Przedstawiciele handlowi wykorzystują do prezentacji swoich usług zajęcia dla kobiet w ciąży.
Po seniorach przyszła kolej na kobiety w ciąży, które stały się ważnym targetem dla firm sprzedających nie tylko krew pępowinową, ale też wózki, butelki, smoczki czy foteliki. Produkty są im oferowane podczas zajęć z pierwszej pomocy dla maluchów czy w szkołach rodzenia. Na razie jeszcze nikt nie skarży się na namolne zachowanie przedstawicieli handlowych. Miejscy rzecznicy konsumentów uważają jednak, że to tylko kwestia czasu.
Szantaż emocjonalny
Znany szpital publiczny w stolicy. Grupie kobiet w ciąży i ich partnerom ratownik medyczny na zajęciach z pierwszej pomocy dla dzieci opowiada, w czym powinno się wozić dziecko w samochodzie – prezentując przy okazji fotelik z logo marki, którą ma też na swojej koszulce. Stoisko handlowe firmy znajduje się tuż za drzwiami.
Po wystąpieniu ratownika następuje wykład z bezpiecznej jazdy wózkiem, będący wyliczanką zalet modelu konkretnego producenta, w międzyczasie lecą filmiki z reklamami smoczków i butelek. – Pod koniec najmocniejszy punkt – śmierć łóżeczkowa. Jak uchronić przed nią malucha? Rada instruktorów: kupić monitoring oddechu – opowiada jedna z uczestniczek zajęć. Koszt urządzenia to 300–400 zł.
Najmniej czasu zajmuje wykład o pierwszej pomocy, która miała być motywem przewodnim bezpłatnych zajęć. Ich celem jest – jak wynika z oficjalnej informacji – „edukacja z zakresu bezpieczeństwa i zdrowego rozwoju dziecka”. Tak wygląda szarża prywatnych firm na kieszenie rodzących. – Muszę przyznać, że skuteczna. Od kilku tygodni zastanawiamy się nad monitoringiem – opowiada przyszła matka.
Najaktywniej działają przedstawiciele handlowi banków krwi pępowinowej. Ci najczęściej są obecni w szkołach rodzenia. Na prywatnych zajęciach, za które płacą rodzice, nie ma żadnych ograniczeń. – Aż 40 minut z dwuipółgodzinnego spotkania trwał emocjonalny szantaż: jak nie zdecydujesz się na pobranie i przechowywanie krwi pępowinowej, jesteś złym rodzicem – opowiada jedna z kursantek podwarszawskiej szkoły rodzenia.
Kiedy zapisywała się na zajęcia (koszt ok. 350 zł), nie informowano jej, że w ramach nauki będą też spotkania z przedstawicielami firm. Podczas pierwszego występu sytuacja była prosta: konsultant nie ukrywał, że reprezentuje prywatny bank krwi, choć przekonywał, że to jedyny w Polsce z takim potencjałem. – Na drugim spotkaniu pojawił się pan, przedstawiający się jako lekarz, którzy miał rozwiać wątpliwości co do krwi pępowinowej. Opowiadał głównie o swoim synku z autyzmem, którego ma szansę uratować, bo jego matka oddała krew pępowinową – odpowiada kursantka. Po wykładzie rozdał wizytówki – nie było na nich nazwiska, tylko „przedstawiciel handlowy i numer telefonu”. Okazało się, że to reprezentant banku krwi.
Tego samego dnia – położna, kończąc zajęcia (porady laktacyjne), poinformowała, że zna się nie tylko na karmieniu, ale też na mikserach, które sprzedaje. Na żartobliwe pytanie jednego z rodziców, czy można zamówić pokaz przy okazji pierwszej wizyty laktacyjnej – na poważnie ostrzegła, że prezentacja trwa kilka godzin.
Kontakt z przedstawicielami handlowymi firm nie kończy się na zajęciach. – Nieopatrznie podałam numer kontaktowy w ankiecie wypełnionej po wykładzie. Nie musiałam długo czekać na telefon, w którym zaproponowano mi 1 tys. zł zniżki przy wyborze pakietu Gold – to przy pobraniu krwi nie tylko z łożyska i samej pępowiny, ale też, co jest nowością, ze sznura pępowiny – opowiada kursantka. Koszt za przechowywanie krwi do 18. roku życia to ok. 10 tys. zł. Do tego w pakiecie zaproponowano jej ubezpieczenie na życie, ze zniżką.
Dostęp ograniczony?
Firmy komercyjne pojawiają się także na zajęciach bezpłatnych. Teoretycznie mają zakaz, ale jeżeli jest zgoda uczestników, można dodatkowo zaprosić ich przedstawiciela.
Oficjalnie, jak tłumaczy Magdalena Łań z Urzędu m.st. Warszawy, osoby, które nie prowadzą zajęć i nie są uczestnikami programu, nie powinny być obecne na wykładach i ćwiczeniach. Potwierdza to Centrum Medyczne „Żelazna”: przedstawiciele firm komercyjnych (w tym banków krwi pępowinowej) nie mogą być obecni na zajęciach szkoły rodzenia. – Szkoła nie może aktywnie reklamować banków krwi, prowadzących działalność komercyjną – tłumaczy Agnieszka Łyda, członek zarządu centrum. – Spółka przynajmniej raz do roku wizytuje bez zapowiedzi akredytowane szkoły rodzenia. Mamy też prawo przeprowadzenia ankiety telefonicznej lub e-mailowej z uczestnikami kursów – dodaje Łyda.
Banki krwi przyznają, że nie wszędzie są mile widziane.
– Bywa, że placówki informują nas, iż nie przewidują w swoim programie wykładów o krwi pępowinowej. Nie nalegamy. Współpracujemy tylko z tymi, którzy chcą – komentuje Tomasz Baran, członek zarządu Polskiego Banku Komórek Macierzystych, i dodaje, że nie widzi w takiej współpracy nic niemoralnego.
– Zgodnie z rezolucją Parlamentu Europejskiego pacjent powinien być informowany o możliwości pobrania krwi pępowinowej oraz o tym, co ona daje – podkreśla.
Dlatego wiele szpitali dopuszcza szkolenia z krwi pępowinowej, ale już po zajęciach. Nic dziwnego, korzystają na tym. Jak nieoficjalnie się dowiedzieliśmy, za możliwość zareklamowania krwi pępowinowej podczas zajęć z rodzenia bank krwi musi zapłacić od kilkudziesięciu do nawet kilkuset złotych. Tyle samo dostanie szpital, jeśli jego pacjentka zgodzi się na taki zabieg podczas porodu.
– Współpracujemy z większością z 450 szpitali mających sale porodowe w Polsce. Miesięcznie kilka procent ich pacjentek decyduje się na pobranie krwi pępowinowej. W przeliczeniu na jedną placówkę daje to od kilkunastu do kilkudziesięciu pobrań w skali miesiąca – komentuje Tomasz Baran.
Ze szkół rodzenia – jak wynika z raportu NIK z 2017 r. – korzysta ok. 20 proc. rodzących. Przy pierwszym dziecku – jedna trzecia.