Aung San Suu Kyi jest w Birmie u władzy niewiele ponad rok. Komentatorzy uważają to za spory sukces. Laureatka Pokojowej Nagrody Nobla musi cierpliwie negocjować, ważąc interesy mniejszości etnicznych i armii, która wciąż ma w kraju ogromną władzę.

Wjazdu do Sittwe, stolicy stanu Rakhine w zachodniej Birmie, chroni silny posterunek wojskowy. Za miastem nizinny krajobraz przerywany jest ciągnącymi się kilometrami instalacjami wojskowymi. Koszary zlokalizowano przy głównych drogach. Niewiele ponad rok od dojścia do władzy Aung San Suu Kyi birmańska armia - Tatmadaw - jest wszędzie. I czuwa.

Dla rządu Suu Kyi zamach na lotnisku w Rangunie pod koniec stycznia tego roku na U Ko Ni, pochodzącego z muzułmańskiej mniejszości prawnika pracującego nad zmianami w konstytucji, które miały ograniczyć wpływy armii, był porażką, a jej wizerunek doznał uszczerbku.

W październiku 2016 roku Tatmadaw rozpoczął operację wojskową ma granicy z Bangladeszem. Organizacje praw człowieka i ONZ uznały, że nosi ona znamiona czystek etnicznych na mniejszości muzułmańskiej Rohingja. Suu Kyi długo odmawiała komentarza, aż w końcu wydała lakoniczne oświadczenie mówiące, że armia działa w ramach obowiązującego prawa.

Podobnie długo Birma czekała na jej reakcję w sprawie zabicia prawnika U Ko Ni. Noblistka dopiero miesiąc po zamachu publicznie powiedziała, że jego śmierć jest ogromną stratą i aktem terroryzmu. Potępiła też islamofobię, która przetacza się przez Birmę.

Tymczasem według danych rządowych z 2014 roku w Birmie muzułmanów jest zaledwie 4 proc., a najliczniejszą mniejszością wyznaniową są chrześcijanie, stanowiący 6 proc. populacji. Buddyzm wyznaje niemal 90 proc. społeczeństwa.

Suu Kyi ma też kłopoty z mnichem U Wirathu. Ten kontrowersyjny buddyjski mnich, zyskujący popularność wśród konserwatywnej części społeczeństwa, chwalił zamachowców na U Ko Ni za odwagę. Od wielu lat nawołuje on do przemocy wobec muzułmanów i otwarcie popiera armię. W marcu komitet reprezentujący birmańskie zakony mnichów buddyjskich nałożył na niego zakaz wystąpień publicznych. Według komitetu mnich posługuje się mową nienawiści sprzeczną z wartościami buddyjskimi. Od tego czasu U Wirathu prowadzi milczące protesty.

„Jesteśmy na dobrej drodze do demokracji, ale w każdej chwili może się to zmienić” - powiedział PAP Soe Lunn z organizacji „Ludzie dla ludzi” z Sittwe.

U Win Htein, znaczący polityk Narodowej Ligi na rzecz Demokracji (NLD), partii Suu Kyi, w wywiadzie dla tygodnika "Frontier Myanmar" zauważył, że fakt utrzymania się demokratycznego rządu przy władzy przez rok jest sam w sobie wielkim sukcesem. Jego zdaniem nie ma gwarancji, że kraj nie wróci do rządów junty wojskowej.

Wojsko ma jedną czwartą mandatów w parlamencie i sprawuje władzę nad resortami siłowymi. Odpowiada również za administrację i armię urzędników. Suu Kyi musi liczyć się z wojskowymi i dlatego, zdaniem komentatorów, przyjęła taktykę nielicznych, dyplomatycznych wystąpień.

„A tymczasem napięcia związane z mniejszościami są poważnym problemem kraju. I nie chodzi tu tylko o muzułmanów, ale też mniejszości etniczne” - dodaje Soe Lunn.

Na granicach Birmy żyją mniejszości etniczne, które od dekad walczyły z dyktaturą wojskową. W sierpniu ubiegłego roku Suu Kyi udało się zorganizować konferencję pokojową, która nawiązywała do historycznego spotkania ludów Birmy w Panglong z 1947 roku. Wtedy mniejszości Szanów, Kaczinów i Czinów zgodziły się przystąpić do federacji Birmy.

Porozumienia nie były jednak respektowane przez armię i szybko wybuchł konflikt. „Misją Aung San Suu Kyi zawsze było doprowadzenie do pokoju w Birmie” - tłumaczy w rozmowie z PAP U Khaing Kaung San, działacz prodemokratycznego ruchu 88, który spędził kilka lat w więzieniu za swoją działalność. „To jest spuścizna pierwszej konferencji. Ojciec Aung San Suu Kyi był twórcą pierwszego porozumienia. Niestety został zamordowany” - dodał.

Jednak konferencja z 2016 roku, chociaż ważna, nie była przełomem, raczej początkiem pokojowych zmian. „Armia Arakanu (dawna nazwa stanu Rakhine - PAP) nawet nie została zaproszona do stołu negocjacji tak jak kilka innych grup zbrojnych” - mówił PAP U Zaw Zaw Htun, założyciel organizacji pozarządowej Wan-Lark z Sittwe.

Już po konferencji koalicja grup zbrojnych z północy kraju zaatakowała armię, przerywając zawieszenie broni. W marcu bieżącego roku wybuchł też na nowo konflikt na granicy z Chinami i dziesiątki tysięcy ludzi musiało uciekać z domów.

„Mniejszości etniczne wciąż nie są poważnie traktowane przez rząd centralny” - mówi PAP U Oo Than Naing, poseł parlamentu w stanie Rakhine. „W naszym stanie chodzi np. o dzielenie się wpływami z gazu. A Rakhine jest jednym z najbiedniejszych w Birmie” - tłumaczy.

W Birmie trwa właśnie druga konferencja pokojowa w stolicy kraju, Naypyidaw. „Aung San Suu Kyi stara się pogodzić interesy różnych grup etnicznych, rządu i armii. Rozmowy w każdej chwili mogą zostać zerwane przez każdą ze stron. To chyba najtrudniejsze zadanie, z jakim może mierzyć się polityk” - ocenia U Oo Than Naing.