Nie ma kraju na świecie, który dałby sobie radę z naprawdę skutecznym ściganiem i karaniem za gwałty. Co nie znaczy, że w Polsce zrobiono w tej sprawie wszystko, co się da
Magazyn 1 września / Dziennik Gazeta Prawna/Inne
Można krytykować nagłe zainteresowanie polityków zaostrzaniem kar za gwałty, bo jest oczywiste, że to działanie pod publikę, wynikające z ostatnich nagłośnionych medialnie wydarzeń. Ale nawet jeśli powody są czysto polityczne, to jest szansa, by wprowadzić zmiany mogące przynieść realną poprawę. A do naprawienia w ściganiu i karaniu za gwałty mamy rzeczywiście sporo.
Długo zastanawiałyśmy się, czy pisać o drastycznych szczegółach mniej lub bardziej głośnych spraw, w tym przerażającej śmierci 26-letniej dziewczyny z Łodzi. Zdecydowałyśmy, że z szacunku dla pamięci ofiar i dla ich godności, lecz również po to, by skupić się na problemie systemowym, nie będziemy przywoływać detali. I bez nich jest wystarczająco przerażająco.
Piramida krzywd
Pierwsze spojrzenie na statystyki nie szokuje. W 2016 r. zgłoszono na policję 2426 gwałtów. Mniej niż siedem dziennie. Nie trzeba jednak tłumaczyć oczywistego faktu, że to tylko kawałek rzeczywistego stanu. Pobicie, rozbój, kradzież na policję zgłasza się bez wstydu, licząc nie tylko na pociągnięcie winnych do odpowiedzialności, ale być może nawet na rekompensatę finansową. Skala przestępstw ukrywanych jest niewielka. Zupełnie odwrotnie niż przy gwałtach. Nikt nie wie, ile ich może być w rzeczywistości. Najbardziej skrajne szacunki mówią nawet o 200 dziennie.
Co więcej, gdy porównamy statystyki sprzed kilku lat z bieżącymi, uderza nagły wzrost liczby zgłoszeń. Jeszcze w 2013 r. było ich 1885. Ta różnica wynika ze zmiany prawa ze stycznia 2014 r., zgodnie z którą gwałty przestano u nas ścigać wyłącznie na wniosek ofiary. Choć wydawać by się mogło, że takie przestępstwo powinno być ścigane z urzędu, przez lata dla wymiaru sprawiedliwości nie było to wcale oczywiste. I właściwie w dalszym ciągu nie jest. Zarówno przed zmianą prawa, jak i po niej praktycznie nie zmieniła się liczba spraw, w których policja potwierdziła popełnienie przestępstwa. W 2013 i w 2016 r. było to niecałe 1,4 tys. przypadków. Czy to oznacza, że reszta to konfabulacje?
– Nie, to powszechne problemy ze skutecznym poprowadzeniem sprawy przestępstwa seksualnego. Już widzimy, że zmiana prawa nie przyczyniła się do sprawniejszego stawiania zarzutów. Bo nie wystarczy zaostrzenie kodeksu karnego, jeśli problemem jest już pierwsze przesłuchanie ofiary – mówi DGP mecenas Artur Pietryka, który właśnie pracuje nad doktoratem i skończył badania poświęcone temu, dlaczego tak wiele przestępstw seksualnych nie dociera nawet do etapu procesowego. – Nie ma wciąż odpowiedniej infrastruktury na posterunkach, w prokuraturach czy sądach. Niestety są miejsca, z których trzeba jechać nawet po 30–40 kilometrów, by znaleźć odpowiedni, przyjazny pokój do przesłuchania ofiary. Nie ma też specjalnej atencji na prawa pokrzywdzonych. Albo ofiara trafi na empatycznego funkcjonariusza, albo nie. Już nie mówiąc o zachowaniu zasady, by jej sprawę prowadziła cały czas jedna i ta sama osoba, najlepiej tej samej płci, co ofiara, aby nie stresować już i tak straumatyzowanej osoby – tłumaczy prawnik. I wymienia kolejne powody niskiej skuteczności prowadzonych przez policję spraw: brak biegłych psychologów, za rzadko nagrywane zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa (by nie zmuszać do powtarzania zeznań), brak wsparcia prawnego dla ofiar, które w efekcie rzadko wnioskują, składają zażalenia, odwołują się.
