Izraelscy lotnicy zabili w środę rano w Strefie Gazy dwóch Palestyńczyków, w tym jednego z dowódców Islamskiego Dżihadu. Organizacja zapowiada odwet, jej zdaniem "Izrael rozumie jedynie język krwi".

Siły powietrzne informują, że zaatakowały w Strefie Gazy dwa różne cele, z których Palestyńczycy próbowali odpalić rakiety na Izrael. Jednym z zabitych w efekcie tej operacji - jak informuje palestyńska agencja Maan - jest Ismail al-Asmar, polowy dowódca Brygady Al-Kuds, zbrojnego skrzydła Islamskiego Dżihadu.

Według Izraela, Asmar uczestniczył też w przemycie broni oraz w działaniach na egipskim półwyspie Synaj, skąd - zdaniem władz w Jerozolimie - wtargnęła na teren państwa żydowskiego grupa terrorystów, którzy w ubiegły czwartek dokonali serii zamachów w Izraelu, niedaleko nadmorskiego kurortu Ejlat. Zginęło w nich ośmiu Izraelczyków, a w czasie operacji pościgowej także siedmiu domniemanych terrorystów oraz pięciu egipskich pograniczników. O ich śmierć Egipt oskarża Izrael.

Według służb medycznych w Strefie Gazy, w środowym ataku na Asmara, który zginął w wyniku eksplozji samochodu trafionego izraelskim pociskiem, zostały ranne także dwie inne osoby.

Brygada Al-Kuds wydała oświadczenie mówiące, że "Izrael zapłaci wysoką cenę za tę zbrodnię". Jeden z liderów Islamskiego Dżihadu Ahmad al-Mudallal również zagroził odwetem. Jego zdaniem, "Izrael rozumie tylko język krwi i terroru". "Podejmiemy przeciw wrogowi akcję w języku, który do niego dociera, języku krwi. Nie będziemy ignorować zbrodni popełnianych przez niego na naszym narodzie" - oświadczył.

Rządzący Strefą Gazy Hamas uznał, że Izrael złamał nieformalne zawieszenie broni, wynegocjowane przez Egipt. Złagodziło ono wymianę ognia między Izraelem a Strefą Gazy, do której doszło po serii zamachów pod Ejlatem. W jej efekcie zginęło kilkunastu Palestyńczyków i jeden Izraelczyk. Po izraelskim środowym nalocie Brygada Al-Kuds ostrzelała z moździerzy gminę Eszkol. Nie było jednak ofiar, a jedynie niewielkie zniszczenia materialne.

Przedstawiciele władz izraelskich twierdzą, że będą bezwzględnie uderzać w tych, którzy podejmują ostrzał Izraela oraz akcje terrorystyczne, natomiast chcą uniknąć operacji wojskowej na większą skalę przeciw Strefie Gazy, ponieważ mogłoby to zaostrzyć napięte już stosunki z Egiptem, a także odwrócić uwagę świata od masakr dokonywanych w Syrii przez tamtejszego dyktatora Baszara el-Asada.

Podjęcia takiej operacji domaga się natomiast liderka największej partii opozycyjnej Kadima Cipi Liwni. We wtorek zażądała na nadzwyczajnej sesji parlamentu odwołania wicepremiera i ministra obrony Ehuda Baraka, który - zdaniem Liwni - za słabo reaguje na zamachy.