W krakowskich kryptach leżą ci, którzy zawsze o tym marzyli, oraz ci, którym nawet się to nie śniło.
Protesty przeciwko grzebaniu ciał Lecha i Marii Kaczyńskich na Wawelu pokazują, że w Polsce zasada się nie zmieniła: im większe polityczne znaczenie nadaje się pochówkowi znanej postaci, tym silniejsze wzbudza on kontrowersje. Podczas sporów o miejsce wiecznego spoczynku prezydentów, wodzów i poetów czasami było śmiesznie, częściej zaś żenująco i tragicznie. Ale rzadko tak, jak chciał Stanisław Stroński – cicho.
Stroński, znakomity publicysta, napisał w grudniu 1922 roku artykuł o wiele mówiącym tytule, odnoszącym się do Gabriela Narutowicza: „Usunąć tą zawadę”. Gdy pierwszego prezydenta II RP zastrzelił Eligiusz Niewiadomski, a prawicę oskarżono o moralną odpowiedzialność za to zabójstwo, Stroński odpowiedział: „Ciszej nad tą trumną”.
Narutowiczowi w czasie pogrzebu oddano wszystkie honory. Ale i tak w stronę konduktu wyszli w pewnym momencie protestujący, a w kościołach odprawiano msze za Niewiadomskiego. Na szczęście Narutowicz napisał testament, w którym nie wspomniał o Wawelu, więc nikt się nie upierał, by chować go w wawelskiej krypcie.

Bez entuzjazmu arcybiskupa

Kontrowersyjna decyzja dotyczącą tego, gdzie i jak pochować przywódcę, zapada po dyskusji w wąskim gronie. W debacie uczestniczą władza, Kościół i społeczeństwo. Czasami debaty nie ma, decydują nastroje. Niekiedy Kościół weźmie za rękę społeczeństwo i władza nie ma nic do powiedzenia. Innym razem to Kościół stoi pod ścianą. Na przykład, gdy zmarłym jest Józef Piłsudski: najpierw katolik, potem protestant i znów katolik, najpierw żonaty, potem rozwodnik i znów żonaty.
– Można powiedzieć, że jego stosunek do wiary był raczej indyferentny. Uczestniczył w uroczystościach państwowych na tle religijnym, ale tylko tam, gdzie było to niezbędne. Samemu raczej nie chodził do kościoła – mówi nam prof. Andrzej Garlicki, autor m.in. biografii Piłsudskiego.
Jednak Piłsudski stworzył coś w rodzaju testamentu, w którym napisał: „Nie wiem, czy zechcą mnie pochować na Wawelu. Niech! Niech tylko moje serce zamknięte schowają w Wilnie”. – Na tej podstawie wystąpiono do arcybiskupa Adama Sapiehy, który bez entuzjazmu, ale wyraził zgodę – mówi Garlicki.
Sapieha, nazywany Księciem Niezłomnym, nie miał wyjścia. Prowadził trumnę ulicami Krakowa. Uroczystości, wyjątkowo majestatyczne, zjednoczyły większą część Polaków. Na pogrzebie pojawili się przeciwnicy polityczni, nawet endecy i skółceni z nimi socjaliści ze swoimi sztandarami. Wśród delegatów zagranicznych obecny był m.in. Herman Goering. W wielu przypadkach dni następujące po śmierci Marszałka przypominały to, co przeżywaliśmy niedawno. – Z tą różnicą, że metropolita krakowski był przeciw, a władze państwowe wszystko forsowały. Sprawa pochówku Piłsudskiego mogła być największym konfliktem między Kościołem a władzą w II RP – przekonuje historyk Antoni Dudek.
Ogłoszono żałobę narodową, ulice i place nazywano imieniem Piłsudskiego, a w nekrologach podkreślano jego pozycję i znaczenie. Czasami tylko przesadzano. Zarząd Głównego Związku Strzeleckiego pisał o „odejściu największego Polaka”, a Ignacy Mościcki – „największego na przestrzeni całej naszej historii człowieka”. Przeciwnicy takiego wychwalania Piłsudskiego i celebrowania jego pogrzebu byli bezlitośnie pacyfikowani. Kiedy Augustyn Łosiński, biskup kielecki, zabronił w swojej diecezji odprawiania mszy żałobnych, władze przestały wypłacać mu uposażenie i zażądały od Watykanu usunięcia go. Watykan uznał to za żart.