Do sądów dociera więc jeszcze mniej niż te 1,4 tys. spraw. W 2016 r. ostatecznie udało się skazać 684 osoby. Jedną czwartą ze wskazanych podczas zawiadomień na policji. A gdy zbadamy statystyki resortu dogłębnie, jeszcze trudniej mówić o zadośćuczynieniu i karze. Z tych 684 osób 217 usłyszało wyroki w zawieszeniu. Jedna trzecia przypadków. – To i tak niższy odsetek niż w poprzednich latach, gdy liczba wyroków w zawieszeniu sięgała ponad 40 proc. skazań. Lecz i tak jest to szokujące – mówi mecenas Pietryka.
Kara na święte nigdy
Po takich wyrokach zrozpaczone ofiary decydują się iść po sprawiedliwość do mediów. Tak właśnie zrobiła tłumaczka, której głośna sprawa ciągnie się już cztery lata. Kobieta została zgwałcona podczas szkoleń ratowników medycznych w Kaliningradzie. Co prawda sąd uznał, że oskarżeni zmusili „pokrzywdzoną przemocą do obcowania płciowego oraz poddania się innej czynności seksualnej”, jednak dla jednego sprawcy wydał wyrok 2 lat więzienia w zawieszeniu, dla drugiego – tylko 8 miesięcy, także w zawiasach. Po takim orzeczeniu kobieta publicznie stwierdziła, że poczuła się ponownie zgwałcona – tym razem przez sąd. Na dodatek już na drodze batalii sądowej sama została przez sąd ukarana grzywną za to, że nie chciała stawiać się na rozprawy. Obawiała się spotkań ze sprawcami. Po apelacji sprawa z powrotem trafiła na wokandę. W tym tygodniu odbyła się kolejna rozprawa, lecz nadal nie zapadł wyrok – obrońca oskarżonego zażądał bardziej precyzyjnej opinii biegłej psycholog, która obserwowała zeznania oskarżonej i oceniała jej wiarygodność.
Nagłośnienie sprawy gwałtu zbiorowego na 16-letniej dziewczynie, który miał miejsce w 2013 r., także wymusiło na sądzie nowe podejście do kary. Początkowo winni dostali od 15 miesięcy do 2 lat więzienia w zawieszeniu na 5 lat i nakaz zapłaty 2 tys. zł nastolatce. Dopiero sąd drugiej instancji zmienił wyrok na 3 lata bez zawieszenia.
Jednak ogromna część spraw kończących się orzeczeniem zawiasów nie trafia pod publiczny pręgież. A z treści wyroków sądowych wydanych w ostatnich latach wyłania się naprawdę przerażający obraz bezsilności ofiar. W jednym z takich werdyktów sędzia argumentował, że zawieszenie rocznej kary pozbawienia wolności jest podyktowane tym, iż „oskarżony jest osobą, która daje pozytywną prognozę na przyszłość i nie pozbawi kary jej zapobiegawczego charakteru. Tak więc nie jest konieczna izolacja oskarżonego D.M. dla uświadomienia mu naganności swojego postępowania”.
Sprawa dotyczyła mężczyzny, który u siebie w domu zgwałcił koleżankę śpiącą po imprezie. Dziewczyna piła wcześniej alkohol i położyła się spać, a wtedy D.M. rozebrał ją i zgwałcił. Przestał dopiero wtedy, kiedy się obudziła i zaczęła protestować. Po zdarzeniu miała stany depresyjne, chciała popełnić samobójstwo, przestała się uczyć. Był to jej pierwszy raz. Sąd uznał, że jest w pełni wiarygodna i nawet wziął pod uwagę „znaczny stopień społecznej szkodliwości jego czynu”. Jak pisze w uzasadnieniu wyroku: „D.M. swoim działaniem spowodował u młodej dziewczyny, swojej koleżanki, przykre doznania, których skutki może odczuwać jeszcze przez długi okres”. Pomimo tego sąd uznał, że kara może być zawieszona.
