Erdogan ma konkurencję w dużych miastach. Na prowincji zwycięży jego Partia Sprawiedliwości i Rozwoju.
Na niecałe cztery tygodnie przed wcześniejszymi wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi w Turcji w jednym zwolennicy i przeciwnicy obecnych władz są zgodni: to najważniejsze głosowanie od wielu lat. Nie tylko dlatego, że wprowadza system prezydencki. To również pierwsze wybory, w których wygrana Recepa Tayyipa Erdogana oraz Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) wcale nie jest pewna.
Według wszystkich sondaży robionych po zatwierdzeniu na początku maja listy kandydatów do prezydentury, ubiegający się o reelekcję Erdogan wyraźnie – z 42–43-procentowym poparciem – wygrywa pierwszą turę. O drugie miejsce powalczą Muharrem Inci z centrolewicowej Republikańskiej Partii Ludowej (CHP) i Meral Akşener wystawiona przez niedawno utworzoną Dobrą Partię (IYI). Ale już w drugiej rundzie przewaga obecnego prezydenta, zarówno nad Incim, jak i Akşener, jest w granicach błędu statystycznego.
Podobnie jest z wyborami parlamentarnymi. AKP pozostaje najpopularniejszą partią w kraju. O bezwzględną większość – nawet w koalicji z prawicową Partią Ruchu Narodowego (MHP) – będzie jej jednak bardzo trudno. Sojusz Ludowy, bo taką nazwę ma koalicja AKP i MHP, może liczyć na 44–45 proc. głosów. Sojusz Narodowy, który tworzą CHP, IYI i dwa mniejsze ugrupowania – na 42–43 proc. A jest jeszcze kurdyjska Demokratyczna Partia Ludowa (HDP). Zapewne przekroczy ona 10-proc. próg wyborczy i raczej nie pomoże AKP w pozostaniu przy władzy.
– Wygląda, że Erdogan nie zostanie wybrany w pierwszej turze. W takiej sytuacji może mu zagrozić zwłaszcza Akşener. Erdogan stracił trochę poparcia z powodu prowadzonej przez siebie polityki: chce wszystko kontrolować, za wielu ludzi trafiło do więzień. Z drugiej strony, zdaniem wielu, nie ma lepszej alternatywy – mówił podczas spotkania z grupą polskich dziennikarzy Mevlüt Yeni, przewodniczący Stowarzyszenia Dziennikarz Antalyi (AGC).
Wbrew temu, czego można by się spodziewać w państwie oskarżanym o autorytaryzm, wcale nie ma na każdym rogu billboardów i plakatów zachęcających do głosowania na Erdogana i kandydatów AKP. Najbardziej rzucają się w oczy afisze Akşener. Jej start mocno komplikuje sprawę obecnym władzom, bo to IYI w największej mierze odbiera głosy AKP i MHP.
W sobotnie wczesne popołudnie przed bramą Hadriana – najważniejszym zabytkiem Antalyi – kampanię prowadzi grupka młodych wolontariuszy CHP. Ale mało kto się zatrzymuje, by z nimi porozmawiać czy wziąć ulotki. Trudno się też oprzeć wrażeniu, że brakuje im przekonujących argumentów. Młody chłopak, zagadnięty o to, w jaki sposób przekonują ludzi, że CHP może być realną alternatywą dla ekipy Erdogana, jako pierwszą rzecz wymienia to, że zagraniczne firmy coraz mniej chętnie inwestują w Turcji. Dla przeciętnego wyborcy to nie jest kluczowa sprawa. Co prawda z gospodarki płyną niepokojące sygnały, ale w tym samym czasie AKP pokazuje, że w ciągu jej 16-letnich rządów dochód narodowy na głowę przeciętnego Turka wzrósł ponad pięciokrotnie.
Aby zrozumieć utrzymującą się przez te wszystkie lata dość stabilną popularność AKP, najlepiej pojechać poza kosmopolityczny Stambuł, stołeczną Ankarę czy pełne turystów liberalne miasta i kurorty nad Morzem Śródziemnym.
Elmali to niespełna 40-tysięczne rolnicze miasteczko – największy turecki ośrodek produkcji jabłek (jego nazwa oznacza właśnie „miasto jabłek”). W linii prostej jest kilkadziesiąt kilometrów od wybrzeża, ale ponieważ leży w górach Taurus, to już zupełnie inny świat. Takie kwestie jak czystki w wojsku i administracji państwowej, zamykanie opozycyjnych mediów czy aresztowania dziennikarzy wydają się tu dość odległe. Turyści raczej do Elmali nie zaglądają, choć położone u podnóża 2500-metrowego szczytu miasteczko ma pewien urok. A od kiedy trzy lata temu władzę objął burmistrz reprezentujący AKP, stare, pochodzące jeszcze z XIX w. domy poddawane są renowacji, układane są nowe chodniki, a na ukończeniu jest budowa wielkiego tarasu widokowego, z którego można oglądać panoramę miasteczka. Pieniądze na to nie pochodzą tylko ze sprzedaży jabłek – jak przyznaje burmistrz Ümit Öztekin, inwestycje tylko w 20 proc. finansowane są ze środków miejskich, reszta pochodzi z budżetów prowincji oraz centralnego.
W Elmali na AKP zamierza głosować ok. 49 proc. mieszkańców, to wprawdzie 1–2 pkt proc. mniej niż w poprzednich wyborach, ale i tak tam partia rządząca jest niezagrożona. Wyjaśnianie tego strumieniem pieniędzy płynących na inwestycje byłoby jednak dużym uproszczeniem. – Jesteśmy bardziej pracowici niż inne partie. W trakcie kampanii nasi wolontariusze codziennie chodzą od domu do domu. Pytają ludzi o to, jakie mają problemy, co należałoby poprawić, jeśli mają wątpliwości, czy dalej głosować na naszą partię, to jak można ich przekonać. Inni tego nie robią, stąd takie efekty – wyjaśnia Ümit Öztekin. Nawet gdyby chcieli, to i tak nie daliby rady – według burmistrza w Elmali do AKP należy 6500 osób, czyli mniej więcej co szósty mieszkaniec.
Druga przyczyna wysokiego poparcia jego partii to wzrost poziomu życia na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Widać go zwłaszcza na prowincji. – Dwadzieścia lat temu pralka nie była powszechnym sprzętem, a zmywarka była zaledwie w 5 proc. domów. Dziś pralkę mają prawie wszyscy, większość domów także zmywarkę. Dwadzieścia lat temu mieliśmy zarejestrowanych trzy tysiące pojazdów mechanicznych, czyli łącznie samochodów osobowych, ciężarowych, motocykli i ciągników, dziś mamy ich 21 tys. – mówi Ümit Öztekin. Przyznaje jednak, że o ile nie obawia się o wynik na szczeblu lokalnym, o tyle w skali całego kraju – z racji przedłużającego się stanu wyjątkowego i coraz bardziej widocznych trudności w gospodarce (ich wyrazem jest szybki spadek kursu liry i ponad 10-proc. inflacja) – będą to najtrudniejsze wybory. Uważa, że druga runda w wyborach prezydenckich oraz konieczność zawarcia koalicji w nowym parlamencie jest zupełnie realnym scenariuszem. Ale utrata władzy – nie.
Koalicja partii AKP i MHP może liczyć na 44–45 proc. poparcia