Polski raport w wielu miejscach różni się od raportu rosyjskiego; Polacy od początku badali miejsce katastrofy – mówił we wtorek Jerzy Miller, odnosząc się do zarzutów podkomisji smoleńskiej.

Pytany w TVN24 o zarzuty, że polski raport powstał „pod dyktando” komisji rosyjskiej, a polscy eksperci nie mieli dostępu do wraku i miejsca zdarzenia, były szef MSWiA i Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego powiedział: "Gdybyśmy chcieli, żeby nasz raport był taki sam jak rosyjski, to przecież byśmy w ogóle (z nim) nie polemizowali, a myśmy przedstawili całą litanię zarzutów i uwag, które naszym zdaniem zaprzeczyły ustaleniom rosyjskim"

Jak powiedział Miller, w wypowiedzi o konieczności uzgodnienia formuły chodziło o jednakową konstrukcję obu raportów, "żeby czytelnik (…) mógł dokładnie stwierdzić, że polski raport w wielu, bardzo wielu miejscach i to bardzo newralgicznych wręcz, różni się od raportu rosyjskiego".

"Rosjanie przygotowali raport w styczniu 2011 roku, i zgodnie z konwencją chicagowską wykorzystaliśmy prawo do wyrażenia opinii o wszystkich zapisach w tym raporcie" – przypomniał.

Odniósł się także do przytoczonego zarzutu podkomisji smoleńskiej powołanej przez szefa MON Antoniego Macierewicza, że przedstawiciele strony polskiej nie brali udziału w badaniu wraku i miejsca zdarzenia. Przyznał, że on sam, nie będąc ekspertem w sprawach lotnictwa ani wypadków lotniczych, nie uczestniczył w tych pracach, "natomiast członkowie komisji byli już 10 kwietnia na miejscu i razem z Rosjanami, równolegle, prowadzili badania na terenie wypadku".

"Jeżeli ktoś uważa, że ich tam nie było, to niech powie, skąd się wzięła cała dokumentacja z lotniska pod Smoleńskiem" – dodał.

W ubiegłym tygodniu podkomisja MON oceniła, że w badaniu katastrofy prezydenckiego samolotu były nieprawidłowości, m. in., że wywierano naciski, by uzgodnić raporty polski i rosyjski (zaprezentowano przy tym nagranie głosu Millera mówiącego o konieczności zadbania o jednolity, spójny przekaz)oraz że polscy eksperci przez pewien czas nie mieli dostępu do miejsca zdarzenia.(PAP)