W innej sprawie dotyczącej relacji seksualnej 30-latka z kilkunastoletnią dziewczynką sprawca został skazany na ograniczenie wolności zaledwie przez rok i na prace społeczne. Powód? Sąd ocenił, że kara pozbawienia wolności, nawet wymierzona w dolnej granicy ustawowego zagrożenia, byłaby niewspółmiernie surowa, bo nastolatka, właściwie jeszcze dziecko, miała chcieć takich kontaktów. A przecież nawet jeżeli faktycznie by tak było, to sprawca powinien zostać oskarżony o pedofilię, której żadna zgoda dziecka nie usprawiedliwia.
– Jakiś drobny procent wyroków w zawieszeniu może mieć uzasadnienie choćby w tym, że doszło do ugody między ofiarą a sprawcą. Ale tylko drobny. A reszta? Po części to niestety wygoda orzekających sądów. Owszem, jest zasądzana kara, więc teoretycznie ofiara powinna być zadowolona, a z drugiej strony, gdy wyrok jest w zawiasach, to i winny nie widzi powodów do apelacji. Co więcej, sąd nie musi za bardzo monitorować wykonania wyroku – ostro ocenia Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości. – Oczywiście nie ma najmniejszych podstaw, by oceniać, że tak dzieje się w przypadku wszystkich wyroków w zawieszeniu, ale czasem dochodzi do takiego niewystarczająco poważnego potraktowania sprawy – dodaje.
Za to jesteśmy w stanie ocenić, jak często za zawiasami stoją jeszcze inne powody. Wylicza to mecenas Pietryka. – Spójrzmy na kilka uzasadnień zawieszania kary więzienia, pojawiających się często także w innych kategoriach przestępstw. Po pierwsze, tryby konsensualne, czyli dobrowolne poddanie się karze. Tutaj, co ważne, można wręcz pokrzywdzonego pominąć w postępowaniu sądowym. Bo do ugody dochodzi na etapie przedsądowym lub na pierwszej rozprawie, na którą ofiara czasem nie przychodzi, nie chcąc mieć kontaktu ze sprawcą. W ostatnim roku zakończono w ten sposób 130 spraw – wymienia prawnik. I niby wszystko zgodnie z prawem. Na dodatek prokuratura zadowolona, bo statystyki zakończonych spraw lepsze, ale jednak ponad głową ofiary i bez uwzględnienia jej woli dochodzi do fikcyjnego nałożenia kary. – Drugi argument używany przez sądy: młodociani sprawcy. Wiek oskarżonych, którzy w czasie orzekania mieli do 24 lat, często traktowany jest jako okoliczność łagodząca – dodaje ekspert.
Surowe inaczej
Ale może przynajmniej w tych sprawach, gdy zapadają wyroki bezwzględnego więzienia, sądy są bezwzględne i karzą ostro? Mecenas Pietryka do swojego doktoratu zebrał dane za ostatnie 7 lat. Nie jest łatwo na ich podstawie wyciągnąć jednoznaczne i łatwe wnioski. Mimo wszystko zerknijmy, jak się rozkładają te kary.
Z art. 197 kodeksu karnego par. 1, czyli za gwałt, sądy od 2010 r. orzekały następująco: karę w wysokości 1 miesiąca więzienia, i to w zawieszeniu – raz, kary od 2 do 5 miesięcy – 43 razy (w tym 12 w zawieszeniu), od 6 do 12 miesięcy – 136 razy (w tym 89 w zawieszeniu), od roku do 2 lat – już 1476 razy (z czego aż 963 w zawieszeniu), od 2 do 5 lat – 1194 wyroki (13 w zawieszeniu), od 5 do 8 lat – 163 wyroki. Maksymalny wymiar kary – 8 lat pozbawienia wolności – zasądzono 43 razy.
