Podstawowe normy społeczne się nie zmieniają. Albo zmieniają się bardzo powoli. Reszta to tylko mody. Przeminą
Magazyn 2.06. / Dziennik Gazeta Prawna
Indywidualizm. Ekshibicjonizm. Wymyślne stroje, wulgarny język. Nieważne, czy mówią o nas dobrze, czy źle – ważne, żeby mówili. Oryginalność za wszelką cenę. Relacje płytkie i na odległość. Populizm w polityce.
Ten, kto myśli, że tak już będzie zawsze, myli się bardzo. Lub jest słabym obserwatorem. Trend jest zupełnie inny.
Optymalna odrębność
Sposób naszego zachowania zależy od tego, na kim się koncentrujemy: na sobie czy na grupie. – Akurat dziś ludzie mają silną potrzebę podkreślania własnej wyjątkowości. To jest w każdym razie bardziej widoczne niż manifestowanie przynależności do określonego kręgu, choć ta druga postawa przecież też występuje – mówi prof. Dominika Maison, dziekan Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Wtóruje jej dr Jarosław Kulbat, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu, przypominając, że istnieją dwie tożsamości: osobista (to, co mnie wyróżnia) i społeczna (to, co jest dla mnie wspólne z grupą), i to one determinują nasze postępowanie, występując naprzemiennie. – Według teorii optymalnej odrębności, opisując siebie, wymieniamy zarówno cechy niepowtarzalne i oryginalne, jak i wspólne. Przewaga jednych albo drugich zależy od kultury, w której dany człowiek został wychowany, a także czynników sytuacyjnych, np. gdy czegoś się obawiamy, stawiamy na cechy wspólne – tłumaczy.
Skoro jesteśmy tak skupieni na sobie, pławimy się we własnej oryginalności, znaczyłoby to, że czujemy się bezpiecznie. Możemy sobie pozwolić na swoisty egoizm. – Cywilizacja Zachodu zbudowała kulturę konsumpcyjną. Jej głównymi wartościami są hedonizm, witalność i konsumpcja. Konsumpcja była sposobem uszczęśliwiania ludzi, zajmowania ich małymi ideami. To było narzędzie, wentyl bezpieczeństwa. Koncentracja na rzeczach błahych, dalekich od konfliktów i wielkich spraw. Można powiedzieć, że Zachód skupił się na jednostce i codzienności. Pojedynczy człowiek z jego aspiracjami, ambicjami i możliwościami zaspokajania swoich potrzeb stał się ważniejszy niż zbiorowość. Był to pewien pomysł, model społecznego życia. Ten model długo się sprawdzał. Pokolenia, które pamiętały kryzysy i wojny, ceniły spokój i banalną codzienność – wyjaśnia dr hab. Małgorzata Bogunia-Borowska, kierownik Zakładu Badań Kultury Współczesnej w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Można zaryzykować stwierdzenie, że nasza miłość własna jest na tyle silna, by mówić o „pokoleniu narcyzów”. Taką tezę postawiła kilka lat temu amerykańska profesor psychologii Jean M. Twenge w książce „Generation Me”. Wysnuła ją na podstawie badań prowadzonych przez 20 lat wśród studentów uniwersytetu. Pokazały one, że w tym czasie odsetek osób o tendencji narcystycznej wśród młodych ludzi poszybował w górę o 30 proc. Choć teza jest kontestowana przez niektórych psychologów (m.in. prof. Jeffrey Arnett z Clark University czy Brent Donnellan, psycholog z Uniwersytetu w Michigan), może być prawdziwa. Skąd ten skokowy wzrost na przestrzeni jednego właściwie pokolenia? Zmianę przyniosły lata 60. ze swoją apoteozą indywidualizmu, który od tego czasu sukcesywnie zyskiwał na popularności w i tak silnie indywidualistycznej Ameryce. Tylko czy narcyzm nie jest już passe?
To przez dzieci kwiaty
Normy społeczne to zasady, jak należy postępować. Raczej trwałe, bez względu na to, czy mają podstawy formalne (prawne), czy nieformalne (zwyczajowe, nigdzie niespisane). Jarosław Kulbat twierdzi, że z punktu widzenia psychologii nie powinny się zmieniać, bo pełnią bardzo ważną funkcję: regulują relacje międzyludzkie. – Tabu kazirodztwa, norma wzajemności, własności czy wolności – wymienia i dodaje, że od lat mają one ten sam kształt. A ich naruszenie jest sankcjonowane. Z mocy prawa bądź nie. – Więzienia są pełne osób, które mają problem z internalizacją normy własności, a każda grupa traci tych członków, którzy nie bardzo garną się do wykonywania obowiązków prowadzących do osiągnięcia wspólnego celu – śmieje się.
