W 2010 roku delhijskie metro rozrosło się do sześciu linii. Z dnia na dzień czas podróży w jednym z największych miast świata radykalnie się zmniejszył. Jedni zyskali nowe możliwości pracy, inni - studiów. Społeczności żyjące w koloniach zaczęły się odwiedzać.

W godzinach szczytu skrzyżowanie Hauz Qazi w starym Delhi jest okiem cyklonu. „Najgorzej jest w piątki, wtedy trudno się przebić przez tłum, bo ludzie idą do meczetu Dżami Masdżid na modlitwę” - Pawan Lal, 25-letni mieszkaniec tej dzielnicy, z trudem przekrzykuje klaksony. „Tutaj ulice są wąskie i zatłoczone, droga zawsze zajmuje dużo czasu” - dodaje, sprawnie wymijając pędzącą rikszę rowerową.

„Kiedyś, jak człowiek mieszkał w starym Delhi, to tylko tutaj szukał pracy. Odkąd jest metro, można szukać już wszędzie” - cieszy się Pawan, który znalazł pracę przy rozładunku na międzynarodowym lotnisku im. Indiry Gandhi. „Metrem z Chawri Bazar dojeżdżam do pracy w mniej niż pół godziny” - dodaje, stając na schodach prowadzących do stacji podziemnej kolejki.

Lotnisko leży 18 km od starego Delhi. Lal mówi, że musi być w pracy na czas, bo inaczej go wyleją. „Dobra praca. Płacą znacznie lepiej niż tragarzom w starym Delhi” - opowiada. Już nie słychać tumultu ulicy, peron stacji Chawri Bazar jest jednym z najgłębiej położonych w sieci delhijskiego metra. Leży 30 m poniżej poziomu ulicy.

Pawan prowadzi do bramek metra. Przed nimi stoją skanery prześwietlające bagaż. Trzeba też przejść przez bramkę wykrywacza metalu, która często nie działa, lecz zaraz czeka żołnierz z podręcznym urządzeniem. Niedbałym ruchem sprawdza pasażera i droga wolna na peron. Na ważniejszych stacjach, jak przesiadkowa Rajiv Chowk w centrum Delhi, wojskowi uzbrojeni w broń maszynową kryją się za małą barykadą.

Pawan jedzie żółtą linią do stacji Nowe Delhi i przesiada się na ekspresową linię na lotnisko.

Pierwszą, czerwoną linię spinającą brzegi rzeki Jamuna, oddano do użytku w 2002 r., a cztery lata później, specjalnie na Igrzyska Wspólnoty Narodów, uruchomiono ekspresową linię na lotnisko i fragment żółtej linii pod starym Delhi. Prawdziwa rewolucja przyszła jednak w 2010 r., kiedy można było już podróżować sześcioma liniami, w tym całą żółtą, biegnącą z położonego na południe od stolicy miasta satelickiego Gurgaon aż na północ Delhi. Obecnie metrem codziennie porusza się ok. 2,8 mln pasażerów. Cała sieć liczy 218 km.

„Gdyby nie metro, rodzice nigdy by się nie zgodzili, żebym studiowała” - mówi PAP Neha Kaur z okolic miasteczka Sultanpur, leżącego przy stacji o tej samej nazwie. „Kampus Uniwersytetu Delhijskiego leży na drugim końcu miasta i dojazd byłby dla mnie niebezpieczny” - tłumaczy 20-letnia studentka ekonomii.

Stację Sultanpur wybudowano nad ruchliwą aleją prowadzącą do Gurgaon. Neha zawsze idzie na czoło składu, gdzie pierwszy wagon jest zarezerwowany wyłącznie dla kobiet. „Nikt się na mnie nie gapi, czuję się tutaj swobodnie i bezpiecznie. A to ważne dla kobiety w Delhi” - podkreśla.

„Była o to wielka wojna z rodzicami. Kilka razy pojechaliśmy razem na uniwersytet i dali się przekonać. Gdyby nie metro, pewnie siedziałabym teraz w domu” - dodaje. Dla Nehy ważna była też cena przejazdu, ledwie 40 rupii (ok. 2,3 zł) za liczącą 25 km podróż, bo na autoriksze nie byłoby jej stać.

„Najlepsze, że na studiach poznałam koleżanki z Manipuru i Nagalandu. Nikogo wcześniej z tego regionu Indii nie znałam” - podkreśla. Opowiada z uśmiechem, że dziewczyny, które mieszkają w północnym Delhi, zaprosiły ją do siebie do domu. Przyznaje, że wielu kolegów z jej dzielnicy wyzywa osoby z Manipuru od Chińczyków, bo mają podobne rysy twarzy. „Teraz wiem, że to fajne osoby i Indusi, jak my wszyscy. Wiem, co one czują, gdy słyszą takie wyzwiska” - dodaje.

„Dla mnie odkryciem była wyprawa do dzielnicy Bengalczyków” - opowiada PAP Sonam Lama, 40-letni Tybetańczyk mieszkający w Madżnu Ka Tilla na lewym brzegu Jamuny. „Pojechałem metrem ze stacji Vidhan Sabha do stacji Nehru Place, a potem rikszą do CR Park, gdzie jest ich kolonia” - opowiada dodając, że nigdy nie jadł tak dobrej ryby jak w tamtym miejscu. Bengalczyk nie wyobraża sobie posiłku bez ryby.

„Nigdy bym tam nie pojechał, gdyby nie było metra. Dawniej to był za duży wysiłek” - tłumaczy Lama. „Potem zacząłem jeździć po całym mieście” - mówi. Jego ulubionym miejscem stały się ogrody Lodhich w centrum Delhi. Podoba mu się przyroda oraz czyste i podlewane przez cały czas trawniki wśród grobowców z ery Wielkich Mogołów.

„Nigdy bym nie pomyślał, że Delhi może być tak piękne. Do ogrodów na piknik schodzi się w weekend niemal całe miasto, każda społeczność!” - kończy.

Z Delhi Paweł Skawiński (PAP)