Już cztery miesiące trwają milionowe wiece w Maharasztrze w centralnych Indiach. Masowe marsze milczenia zaczęły się od protestu przeciwko zgwałceniu dziewczynki, lecz szybko stały się bronią w wojnie o przywileje kast i niedotykalnych.

Pierwsi uczestnicy ubrani na biało i pomarańczowo pojawili się już o świcie. Wielu miało pomarańczowe szarfy przewieszone przez ramię i tandetną wersję nakrycia głowy, jakie nosił premier Jawaharlal Nehru, które masowo produkuje się w Indiach na demonstracje.

„Tłum naprawdę robił wrażenie” - opowiada PAP Samrat Shivalkar, czterdziestolatek, lokalny działacz społeczny z Puny w centralnych Indiach. Milcząca demonstracja miała wyruszyć spod słynnego kina Alka Talkies, zaledwie kilkadziesiąt metrów od jego domu. Blisko dziesiątej ludzie utknęli na mostach rzek Mula-Mutha i całe miasto stanęło sparaliżowane. Policja oszacowała później demonstrację na 2 mln ludzi.

Od lipca była to już trzydziesta taka demonstracja w stanie Maharasztra. Ten sam schemat, ogromne tłumy, od kilkudziesięciu, kilkuset tysięcy do ponad miliona ludzi w zależności od miasta. Na czele pochodu dziewczynki z girlandami, za nimi młodzieńcy z petycją do władz. Idą w niemal grobowej ciszy.

Ogromny tłum nie skanduje, tylko karnie idzie w stronę miejskiego magistratu. Jest koniec monsunu, ogromnie duszno i gorąco. Ochotnicy przypominają demonstrującym, aby nie śmiecić. Po zakończeniu pochodu przechodzą całą trasę z workami i sprzątają. Policja twierdzi, że to zupełna nowość. W Indiach rzadko się zdarza taka dyscyplina, często dochodzi do burd. Zwłaszcza jeśli chodzi o gwałt, o którą obwinia się całą społeczność.

W połowie lipca w Kopardi, w dystrykcie Ahmedabad, dziewczynka ze społeczności Maratów została bestialsko zgwałcona. Po gwałcie oprawcy pobili na śmierć ofiarę. O zabójstwo oskarża się trzech Dalitów, czyli niedotykalnych, z grupy żyjącej poza nawiasem kasty.

„Rzeczywiście bardzo łatwo może do tego dojść” - tłumaczy PAP Hiten Chauhan, który choć od wielu lat mieszka w Punie, wciąż czuje się imigrantem. Mówi, że protesty mają jednak głębszy wymiar.

Hiten pracuje w indyjskiej firmie informatycznej, która ma zlecenia w Europie i USA. Takich przedsiębiorstw jest w Punie wiele, łącznie z największymi indyjskimi korporacjami. Ważny odział ma tu np. Tata Motors. Jednak spora część społeczeństwa nie zyskała na przemianach.

„Maratowie to bardzo dumna grupa ludzi, o długiej historii. To kasta wojowników. Nie lubią za bardzo obcych. Często +zabierają+ im pracę” - powtarza stare porzekadło, że Maratowie nigdy nie pracują poza Maharasztrą, to tutaj przyjeżdża się do pracy.

Wiele razy wybuchały na tym tle zamieszki, zdarzyły się nawet podpalenia imigrantów z Biharu, śpiących w okolicach dworca. Dalici również nie mają łatwego życia.

„Część Maratów jest naprawdę biedna. Dawno temu nie było kasty Maratów-wojowników. To bogate rodziny z grup Maali i Kunbi wpadły na pomysł, żeby się wyróżnić w społeczeństwie. Biedniejsi do nich stopniowo dołączyli, bo to oznaczało prestiż, ale pozostawali biedni” - mówi Shivalkar, który pracuje z najbiedniejszymi kastami w Punie.

„Teraz cała grupa żąda nadania specjalnych praw, takich jakie mają Dalitowie. Akcji afirmacyjnej oraz zniesienia kar i specjalnych procedur w przypadku przestępstw wobec niedotykalnych. To jakiś nonsens” - dodaje.

Chan Bhan Prasad, dziennikarz zajmujący się Maharasztrą, w artykule dla LiveMint podaje, że w ciągu ostatnich pięciu lat notuje się ponad 3 tys. ciężkich wykroczeń wobec Dalitów z powodu ich pochodzenia. Średnio 663 rocznie kończą się morderstwami. „Porównajmy to z prześladowaniem Afroamerykanów w okresie 1882 do 1968 roku – tylko 40 zabójstw rocznie!” - podkreśla.

Maratowie czują się dyskryminowani, bo rzeczywiście około 3 tys. rodzin posiada aż 70 proc. ziemi w Maharasztrze. A Dalici mogą korzystać z akcji afirmacyjnej, jest dla nich zarezerwowane miejsce w administracji rządowej i szkolnictwie.

„I nagle z obiektu wzgardy Dalici stali się obiektem zazdrości” - pisze Prasad.

Powoli zaczyna się mówić o kontrprotestach. Anil Mahajan, szef koalicji dziesięciu organizacji Dalitów mówi, że nie będzie kompromisu w sprawie przywilejów tej grupy. „Maratowie chcą zabrać część przydziału Dalitów w administracji i na uczelniach. Ale to jest nie zgodne z konstytucją. To jest fundament konstytucji” - przypomina Shivalkar.

Jego zdaniem wojna kast jest czymś realnym i niebezpiecznym w Indiach. „Ale głównie dlatego, że podziały kastowe wykorzystują politycy do własnych rozgrywek. Demonstracje wyglądają jak oddolny ruch społeczny, ale nim nie są” - ocenia i dodaje, że to dla polityków łatwiejsza droga niż realna poprawa życia społeczeństwa.