Dominika Maison uważa inaczej. Jej zdaniem normy się zmieniają. Zwłaszcza te moralne (etyczne), obyczajowe i zwyczajowe. – Dziewictwo do ślubu było taką absolutną normą obyczajową, która mocno straciła na wartości. Chociaż nie stało się to od razu. To był proces – zastrzega. Zwykle zmiana danej normy to ewolucja, ale rewolucje też się zdarzają. Jak ta w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia.
Wygląda na to, że dzieci kwiaty, które zbuntowały się przeciw porządkowi społecznemu, są rzeczywiście winne. I to nie dlatego, że obnosiły się ze swoim sprzeciwem wobec świata ludzi dorosłych, stworzonych przez nich instytucji, przymusów, zakazów, stylu ubioru, własności prywatnej. Te wciąż trwają. Ale pokolenie ’68 zapoczątkowało głęboki podział.
– Norma społeczna jest jak naczynie, np. wazon lub filiżanka. To, że wlewamy do nich różne płyny, które się mieszają, nie zmienia struktury samego naczynia. Co najwyżej trochę je ogrzewa lub schładza. Norma też pozostaje taka sama, mimo nacisków. Ewolucja norm jest jednak możliwa, ale trwa zazwyczaj bardzo długo. Jednak obok tej istniejącej może powstać nowa. Dzieje się tak w sytuacji, gdy pojawia się rewolucja. Od 1968 r. mamy dwa trendy: konserwatywno-chrześcijański oraz otwartości i tolerancji. Tutaj upatruję początku tego ostrego rozłamu, którego dziś jesteśmy świadkami – wskazuje Małgorzata Bogunia-Borowska.
Ten rozłam nie dotyczy już bezpośrednio grupy buntowników z tamtego okresu – kontestującej konserwatywne wartości i szukającej fundamentów pod budowę nowego społeczeństwa – ale całych społeczeństw. W 1968 r. obserwowaliśmy proces „siania ziaren” nowego porządku. Dziś patrzymy na to, co z nich wyrosło. Jakie dało owoce. Jak wniknęło w tkankę życia codziennego. I choć wydawało się, że na dobre zwyciężył trend zapoczątkowany niemal pół wieku temu, teraz zaczyna wygrywać konserwatyzm.
Codzienny indywidualista
– Indywidualizm, ekshibicjonizm czy oryginalność to nie normy. To mody. Najpierw zaskakują, potem odchodzą. Sposób wyrażania siebie, który też się przeobraża – stwierdza dr Kulbat. Podobnego zdania jest dr Borowska. – Nie przywiązywałabym większej wagi do tych zjawisk. To chwilowe. Przemijające – ocenia. Uważa, że obecnie przekraczanie granic następuje nie w wielkich sprawach, ale w codzienności, w grupie, w ubiorze, w języku. Że w tej codzienności wyraża się wolność. – Dziś wszystko możemy zobaczyć. Jak przez ostatnie 10 lat w programie Ewy Drzyzgi „Rozmowy w toku”. Chociaż telewizja jako instytucja pokazuje osobliwości, jest jednak medium bardzo konserwatywnym. Podkreśla, że przedstawia wyjątki od trwałych, twardych reguł i norm społecznych oraz kulturowych. Pokazywanie pewnych odbiegających od norm przypadków ma utwierdzić widza w przeświadczeniu, że jednak istnieje rama, norma i trwały porządek społeczny. Zaprezentowanie oryginalnej relacji, w której ona jest starsza od niego o 30 lat, to nie kreowanie nowej normy, ale wręcz przeciwnie, pokazywanie, że obowiązująca norma to związek osób w podobnym wieku – uzasadnia.