Darujmy już sobie podobną wyliczankę przy kolejnych paragrafach. Zamiast tego spójrzmy, jak wiele było wyroków w maksymalnym wymiarze. Za inną czynność seksualną na 1120 skazanych (w tym aż 546 w zawieszeniu) 10 wyroków było w widełkach 5–8 lat. Z par. 3, czyli za gwałty zbiorowe wobec osoby poniżej 15. roku życia i członka rodziny, na 896 skazań tylko pięć było na maksymalne 15 lat, za to aż 110 było w zawiasach, a 187 objęto karą minimalną 2 lat pozbawienia wolności. Z par. 4, dotyczącego najbardziej drastycznych gwałtów z wyjątkowym okrucieństwem, których było 47, aż 32 razy zasądzono w górnych widełkach od 8 do 15 lat i nie było ani jednego wyroku w zawieszeniu.
– Czy jest wystarczająco surowo? Naprawdę trzeba by każdą sprawę osobno rozpatrywać. Ale zwróćmy uwagę, że jest i to wcale nie tak mało wyroków z górnych widełek przewidzianych przez kodeks – zauważa Pietryka. Oznacza to, że są jednak sądy, które widzą potrzebę surowego karania, tłumaczy ekspert, ale dotyczy to naprawdę ciężkich przestępstw bądź tych popełnianych przez recydywistów.
Być może trzeba więc podnieść zarówno dolne, jak i górne widełki kar, tak jak zapowiada minister Zbigniew Ziobro (choć wciąż nie wiadomo jak bardzo, bo nie przedstawił jeszcze nawet ogólnego zarysu zmian w kodeksie). – Większe kary? To nie jest droga do zmiany w podejściu do gwałtów – uważa prawniczka prof. Monika Płatek. Jej zdaniem ogłaszanie z wielką pompą po tragicznych wydarzeniach, że będzie zmiana kodeksu karnego i zaostrzenie kar, nie rozwiąże problemu przeciwdziałania gwałtom. – To de facto kolejna wiktymizacja ofiar, które są wykorzystywane do akcji politycznych – uważa prof. Płatek.
I właściwie wszyscy eksperci odcinają się od tego najprostszego, wydawać by się mogło, remedium. – 15, 20, 25 lat, a może dożywocie... Za chwilę przekroczymy kolejne granice karania. I co? Czy jakiegoś przestępcę, szczególnie seksualnego, odstraszy wizja, że trafi do więzienia na 20 lat? Przecież on raczej kombinuje tak: i tak nikomu nie powie, nie uwierzą jej, będzie się wstydziła, a właściwie to sama tego chciała – mówi Ćwiąkalski. – A mogą w ten sposób myśleć tak długo, jak nie będzie świadomości, że za gwałt naprawdę czeka kara. Szybka i nieuchronna – dodaje i tłumaczy, że by tak się stało, konieczne jest nie tyle zmienianie kodeksu karnego, ile poprawa funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości.
Potwierdza to raport rzecznika praw obywatelskich. Co prawda przepisy wskazują, że przesłuchania ofiar przemocy seksualnej należy przeprowadzić ze szczególnym poszanowaniem praw pokrzywdzonych, ale nie wyznaczają żadnych określonych terminów. W efekcie – jak wynika z badań przeprowadzonych przez RPO – bardzo często od przestępstwa do chwili przesłuchania upływają nawet 3 miesiące.
Kolejnym problemem jest także kwestia udowodnienia, że doszło do przemocy, przede wszystkim fizycznej. W art. 197 we wszystkich paragrafach akcentowane jest, że do zdarzenia musiało dojść „podstępem, przemocą lub pod wpływem groźby”. – Dodatkowo rozróżniane jest współżycie z osobą przed 15. rokiem życia za zgodą i bez zgody. Tymczasem jeżeli dziecko nie ukończyło 15. roku życia i nawet wchodzi na kolana czy chce współżyć, pełną odpowiedzialność ponosi dorosły – mówi prof. Płatek. – To akcentowanie przemocy fizycznej jest niezgodne z konwencją stambulską o zapobieganiu przemocy wobec kobiet i z tym, jak gwałt rozumie Europejski Trybunał Praw Człowieka. A rozumie jako brak wyraźnej zgody na stosunek. Koniec kropka.
