- Trump wygrał wybory, bo mainstream oderwał się od zwyczajnych ludzi - mówi wicepremier Mateusz Morawiecki w rozmowie z DGP.
Najpierw niespodziewany Brexit, teraz wygrana Donalda Trumpa. Co się stało?
To konsekwencja stworzenia na przestrzeni ostatnich 20–30 lat światów równoległych, które z roku na rok miały coraz mniej okazji, by się słuchać, a co dopiero rozumieć.
Mówi pan zagadkami.
Postawię kontrowersyjną dla niektórych tezę, ale moim zdaniem uprawnioną: mainstream polityczny i ekonomiczny nie ma kontaktu ze zwykłymi ludźmi, problemami klasy średniej czy osób słabiej uposażonych. Druga przyczyna to globalizacja. Świat po konsensusie waszyngtońskim ma swoje jasne strony, np. większe możliwości handlowe, ale niesie też ze sobą liczne ryzyka, jak większe nierówności. To nie zostało dostrzeżone zwłaszcza w dojrzałych krajach. Bo gdzie teraz dzieją się największe zmiany? Wielka Brytania, która zadecydowała o wyjściu z UE, to jeden z najbogatszych, a USA – najbogatszy kraj świata.
Wygrana Trumpa to pogrzeb gospodarki liberalnej?
Nie do końca, bo choć USA stoją przed wyzwaniami związanymi z globalizacją i liberalizacją, ale są też ich beneficjentem, zwłaszcza wyższe klasy społeczne. Kto przez ostatnie 30 lat najbardziej skorzystał na wzroście PKB w USA? 90 proc. społeczeństwa nie skorzystało. Dochód tej grupy, jeśli rósł, to najwyżej na poziomie inflacji, a realne dochody w poszczególnych grupach albo spadały, albo stały w miejscu. Najwięcej zyskał 1 proc. Amerykanów. Czy to nam nie przypomina polskiego podziału owoców wzrostu i rozwoju?
Nie jesteśmy na tym samym etapie rozwoju, co USA.
Mamy trudniej, bo wpadamy w podobne pułapki podziału dóbr co oni, będąc 10 razy biedniejszymi. Takie tematy muszą wejść do agendy debat we wszystkich krajach, także w Polsce. Zwycięstwo PiS to sygnał, że polityka gospodarcza musi trafić do szerokich grup społecznych. A zwycięstwo Trumpa – że coś się musi zmienić w amerykańskim modelu gospodarczym.
Zwycięstwa PiS i Trumpa to tożsame zjawiska?
Nie. Istnieje wiele różnic. My nie jesteśmy światowym imperium, nie mamy pięciu marek wśród 10 czołowych brandów świata itd. Ale podobieństw jest wiele. Jedno jest takie, że mainstreamowe elity w obu krajach były równie zaskoczone.
Spodziewa się pan zmiany polityki gospodarczej?
Najważniejsze pytanie na kolejne 25 lat to jak zmienić politykę gospodarczą, by służyła 90, a nie 10 proc. obywateli. Od lat świat stawał na głowie, żeby tylko rosły określone wskaźniki. A rzeczywistość społeczna i gospodarcza nie poddaje się tak prostej analizie. O tym, że trzeba szukać nowych równowag, pisze Michael Pettis w książce „The Great Rebalancing”. Nie może być tak, że niektóre kraje rozwijają się wyłącznie dzięki nadwyżkom eksportowym, bo nadwyżki eksportowe jednych są deficytami importowymi innych. I ta wielka nierównowaga rośnie w wielu wymiarach: społecznym, gospodarczym, finansowym, fiskalnym i handlowym. Trzeba poszukać nowej równowagi.
Trump to większe wyzwania gospodarcze czy polityczne?
W USA po wyborach zawsze następuje stabilizacja władzy. Od ponad dwóch wieków Stany są wzorem dla świata w konsekwentnej realizacji celów strategicznych, bez względu na zmieniających się gospodarzy Białego Domu. Zdanie Giuseppe di Lampedusy, że „wiele się musi zmienić, aby wszystko zostało tak, jak było”, tym razem nie będzie miało zastosowania, ale nie obawiałbym się apokaliptycznych scenariuszy. Kampania jest bardzo brutalna, jest rodzajem reality show. Potem zmienia się język. Trump pokazał to w pierwszych godzinach po wyborze, kiedy mówił o zjednoczeniu narodu, o tym, że pewne elementy Obamacare mogą nadal funkcjonować. On sobie zdaje sprawę, że wygrał wybory wbrew liberalnemu maistreamowi, biznesowi, kapitałowi, mediom i Hollywood.
Nie będzie wstrząsów na rynkach?
Giełda zareagowała spokojniej niż celebryci. Myślę, że na dłuższą metę nie będzie turbulencji, będziemy w stanie wypracować bardziej zbalansowane modele gospodarcze. Zwykle mamy nerwowe krótkotrwałe turbulencje, jeśli wynik jest, jak w tym przypadku, zaskakujący. Potem wszystko wraca do normy. Ważny jest nie ten krótki okres po wyborach, miesiąc czy dwa, tylko lata. Wtedy zobaczymy, czy świat sobie poradził z tą zmianą. I jak poradził sobie Donald Trump. Na razie mamy kłopoty w Europie: kryzys bankowy we Włoszech, kryzys w Portugalii, wiele pytań związanych z Brexitem i wyczerpane de facto instrumenty stymulujące wzrost gospodarczy w ramach polityki pieniężnej. To Europa ze wszystkich kontynentów jest najbardziej poobijana konsekwencjami 2008 r.
Skoro turbulencji nie będzie, to konsekwencje dla Polski nie powinny być widoczne.
Stoimy przed nową szansą zbudowania relacji gospodarczych Polska–Ameryka w sposób jak najbardziej korzystny dla nas. Współpraca z USA jest na poziomie daleko nas niesatysfakcjonującym. Tylko 2 proc. eksportu wysyłamy do USA. Chcemy znacząco zwiększyć ten wskaźnik.
Nie obawia się pan, że jeśli Rosjanie wejdą do państw bałtyckich, to zanim USA zareagują, Trump sprawdzi, czy spełniają one obowiązki sojusznika w NATO? Czy to nie tworzy zagrożenia w naszym regionie Europy?
Odczytuję to jako sformułowania, które padły podczas kampanii, a nie w Białym Domu. Podstawowy elektorat Donalda Trumpa to byli robotnicy wielkoprzemysłowi, którzy tracą pracę, pracownicy McDonaldów, ubożejąca część klasy średniej. To elektorat całej Ameryki, która nie była beneficjentem ostatnich 30 lat. Ten wyborca nie chce łożyć zbyt dużo pieniędzy na innych i zapewne dlatego w ten sposób mówił o tym prezydent elekt. Natomiast wierzę, że Ameryka wypełni zobowiązania sojusznicze wynikające z art. 5 traktatu waszyngtońskiego.