Warszawa zamiast przeciągać chce przyspieszyć prace nad unijną perspektywą finansową na lata 2021–2027.
Według informacji DGP polski rząd chciałby zakończyć negocjacje jeszcze przed wyborami do europarlamentu, które zapalnowano na maj przyszłego roku. A jeśli to się nie uda, chce przynajmniej do tego czasu doprowadzić do korzystnych dla Polski korekt w projekcie.
– Politycy zorientowali się, że przeciąganie negocjacji budżetowych nie będzie nam na rękę – słyszymy od naszych rozmówców. Chodzi o to, że po eurowyborach większy wpływ na kształt nowego budżetu mogą mieć eurosceptycy, którzy chcą cięć w funduszach i ograniczania unijnych polityk. Polsce jest więc z nimi nie po drodze.
– W strategii negocjacyjnej będziemy dążyć do tego, by sprawy budżetu zostały zamknięte w tej kadencji europarlamentu – potwierdza europoseł Zbigniew Kuźmiuk z PiS. Polityk uważa jednak, że bardzo trudno będzie dotrzymać terminu wyznaczonego przez Komisję Europejską. – Gdy patrzę na to, co się dzieje w Parlamencie Europejskim, i na sceptycyzm, który pojawia się także u niektórych przedstawicieli krajów członkowskich, to mam poważne obawy, czy to się uda – mówi.
W przyspieszenie wątpi europoseł Platformy Jan Olbrycht. – Rodzi się pytanie, co jest w interesie rządu: czy spieszyć się i uzyskać wynik niekoniecznie zadowalający przed wyborami, czy poczekać. Rząd węgierski na różnych spotkaniach mówi, że nie chce się spieszyć – podkreśla. Poseł PO przyznaje jednak, że w interesie Polski jest to, by rozstrzygnięcie zapadło jak najszybciej. Uważa natomiast, że będą z tym kłopoty.
Parlament Europejski pracuje szybko i przedstawi własne stanowisko negocjacyjne w sprawie budżetu na sesji 12–13 listopada. Jednak by całą procedurę sfinalizować przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, jednomyślna decyzja państw członkowskich UE powinna zapaść do stycznia, inaczej Parlament już nie zdąży wyrazić zgody.
– Jeśli nie będzie zgody przed wyborami, to decyzja zapadnie dużo później, zapewne dopiero w 2020 r., tuż przed rozpoczęciem nowej perspektywy – podkreśla europoseł Platformy.
Kłopoty z przyjęciem bud żetu wynikają z niepewności, jak się potoczy brexit, oraz ze sprzeczności interesów państw członkowskich w Radzie. – Przyjęcie budżetu w sensie technicznym jest możliwe. Czy w politycznym także, tego nie wiem – komentuje Olbrycht.
Kluczowa dla nas sprawa to polityka spójności. Komisja Europejska zaproponowała cięcia w funduszach dla Polski o 23 proc. Oznacza to, że na rozwój regionów mielibyśmy do wydania w latach od 2021 do 2027 niewiele ponad 64 mld euro w stosunku do 84 mld euro, które Polska dostała w obecnej siedmiolatce. Poprzednie negocjacje budżetowe pokazują jednak, że wyjściowa propozycja KE jest ścinana na etapie rozmów pomiędzy krajami członkowskimi, bo wśród nich zawsze jest grupa krajów wykłócająca się o mniejszy budżet.
– To będzie cud i mistrzostwo świata, jeżeli uda nam się utrzymać te 64 mld euro – przyznaje osoba z rządu. Dodaje, że w walce o unijne pieniądze na rozwój regionów na koniec możemy zostać tylko my i Węgrzy. Reszta krajów postrzegana jako tzw. przyjaciele polityki spójności może odpuścić upieranie się przy dużych pieniądzach na regiony. Włochy, Grecja, Hiszpania, Rumunia i Bułgaria dostaną więcej, zgodnie z propozycją wyjściową. Kraje bałtyckie można będzie zadowolić stosunkowo małymi kwotami. Z kolei Czechom grozi po 2020 r. przejście z roli beneficjenta do płatnika netto, dlatego w czasie negocjacji mogą odpuścić politykę spójności.