Viola mówi „nie”
Sam zapis w konwencji albo wykładnia tego czy innego trybunału nie wystarcza do skutecznego ścigania sprawców gwałtów. Nie ma kraju, który by sobie w pełni radził z tym rodzajem przestępstwa. We Włoszech jeszcze do lat 80. obowiązywał kontrowersyjny art. 544 k.k. uznający, że gwałt przestaje być przestępstwem, jeśli sprawca zgodzi się uratować „dobre imię” ofiary i jej rodziny i weźmie pokrzywdzoną za żonę (gwałt bowiem postrzegany był przez prawo jako skierowany przeciwko moralności). Pierwszą kobietą, która oficjalnie i głośno zdecydowała się na opór, była Franca Viola. W wieku 15 lat zaręczyła się z pochodzącym z zamożnej rodziny Filippem Melodią, nie wiedząc, że mężczyzna ma powiązania mafijne. Wkrótce jednak wyszła na jaw jego działalność kryminalna. Ani Franca, ani jej rodzice nie życzyli sobie dalszych relacji z bandytą i zaręczyny zostały szybko zerwane. Melodia w 1966 r. porwał zatem 17-latkę i przez 8 dni wielokrotnie ją gwałcił, by zagwarantować sobie zgodę na „matrimonio riparatore”, czyli zadośćuczynienie poprzez małżeństwo. Ku jego zaskoczeniu rodzina dziewczyny współpracowała z policją, ta odbiła ofiarę, a nastolatka, przeciwstawiając się prawu i zwyczajom, odmówiła małżeństwa z oprawcą. Co więcej, doprowadziła do jego skazania na 11 lat więzienia. Mimo wszystko art. 544 obowiązywał aż do 1981 r., a dopiero od 1996 r. we Włoszech gwałt traktowany jest jako przestępstwo przeciwko konkretnej osobie.
To jednak przeszłość. Dziś system pomocy ofiarom w krajach zachodnich jest znacznie lepszy, lecz wcale nie idealny. W Kanadzie skandal wywołały słowa sędziego Roberta Campa, który 3 lata temu podczas rozprawy pytał 19-letnią ofiarę gwałtu zbiorowego, „dlaczego nie trzymała kolan razem”. Kanadyjska Rada Sądownictwa zaleciła odwołanie go z pełnienia obowiązków i Camp podał się do dymisji.
Także ta sprawa skłoniła kanadyjskich dziennikarzy z gazet „The Globe” i „The Mail” do przeprowadzenia wspólnego śledztwa, by sprawdzić, jak to możliwe, że w ich państwie policja uznaje co piąte zgłoszenie przestępstwa seksualnego za bezpodstawne, gdy w rzeczywistości z badań wynika, że fałszywe czy omyłkowe zgłoszenia to zaledwie od 2 do 8 proc. tego typu spraw. Po zbadaniu śledztw z całego kraju okazało się, że policja niechętnie przyjmuje takie sprawy i szybko umarza je, jeśli okażą się zbyt trudne. Statystyka bywa ważniejsza niż dobro ofiary, a pokrzywdzone na lepszą uwagę mogą liczyć w małych miejscowościach niż w dużych miastach.
Bezradność służb wobec takich przestępstw udowodniły także głośne, choć podane do wiadomości publicznej dopiero po kilku dniach prób tuszowania – z powodu etnicznej przynależności napastników (byli emigrantami) – napady na kobiety podczas sylwestrowej nocy w niemieckiej Kolonii. Agresorzy, wykorzystując fakt, że była to noc zabawy, dokonali około 600 ataków w ogromnej części o podłożu seksualnym. Policja nie dawała sobie rady z pomocą kobietom, a potem także ze śledztwami.
