowe. Przykładowo, każdy produkt wprowadzany na rynek powinien być oceniany pod kątem całego cyklu życia, czyli od produkcji do tego, co stanie się z nim później, czyli ile będzie kosztowało jego odpowiednie zagospodarowanie. To już zagadnienie dotyczące tzw. rozszerzonej odpowiedzialności producentów, które uważam za szczególnie ważne. Jeżeli firma będzie – znacznie bardziej niż obecnie – odpowiedzialna za opakowanie po swoim produkcie, czyli przyjdzie jej ponieść nie tylko koszty jego wytworzenia, ale również odzyskania (np. zrecyklingowania), to zacznie je tak projektować, by było to dla niej opłacalne. Środowisko tylko na tym skorzysta.

AH: Zgadzam się, że potrzebna jest nam odpowiednia metodologia, by uwzględniać w szacunkach ekonomicznych wszystkie składowe. Bo dzisiaj rzeczywiście nie liczymy, ile ścieków poszło do rzeki, ile wyprodukowaliśmy gazów cieplarnianych, czy jak nasze budownictwo odciska się na środowisku. Natomiast kierowanie się rachunkiem czysto ekonomicznym to krótkowzroczność. Nie możemy zakładać, a z tym często mamy jednak do czynienia, że nasza planeta wszystko przyjmie. Weźmy za przykład promowaną jako ekologiczną i wpisującą się w idee smart city elektromobilność. Czy wiemy już, jak poradzimy sobie za kilkanaście lat z całą masą zużytych akumulatorów, które trzeba będzie zebrać i zutylizować? O tym się w ogóle nie myśli. Oczywiście musimy też wyeliminować część najgorszych materiałów. Uważam jednak, że musimy być bardzo ostrożni, by przypadkiem nie wylać dziecka z kąpielą. Powinniśmy bowiem realnie patrzeć na koszty wdrażania pewnych rozwiązań. Ostatnio UE wypowiedziała wojnę plastikom i dąży do zakazania stosowania jednorazówek, co ma w założeniu rozwiązać problem systemowo. Obawiam się, że to się jednak nie uda. Skreślanie jakiegoś problematycznego materiału to nie rozwiązanie. Bo czy mamy alternatywę, by czymś go teraz zastąpić? Jeżeli nie, to powinniśmy zadać sobie pytanie, co możemy zrobić, by jego wpływ na środowisko był minimalny. To uważam za prawdziwie „smart” decyzje.

KW: W rzeczywistości nowoczesnego miasta konieczne jest działanie długofalowe, odwaga do realizacji drogich, ale ekologicznych inwestycji w nowoczesną technologię przetwarzania odpadów. Gmina powinna stwarzać do tego warunki przedsiębiorcom, a nie sama nim być. Nawet najbardziej starannie zorganizowana selektywna zbiórka odpadów w naszych domach nie zastąpi ich doczyszczenia, czyli szczegółowego podziału na frakcje, w nowoczesnej sortowni. Wtedy dopiero będą nadawać się do dalszego wykorzystania w gospodarce. Dziś mamy zaś przerzucanie obowiązków na mieszkańców i powrót do monopolizacji usług, co nieuchronnie będzie prowadzić do spadku jakości i zahamowania innowacyjności technologicznej. Nie mówi się o tym, bo to doraźna przeszkoda i niedogodność, a potencjalne zyski dość odległe. Tymczasem nie zwraca się uwagi na to, że UE dokręciła śrubę wymagań i oczekuje od polskich gmin, że już w 2020 r. będą one odzyskiwały i recyklingowały 50 proc. odpadów komunalnych. Dzisiaj owszem, wywiązujemy się z naszych zobowiązań, ale są one na poziomie 20 proc. Mamy więc wiele do nadrobienia. Niewiele mówi się o tym, że w razie niewypełnienia tych obowiązków na Polskę spadną kary. Zostaną one pokryte z kieszeni mieszkańców. I w ten sposób pozorna taniość i brak dalekowzrocznej wizji zemści się podwójnie, a idea smart city nabierze jeszcze bardziej abstrakcyjnych barw.











Debatę moderował i opracował: Jakub Pawłowski zdjęcia: Wojtek Górski

Z perspektywy krakowian „Inteligentne miasto” to nie hasło, ale rzeczywistość

Jak zapewne Państwo wiedzą, strategia smart city dla Krakowskiego Obszaru Metropolitalnego istnieje już trzy lata. SMART_KOM to swoista mapa drogowa służąca poprawie życia mieszkańców poprzez wprowadzanie inteligentnych rozwiązań. Wytyczyliśmy kierunki – wiemy, jak powinniśmy działać w przyszłości, wiemy też, co zrobiliśmy dobrze. Przykładów jest wiele. Promujemy smart mobility – rozwinęliśmy sieć rowerową Wavelo, a tabor autobusowy MPK jest w stu procentach ekologiczny. Inny aspekt to inteligentne zarządzanie. Dobrym przykładem jest tzw. Wirtualny Urzędnik – testowane przez nas rozwiązanie, które usprawni współpracę między magistratem a przedsiębiorcami. Co jeszcze? Mamy jedną z najnowocześniejszych spalarni śmieci w Polsce, regularnie zwiększamy nakłady finansowe na rozwój zieleni miejskiej, a w ramach Programu Ograniczenia Niskiej Emisji w latach 2012–2018 udało nam się zlikwidować 22,5 tys. pieców węglowych. Takich działań jest i będzie więcej, a idea smart city jest modelem, który wytycza kierunek naszego rozwoju.

Partner