Płonąca kukła Sapiehy

Nie tylko z Kościołem sanacyjny rząd miał w tamtych dniach problem. Duże faux pas na swoje nieszczęście popełniła „Gazeta Warszawska”, redagowana wówczas m.in. przez Romana Dmowskiego. – Opublikowała na pierwszej stronie, pod informacją o śmierci Piłsudskiego, zdjęcie francuskiego ministra spraw zagranicznych Pierre’a Lavala, jak uśmiechnięty siedzi przy oknie w przedziale pociągu – mówi Garlicki. – Oczywiście czysty przypadek, ale uznano to za demonstrację. „Gazeta Warszawska” została zamknięta. W jej miejscu pojawił się „Warszawski Dziennik Narodowy”.
Jednak największy skandal wybuchł kilkanaście miesięcy po uroczystościach pogrzebowych. Zgodnie z porozumieniem między osobistym adiutantem Piłsudskiego, Bolesławem Wieniawą-Długoszowskim, a Sapiehą, Marszałek miał być umieszczony w krypcie św. Leonarda tylko tymczasowo. Po jakimś czasie jego zwłoki powinny zostać przeniesione do mniej eksponowanego miejsca, krypty pod Wieżą Srebrnych Dzwonów. Ale gdy przyszło co do czego, władza i część społeczeństwa podnieśli larum. – Wtedy już jednak Komitet Uczczenia Pamięci Józefa Piłsudskiego działał mniej aktywnie. Były inne sprawy do załatwienia niż pochówek Marszałka. I Piłsudski leżał u św. Leonarda, a Sapieha się denerwował – opowiada Garlicki.
Piłsudski w tamtych dniach bardzo przeszkadzał w nabożeństwach. Do krypty schodziły się nie tylko wycieczki szkolne, ale dawni jego towarzysze z Legionów, którzy zachowywali się niczym Romowie w Dzień Wszystkich Świętych. Sapieha postanowił przenieść grób tam, gdzie mieści się do dziś. Potem przeżył coś, co jeden z jego przyjaciół nazwie sądem skorupkowym. Nawoływano do wygnania arcybiskupa z kraju lub uwięzienia, w Krakowie spalono publicznie jego kukłę. – Przeniesienie grobu wywołało krótki konflikt polityczny. Nawet premier podał się do dymisji, honorowo. Że niby nie dopilnował, że naruszył cześć Marszałka – dodaje Garlicki.

Nie nad otwartą trumną

Nie licząc królów, którym Wawel należał się z racji urodzenia, przepustką do katedry na krakowskim wzgórzu była ocena historii. Pogrzeb następował kilkanaście, kilkadziesiąt lat po śmierci, kiedy osiągnięcia zmarłego stawały się w miarę jasne i ustalone. – Przy okazji pogrzebu Piłsudskiego na Wawelu zwracano uwagę, że podejmuje się decyzję w atmosferze żałoby, szacunku dla zmarłego wywołanego zgonem, że nad otwartą trumną o takich rzeczach się nie dyskutuje. To samo jest przyczyną kontrowersji wokół miejsca pochówku Lecha Kaczyńskiego – mówi nam Tomasz Nałęcz.
Takich sporów było zresztą więcej. W 1890 r. uroczysty pogrzeb na Wawelu, w którym uczestniczyli przedstawiciele wszystkich grup społecznych, miał Adam Mickiewicz. Nieco gorzej poszło Juliuszowi Słowackiemu, który na przeniesienie swoich prochów na Wawel musiał czekać aż 78 lat. Mógł trafić tam wcześniej, ale kategorycznie sprzeciwiał się temu kardynał Jan Puzyna. Już Mickiewicz, blisko współpracujący z Andrzejem Towiańskim, był dla niektórych ciężki do przełknięcia. Ale Słowacki wadzący się z Bogiem, oskarżający papieża Grzegorza XVI o sprzyjanie caratowi i piszący krotochwilne wiersze wyśmiewające obłudę księży w ogóle nie pasował wielu dostojnikom kościelnym do portretu wieszcza, który spoczywa w katedrze obok królów i prymasów. Swojego idola z czasów młodości sprowadził do Krakowa dopiero Piłsudski („Niech dumne serce u stóp dumnej matki spoczywa. [...] Matka mnie do tej roli, jaka mnie przypadła, chowała. Na kamieniu czy nagrobku wyryć wiersz z »Wacława« Słowackiego, zaczynający się od słów: »Dumni nieszczęściem nie mogą...«. Przed śmiercią Mama mi kazała to po kilka razy dla niej czytać” – napisał w swoim testamencie Marszałek). Obiecał Sapiesze, że Słowacki będzie ostatnim człowiekiem w tym wieku, dla którego otwarte zostaną krypty. Sapieha uwierzył. Wieszcz miał wspaniały pogrzeb, godny Wawelu i królów. Ale chwilami tragikomiczny: z Gdańska do Warszawy płynął statkiem „Mickiewicz”, a w Krakowie spoczął obok wroga.