Mądre dziewczynki i źli chłopcy
Co łączy wszystkie te sprawy? To, że bez względu na system prawny czy położenie geograficzne zaczynają się od tego samego: języka i sposobu mówienia o gwałcie. Od tego, jak o nim mówią politycy, mający przecież wpływ i na ściganie sprawców, i na niesienie pomocy ofiarom. Od tego, jak to przestępstwo jest widziane społecznie, jak oceniana jest ofiara, a jak sprawca.
W jednym z wydanych 2 lata temu u nas poradników policjanci dawali (zapewne w dobrej wierze) przyjazne przestrogi dla kobiet, co mają robić, żeby uniknąć gwałtu. Poradnik zaczynał się od kwestii wyglądu: „Pamiętaj – Twój wygląd zewnętrzny i zachowanie często budują ewentualną sytuację niebezpieczną”. Autorzy precyzowali: „Twój odważny wygląd wielu mężczyzn potraktuje jako zaproszenie do krótkiej i owocnej znajomości”. W punkcie dotyczących zachowania radzili kobiecie: „istnieje takie chamskie przysłowie »baba pijana to cnota sprzedana«, więc gdy czujesz się skrępowana nowym otoczeniem, nie dodawaj sobie odwagi alkoholem”. Podobne „rady” znalazły się na plakacie głównego inspektora sanitarnego, ostrzegającym przed pigułką gwałtu: „Mądra dziewczynka pilnuje swojego drinka”. Czyli nie, że nie wolno takich pigułek podawać, tylko że kobieta czy raczej „dziewczynka” ma się pilnować.
– Brakuje jednoznacznej świadomości, że gwałt – odbywanie stosunku bez zgody drugiej strony – jest absolutnie zakazany. Niedozwolony bez względu, gdzie idzie kobieta i jak wygląda – mówi prof. Płatek. Sama zajęła się kwestią gwałtów, kiedy na sali sądowej usłyszała, że uczciwych kobiet się nie gwałci. – To samo 30 lat później, już w nowym tysiącleciu, usłyszała moja magistrantka – dodaje.
W wyrokach czy wypowiedziach sędziów nadal można spotkać się ze stwierdzeniem, że wygląd ofiary może być okolicznością łagodzącą dla sprawcy. – Kobiety są dyskryminowane i to, że będą nawet świetne przepisy, wysokie kary, nie zmieni sytuacji, dopóki nie zmieni się podejście do kobiet, bo to one są najczęściej ofiarami gwałtu – uważa kryminolożka. I wskazuje, że takim przykładem jest sprawa Nahide Opuz, Turczynki zaatakowanej przez byłego męża (który wcześniej zabił jej matkę). Europejski Trybunał Praw Człowieka przychylił się do argumentacji, że ofiara doświadczyła przemocy dlatego, że była kobietą. – I to należy również mieć na uwadze, przyglądając się sprawom gwałtu – mówi prof. Płatek.
Przejawem takiej dyskryminacji jest sprzeciw rządu wobec realizacji założeń Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. – Jest równoznaczny z odrzucaniem pomocy kobietom, osobom pokrzywdzonym, w tym ofiarom gwałtów – podkreśla ekspertka i tłumaczy, że realizowanie tej konwencji wymagałoby od rządzących, aby zapewnili łatwo dostępne ośrodki pomocy dla ofiar gwałtu, przyjazne badania lekarskie, wsparcie pourazowe, poradnictwo. – Rząd nie tylko chce wypowiedzieć konwencję, lecz także zabiera pieniądze takim ośrodkom jak Centrum Praw Kobiet, które pomagały kobietom w takich tragicznych sytuacjach – dodaje prawniczka.
Bo łatwiej zwołać konferencję prasową lub na Twitterze nawoływać do zaostrzania kar niż faktycznie pracować nad tym, by system zaczął działać.