Polityka rządzi się etykietkami. I to prawda, że trudno w jednej kampanii wyborczej zmienić wizerunek partii czy polityka. Ale łatwo też przywołać stare etykiety. Demony, o których chciano zapomnieć.
I tak jak nikt nie wierzy w przemianę Jarosława Kaczyńskiego, tak zaskakująco szybko do PO na nowo przywiera etykieta Unii Wolności.
Pod etykietą egalitarnej paneuropejskiej partii – Europa bez granic, dotacje i mieszkania dla wszystkich – Polacy zobaczyli drobnym drukiem wypisane ostrzeżenie: „Uwaga osoby nietrawiące wszystko lepiej wiedzących elit, zastanówcie się, zanim oddacie głos”.
Politycy i sympatycy PO w strachu, że Polacy zapomną i wybaczą Kaczyńskiemu dwa lata rządu PiS, rozpoczęli kampanię pouczania wyborców. Zamiast, jak przystało na centro-rynkową partię, przedstawić klarowną alternatywę do socjalno-etatystycznej wizji narodowego państwa Kaczyńskiego, sztabowcy uznali, że wystarczy przeciwnika wykpić.

Zadufanie elity

Przypomnieć kartofla, wpadki w Brukseli, brak żony, konta w banku i prawa jazdy. Zamiast programu naprawy państwa stworzono program szydzenia z każdego, kto nie jest mądry jak my i nie widzi w Kaczyńskim obciachu. Cytując Kubę Wojewódzkiego – „buractwa”. Weekendowa batalia o prywatyzację służby zdrowia najlepiej oddaje strategię PO: oskarżyć każdego, kto śmie zarzucać Komorowskiemu prywatyzację. Politycy PO różnie to nazywali – obłudą, podłością, kłamstwem. Ale nawet na chwilę nie zatrzymali się nad samą prywatyzacją. Nad ideą, która przyciągnęła do PO wielu Polaków, do dziś widzących w niej jedyną szansę na uzdrowienie obecnego systemu. Nad wartościami liberalnymi, które bardziej niż styl i retoryka różniły partię Tuska od partii Kaczyńskiego. Żadnych wyjaśnień. Przywalimy wam etykietą – Kaczyński to nienawistnik i kto po nim powtarza, jest podły. I już. Czy to wystarczy? Czy raczej reaktywuje obawy przed zadufanymi w sobie elitami, które nie widzą potrzeby tłumaczenia komukolwiek czegokolwiek.
Aktywiści PO powinni wiedzieć, że kiedy mówi się o wojnie polsko-polskiej, to chcąc nie chcąc, definiuje się i swoją stronę barykady. A kiedy na szańcach, w całej swojej wyniosłości, stają Andrzej Wajda, Władysław Bartoszewski, Stefan Niesiołowski, Janusz Palikot, Agnieszka Holland, to nie dziwmy się, że zamiast nowej postępowej Platformy, wyborcy widzą starą irytującą UW.

Rumieniec wstydu

To nie jest tak, że ktoś tu zapomniał „łże-elity”, „tam gdzie ZOMO”, CBA i doktora G. Lekarze, pielęgniarki, notariusze i prawnicy pamiętają te upokorzenia. PiS nie przestał być obciachem na uczelniach. Ale tak bardzo jak dwa lata temu wyborcy chcieli ukarać Kaczyńskiego za nadużywanie władzy, tak teraz wielu chętnie przytrze nosa elitarnej PO. To, co Komorowski nazywa inteligentnym sarkazmem, niektórzy wyborcy odczytują jako atak wyszczekanych, ustawionych i nikogo niesłuchających elit. Zjadliwe puenty prof. Bartoszewskiego może i odgrzewają stereotyp Kaczyńskiego jako zapiekłego kawalera. Ale przy okazji przypominają salonowe rządy UW, z góry przekreślające każdego, kto jest inny od nich.
Trudno byłoby dziś zbudować szerokie poparcie społeczne dla skompromitowanej idei IV RP. Ale jeżeli zaprzyjaźnione z rządem media przy każdej okazji przywołują o niej pamięć, trzeba mieć świadomość, że ludziom przypomina się też to, czego nie lubili w III RP. Pewnych siebie redaktorków obśmiewających każdego, kto śmie wątpić w linię zaprzyjaźnionych z nimi polityków.
Kiedy już myśleliśmy, że te czasy są za nami, senator Niesiołowski w rozmowie z Moniką Olejnik do jednego garnka wrzuca Anitę Gargas i Piotra Zarembę, Igora Janke i Tomasza Sakiewicza – dziennikarzy, którzy nigdy nie piszą po myśli jego partii. Jak mówił: „trzeba z tym skończyć”. Z czym? Z krytyką władzy czy z prawem do wątpliwości?
Bronisław Komorowski w jednym z ostatnich wystąpień straszył przed powracaniem do dni, kiedy musieliśmy wstydzić się za granicą za swojego prezydenta. Lech Kaczyński prezydentem nie był dobrym, ale czy tego Polacy wstydzą się najbardziej? Wstyd jest nam dróg, co miały być na europejskim poziomie, urzędów, które coraz gorzej wypadają w rankingach przyjazności dla biznesu, potworków wyrastających w miastach, bo wciąż nie powstały plany zagospodarowania. Od tego się rumienimy, a nie od artykułów w lewicowym „Tageszeitung” czy na 16 stronie „New York Timesa”.
Im głośniej macherzy PO szydzą i przypominają pokraczne rządy PiS, zamiast oferować jaskrawie różną alternatywę, tym szybciej Kaczyński będzie się zbliżać w sondażach do Komorowskiego. I jeżeli Komorowski przegra, to nie z IV RP, ale z Unią Wolności.