Większe przyzwolenie na odrębności to argument prof. Maison w obronie indywidualizmu. – Podchodzisz do płaszcza i słyszysz od ekspedientki: „Bardzo dobrze się sprzedaje, co druga klientka go kupuje”. Jeśli masz potrzebę wyróżniania się, nie kupisz. Jeśli dominującą jest potrzeba przynależności i niewyróżniania się, to taka informacja zachęci do zakupu. To naturalny mechanizm różnicujący ludzi. Działa bez względu na normy – dowodzi. Jej zdaniem indywidualizm to nie to samo co narcyzm. Indywidualizm to potrzeba podkreślania własnego ja, własnej osobowości, tożsamości, która u różnych osób może mieć różne nasilenie. Natomiast narcyzm to potrzeba bycia w centrum uwagi, bycia podziwianym. Nie każdy indywidualista jest narcyzem, choć rzeczywiście bywa, że idzie to w parze. Czasami trudno jest określić otoczeniu, jakie potrzeby leżą u podłoża różnych zachowań. Na przykład ktoś, kto dla otoczenia ubiera się kompletnie dziwacznie, robi to nie dlatego, że jest indywidualistą, a wręcz przeciwnie – po prostu podąża za swoją grupą.
To nie tylko manifest
Prof. Maison akcentuje, że czym innym są normy zewnętrzne, a czym innym wewnętrzne, zinternalizowane. I wraca do dzieci kwiatów: występowali przeciwko monogamii, ale ludzie to monogamiści z natury. Część osób może się bawić w zdrady, lecz normą społeczną jest wierność. – Pewnych rzeczy się nie robi. Zabijanie nie stanie się normą. Nigdy – przekonuje z emfazą.
Podstawą społeczeństwa jest umowa społeczna zapewniająca harmonię dzięki funkcjonowaniu ustalonych norm. Łamanie którejś z nich może spowodować bunt albo wyeliminowanie samej normy – w zależności od tego, jak ważna jest dla grupy. – Czasami jednak bunt wobec normy społecznej może ją wzmocnić. Zdarza się, że dopiero w chwili, gdy norma zostaje naruszona, zdajemy sobie sprawę, jakie miała ona dla nas znaczenie – podkreśla dr hab. Bogunia-Borowska.
Warto w tym miejscu przywołać dwa badania. Pierwsze z nich prowadzone było w Holandii. Badani najpierw liczyli ludzi na zdjęciach: jedna grupa oglądała fotografie zrobione na dworcach kolejowych, druga – w bibliotekach. Potem uczestniczyli w tworzeniu audiobooka. Ci, którzy sumowali ludzi na zdjęciach z bibliotek, czytali na głos dużo ciszej. – Zachowali się zgodnie z normą postępowania w bibliotece – wyjaśnia Jarosław Kulbat. Tak więc normy mają na nas większy wpływ, niż nam się wydaje.
W drugim badaniu, przeprowadzonym przez amerykańskiego prof. psychologii Roberta Cialdiniego, studentom wrzucono do szafek ulotki reklamowe. Proszę sobie teraz wyobrazić, że obok szafek: 1) jest czysto, 2) są porozrzucane inne ulotki, 3) leży rozbity melon. W którym przypadku studenci najrzadziej pozbywali się zalegających w szafce reklam? W tym ostatnim. Dlaczego? Dr Kulbat stoi na stanowisku, że dramatyczne złamanie normy (w tym przypadku normy czystości) aktywizuje do jej utrzymania.
Czy nie podobnie jest wtedy, gdy odpowiedzią na rozbuchany indywidualizm staje się konserwatywny zwrot ku tradycyjnym wartościom? Kiedy skoncentrowanie na sobie sięga wyżyn, zaczynamy się skupiać na tym, co istotne dla wspólnoty?
Uwolniona cząstka
I na modowe zjawiska, i na normy społeczne wpływ ma internet. Z jednej strony pozwala bezkarnie łamać zasady, np. szacunku do innego człowieka. Z drugiej – uwolnił tę cząstkę natury ludzkiej, która przed jego powstaniem rzadko kiedy miała możliwość zaistnieć. – Teraz ludzie mogą plotkować, hejtować, komentować, oceniać bez większych konsekwencji – jednomyślnie recenzują eksperci.
Jarosław Kulbat dorzuca: Facebook jest wykorzystywany jako narzędzie do kształtowania wizerunku. To nietrudne, gdy miarą popularności jest liczba lajków. Małgorzata Bogunia-Borowska zwraca natomiast uwagę, że na FB panują normy wewnętrzne. Ludzie dobierają się w grupach według podobnych poglądów i postaw. Dzięki temu utwierdzają się w swoich przekonaniach, w efekcie nie odczuwają dysonansu poznawczego. Dlatego też jeśli wśród przyjaciół na FB pojawiają się komentarze, to pozytywne. Ci, którzy zamieszczają posty o negatywnym wydźwięku, są po prostu wypraszani z grona znajomych, ponieważ działają wbrew normie.
