Rzadko które wydarzenie tak jednoczy oponentów politycznych jak nominacja Martina Selmayra, współpracownika Jeana-Claude’a Junckera, na szefa służby cywilnej Komisji Europejskiej.
Sprawa jest na tyle kontrowersyjna, że Parlament Europejski chce przyjąć w tej kwestii 16 kwietnia specjalną rezolucję. Posłowie zaprotestują w ten sposób przeciw ekspresowemu trybowi, w jakim Selmayra powołano na stanowisko dyrektora generalnego Komisji Europejskiej (były szef gabinetu Junckera stoi teraz na czele 32-tysięcznego korpusu pracowników KE). W Strasburgu określa się nominację bliskiego współpracownika przewodniczącego mianem „puczu”.
Cała sprawa zaczęła się na kolegium, czyli cotygodniowym spotkaniu wszystkich komisarzy 21 lutego. W ostatniej chwili dodano wówczas do porządku obrad punkt wyboru zastępcy szefa korpusu urzędniczego. Jako kandydata Juncker wskazał Selmayra i wniosek przeszedł. Parę minut później przewodniczący stwierdził jednak, że 1 marca na emeryturę planuje odejść dotychczasowy dyrektor generalny Alexander Italianer i że trzeba będzie wybrać jego następcę. Ponownie wskazał Selmayra i komisarze ponownie opowiedzieli się za jego kandydaturą.
Ten nietypowy sposób objęcia najważniejszego urzędniczego stanowiska w Komisji wzbudził wściekłość, a KE zaczęła obrywać za to od lewa do prawa. „Jego błyskawiczna promocja niszczy wiarygodność Unii Europejskiej”, mówiła holenderska posłanka Sophie in ‘t Veld, należąca do frakcji liberałów. „Tempo tego awansu to światowy rekord”, powiedział Bart Staes, Belg z grupy zielonych. „To podminowuje europejski projekt”, wtórował mu francuski kolega z tej samej grupy Pascal Durand.
Nominacja wzbudziła sprzeciw w Europejskiej Partii Ludowej, nawet jeśli sporo należących do niej posłów unika wypowiadania się na ten temat (należący do EPL Elmar Brok cieszy się opinią „duchowego ojca” Selmayra). Nie wszyscy jednak owijają w bawełnę. – Jeśli Komisja ignoruje własne zasady, to dlaczego ktokolwiek miałby zwracać uwagę na to, co mówi o problemach w państwach członkowskich z praworządnością – lub w dowolnej innej kwestii – grzmiał podczas parlamentarnej debaty na ten temat węgierski deputowany György Schöpflin z Europejskiej Partii Ludowej.
Deputowani narzekają też, że taki styl działania tylko zapewnia paliwo eurosceptykom. Na potwierdzenie tej tezy Nigel Farage stwierdził niedawno, że Selmayr powinien stać się najbardziej znaną osobą w Europie, aby „każdy się dowiedział, jak działa Bruksela”. – Dajcie mu też podwyżkę – kpił.
Dlaczego Martin Selmayr budzi taką niechęć w Strasburgu? Między innymi przez wzgląd na piastowane dotychczas stanowisko. Jako szef gabinetu Junckera miał praktycznie nieograniczony dostęp do ucha przewodniczącego, do tego zarządzał jego kalendarzem, a nierzadko doradzał też przy podejmowaniu różnych decyzji. Taka pozycja, nawet jeśli nie jest się u steru, daje dużą władzę.
Sam Juncker nominację traktuje bardzo ambicjonalnie, do tego stopnia, że nieoficjalnie miał stwierdzić, że jeśli Selmayr będzie musiał odejść, to on też odejdzie. Jednak w poniedziałek odpowiedzialny za budżet komisarz Guenther Oettinger przyznał podczas spotkania z eurodeputowanymi z komisji nadzoru budżetowego, że decyzja o powołaniu Selmayra miała zabarwienie polityczne, choć nie była pozbawiona aspektu merytorycznego.