W przedpokoju narodowej sławy

W wawelskich kryptach leżą ci, którzy zawsze o nich marzyli, oraz ci, którym nawet się to nie śniło. I być może nawet nigdy by się na to nie zgodzili. Generał Sikorski podobno myślał o pochówku w rodzinnych stronach – pod Rzeszowem. Po śmierci spoczął pod Nottingham, a w 1993 roku w Krakowie. Ci, co o Wawel nieśmiało zabiegali, oczywiście z wyjątkiem Piłsudskiego, skończyli w najlepszym przypadku w „przedpokoju narodowej sławy” – jak pisał Rydel o krakowskim kościele Na Skałce albo w katedrze św. Jana w Warszawie. I nierzadko w atmosferze skandalu. Henrykowi Sienkiewiczowi dostępu na Wawel odmówił Sapieha. Z kolei na pochówek Stanisława Wyspiańskiego w kościele Na Skałce nie chciał się zgodzić Puzyna – przez krytykowaną nawet podczas mszy świętych „Klątwę”, ale i osobisty zatarg artysty z prymasem. Ostatecznie zdecydowała wola społeczeństwa.
W przypadku Ludwika Solskiego ani społeczeństwo, ani Kościół nie mieli już nic do powiedzenia. Rozkaz pogrzebu aktora w kościele Na Skałce i umieszczenie jego ciała w Krypcie Zasłużonych wydały bowiem w 1954 r. władze PZPR. Ojcowie paulini bronili się, argumentując, że Solski był bigamistą. W końcu, wobec aresztowania Stefana Wyszyńskiego, zgodę na pochówek wydał episkopat. Polski Kościół musiał niejako postąpić tak, a nie inaczej również kilka lat temu, gdy w krypcie Zasłużonych miał się znaleźć Czesław Miłosz. Społeczeństwo było podzielone. Dla jednych wybitny noblista, który zasłużył na takie wyróżnienie, a dla innych lewak, który powinien się znaleźć na cmentarzu komunalnym. Debata, tak jak dziś, przeniosła się z salonów do internetu i na ulicę. – Znaczna część prawicy nie znosiła Miłosza ze względu na jego lewicowe poglądy i krytyczny stosunek do RP. Wytykano mu, że zanim uciekł z kraju, był dyplomatą PRL – mówi Garlicki.
Arcybiskup Franciszek Macharski, wobec rosnących różnic między zwolennikami i przeciwnikami (którzy w wielu przypadkach wywodzili się ze środowiska duchownych) chowania Miłosza na Skałce, dał do zrozumienia, że umywa ręce. Podobno jednak zmienił zdanie, gdy przeczytał list od papieża. Jan Paweł II napisał o zmarłym nobliście jak o „Zasłużonym”.

Miejsce wszystkich bogów

Kiedyś z inicjatywą pochówku wodza czy poety na Wawelu wychodziły komitety. Cztery lata po śmierci Sienkiewicza powstał Główny Komitet Sprowadzenia Zwłok Henryka Sienkiewicza. Gdy szczątki pisarza dotarły do Częstochowy, powstał Komitet w Celu Złożenia Czci i Hołdu Szczątkom Śmiertelnym Henryka Sienkiewicza. W przypadku autora „Pana Tadeusza” powstał Komitet Sprowadzenia (niedługo potem Przeniesienia) Prochów Mickiewicza. Swoje komitety mieli też Słowacki i Piłsudski. O Lecha Kaczyńskiego na Wawelu walczyła na początku podobno jego rodzina i kilkunastu polityków. – Dyskusję na temat miejsca prezydenta w historii mamy jeszcze przed sobą. To, co się teraz mówi, to sądy podyktowane duchem żałoby, a nie chłodną oceną, która może być sformułowana tylko z dystansu – uważa Nałęcz.
Nie ma żadnego prawa, które określałoby, kto zasługuje na Wawel, a kto nie. Józef Kraszewski napisał: „Toć Pantheon nasz i nekropolis polska”. Panteon to miejsce poświęcone wszystkim bogom. Czy to znaczy, że powinniśmy tam chować obok idoli jednych również idoli drugich, czy też idoli i tych, i tych? Tylko, czy tacy w ogóle istnieją? – Według naszych wyobrażeń, ze wszystkich obecnie rządzących osób nikt nie zasługuje na takie wyróżnienie. Z czasem jednak zapomina się człowiekowi złe rzeczy, a wspomina jego zasługi, ewentualnie pamięta jako symbol – uważa historyk dr Andrzej Krajewski. – Katastrofa w Gibraltarze sprawiła, że generał Sikorski stał się symbolem walki Polaków o niepodległość. Teraz katastrofa pod Smoleńskiem może uczynić symbol z prezydenta Kaczyńskiego. Czas pokaże, czy tak się stanie.
Garlicki mówi wprost: – Jak będą przychodzić wycieczki szkolne i przewodnik zacznie opowiadać o Piłsudskim, będzie miał wiele do powiedzenia. Gdy przejdzie do Kaczyńskiego, to co powie? Że był miłym, szlachetnym człowiekiem, który zginął w katastrofie.
Antoni Dudek nie chce tego komentować. Jego zdaniem wszyscy, którzy biorą udział w tej debacie, nie tylko protestujący, ale i ci, co „wymyślili” Lecha Kaczyńskiego na Wawelu, zbyt się pospieszyli. Popełnili duży błąd. Jednak chcąc nie chcąc, znów dyskutujemy. No bo jak to – nie dyskutować? Toć to panteon nasz!