Poróżnić może polityka – zjawisko wypraszania z indywidualnych profili na FB nasiliło się przy parlamentarnych i prezydenckich wyborach w Polsce oraz wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Co niepokoi, bo prowadzi do życia w zamkniętych światach (zjawisko echo chamber, czyli otaczania się osobami, które mają poglądy zbliżone do nas). I bardzo zawęża debatę. – Najlepsza byłaby sytuacja, gdyby ludzie się spotykali i dyskutowali. Żeby akceptowali różnice i żeby się z uwagą słuchali – rozmarza się dr Borowska. Ale nie ma złudzeń, że to teraz możliwe. Zresztą to może być faza przejściowa, bo jeżeli najbliżsi z rodziny poważnie się kłócą i dzielą wskutek poglądów politycznych, a ludzie wypraszają z kont na FB znajomych inaczej myślących, to znaczy, że te relacje i więzi były bardzo słabe albo ich w ogóle nie było. Tyle że przedmiotem debat światopoglądowych staje się coraz więcej zjawisk społecznych i dynamicznie zachodzących procesów. Od dyskusji uciec się nie da – i nie da się również doprowadzić do ideowego konsensusu. Cóż pozostaje? Nic innego jak łączenie się w grupy o podobnych poglądach. Co – w uproszczeniu – skutkuje rozłamem świata. Wszyscy uczmy się radzić sobie w rzeczywistości, w której konserwatyzm dyskutuje z nowoczesnością. Znów dopada nas rok 1968.
Wygrane tęsknoty
Dychotomia, jaka wytworzyła się w końcówce lat 60. XX w., utrzyma się. Nadal będziemy obserwować zmagania wspólnoty wielkiej sprawy ze wspólnotą wielkiej codzienności. Pozytywizmu z romantyzmem. – Weszliśmy w fazę postkonsumpcyjną. Bo tak jak pani premier Beata Szydło – nie chcemy być dopraszani do stołu, lecz do tego stołu zapraszać. Tak myśli spora część młodego pokolenia (18–29 lat), które zagłosowało na obecne władze w Polsce. Oni częściowo zwracają się ku tradycji. Ku religii. Bo najzwyczajniej potrzebują zakotwiczenia w czymś, co daje im poczucie tożsamości – interpretuje postawy młodych Polaków dr hab. Małgorzata Bogunia-Borowska. Kiedy codzienność nie sprawia im większych kłopotów, tęsknią za ideami, wyższymi celami. Za autorytetami. Za bohaterami (stąd żołnierze wyklęci). A czasem po prostu cenią rodzinę i bliskie więzi.
Poza tym to są już nowi Polacy, którzy nie boją się świata. Mówią w wielu językach. Już nie wstydzą się swojego kraju. Odkrywają Polskę, nawet gdy jeżdżą za granicę. – Oni świetnie odnaleźli się, zresztą jak całe polskie społeczeństwo, jako gospodarze dużego wydarzenia, jakim było Euro 2012. To był przełom. Bo udało nam się zorganizować trudną i wymagającą cierpliwości i zaangażowania imprezę. Potem ów sukces został potwierdzony w ubiegłorocznych Światowych Dniach Młodzieży. Nastąpił zwrot w myśleniu o sobie i swojej ojczyźnie, w budowaniu samoświadomości – jest przekonana dr hab. Bogunia-Borowska.
Ten zwrot ku tradycji jest wyraźny, ale obok wciąż jest świat oparty na wartościach konsumpcyjnych. Dominika Maison uważa, że zachłyśnięcie się dobrobytem było naturalną reakcją Polaków na wcześniejsze braki i niedostatek. Jednak podkreśla, że materializm i dążenie do posiadania rzeczy nie jest potrzebą wszystkich. Stąd coraz częstsza publiczna afirmacja innych sposobów dążenia do zadowolenia z życia i poszukiwania satysfakcji: w prostocie, tradycjonalizmie, wspólnocie. Nowa moda? Aby ten model życia przynosił satysfakcję, nie może być jedynie przejściowym kaprysem, lecz prawdziwą wartością.