Kandydaci do Pałacu Elizejskiego mają zupełnie inne poglądy. I to niemal w każdej dziedzinie. Odrodzenie Francji to przewodnie hasło obojga kandydatów, którzy w niedzielę zmierzą się w drugiej turze wyborów prezydenckich.
Jednak centrysta Emmanuel Macron i szefowa prawicowo-populistycznego Frontu Narodowego Marine Le Pen zupełnie inaczej wyobrażają sobie, jak miałoby ono wyglądać, a w ich programach bardzo niewiele jest zbieżnych punktów.
Obydwoje zgadzają się właściwie tylko w kwestii ograniczenia liczby deputowanych do obu izb parlamentu o blisko jedną trzecią (Le Pen chce przy okazji zamienić obecną dwurundową ordynację większościową na proporcjonalną, co działałoby na korzyść FN) oraz zatrudnienia dodatkowych policjantów i zwiększenia liczby miejsc w więzieniach (w obu przypadkach Le Pen jest bardziej zdecydowana). We wszystkich innych sprawach ich pomysł na odrodzenie nad Sekwaną jest zupełnie inny.
Widać to zwłaszcza w takich tematach jak stosunek do Unii Europejskiej czy gospodarka. Macron chce, aby Francja odgrywała główną rolę w reformowaniu UE, która w jego wizji ma się faktycznie stać Unią wielu prędkości – z oddzielnym parlamentem, budżetem i ministrem finansów strefy euro. Le Pen proponuje porzucenie przez Francję wspólnej waluty i powrót do franka, wyjście ze strefy Schengen i przywrócenie pełnych kontroli granicznych, a także przeprowadzenie referendum w sprawie wyjścia kraju z Unii, co w przypadku sukcesu tej inicjatywy w praktyce doprowadziłoby do upadku Wspólnoty.
Na polu gospodarki Le Pen proponuje coś, co nazywa „inteligentnym protekcjonizmem”, czyli m.in. preferowanie francuskich firm w przetargach publicznych czy wprowadzenie podatku za zatrudnianie cudzoziemskich pracowników. Chce także wspomóc małe i średnie przedsiębiorstwa poprzez obniżenie oprocentowania udzielanych im kredytów. Macron przed pierwszą rundą mówił głównie o potrzebie oszczędności budżetowych sięgających 60 mld euro, co pozwoliłoby Francji zejść z deficytem poniżej 3 proc. PKB (Le Pen o oszczędnościach i deficycie właściwie wcale nie wspomina), ale także o inwestycjach sięgających 50 mld euro w infrastrukturę, nowe technologie i zieloną energię oraz o obniżeniu podatku od przedsiębiorstw z 33,3 do 25 proc. Ale w zeszłym tygodniu pokazał, że protekcjonizm też nie jest mu obcy – odnosząc się do decyzji firmy Whirlpool, która zamierza przenieść produkcję z Amiens do Łodzi, zapowiedział, iż będzie dążył do wprowadzenia sankcji przeciw Polsce, która według niego stosuje dumping socjalny.
Jednym z hamulców dla francuskiej gospodarki jest mało elastyczny rynek pracy. Macron już jako minister gospodarki próbował trochę poprawić sytuację. Opowiada się za utrzymaniem wieku kończenia aktywności zawodowej na poziomie 62 lat, uproszczeniem zbyt złożonych zasad przechodzenia na emeryturę, a także za pozwoleniem firmom na większą elastyczność w kwestii 35-godzinnego tygodnia pracy, co polegałoby m.in. na tym, że nadgodziny byłyby w ogóle zwolnione ze składek socjalnych. Chce zmniejszenia tych świadczeń także w innych przypadkach. Le Pen natomiast obiecuje obniżenie wieku emerytalnego do 60 lat i utrzymanie 35-godzinnego tygodnia pracy.
Zasadnicze różnice między nimi są także w kwestii imigracji i integracji. Macron uważa, że imigracja jest korzystna dla francuskiej gospodarki, choć tego raczej nie akcentuje w kampanii. Zamiast tego mówi o tym, że warunkiem uzyskania obywatelstwa musi być biegła znajomość francuskiego, a wszyscy liderzy religijni będą przechodzić kurs francuskich wartości. Le Pen kwestię imigracji mocno podnosi w kampanii – chce całkowitego zawieszenia legalnej imigracji do czasu przywrócenia pełnej kontroli na granicach, a następnie ograniczenia jej do 10 tys. osób rocznie. Zapowiada także automatyczną deportację wszystkich zagranicznych przestępców oraz cudzoziemców podejrzewanych o związki z islamistami.
Według sondaży Macron prowadzi z Le Pen różnicą ok. 20 pkt proc.