W tym, że dżihadyści obrali sobie ten kraj za cel, nie ma przypadku. Niestety większość przyczyn jest nie do wyeliminowania.
To, że w Nicei doszło do trzeciego już poważnego ataku terrorystycznego we Francji w ciągu ostatnich 19 miesięcy – a oprócz tego było w tym czasie kilka mniejszych incydentów z ofiarami śmiertelnymi – nieuchronnie skłania do pytania, dlaczego akurat w tym kraju tak często się one zdarzają. Szczególnie że francuskie służby specjalne uchodzą za bardzo profesjonalne, mają duże uprawnienia, a w kraju od ośmiu miesięcy trwa stan wyjątkowy, który jeszcze zwiększa kompetencje organów bezpieczeństwa. Czy powtarzające się ataki to efekt tego, że terroryści świadomie obrali sobie Francję za cel, tego, że francuski system bezpieczeństwa ma jakieś luki, tego, że jest tam podatny grunt dla islamskiego radykalizmu, czy wszystkiego po trochu?
Cel: wartości
Francja jest celem dżihadystów, ale do pewnego stopnia celem zastępczym. Państwem przez nich najbardziej znienawidzonym i obarczanym winą za wszelkie zło w świecie islamskim są Stany Zjednoczone. To one od lat prowadzą operacje militarne na Bliskim i Środkowym Wschodzie i one najaktywniej walczą z Państwem Islamskim. Jednak z racji odległości, mniejszej liczby mieszkających tam muzułmanów (według szacunków jest ich 3,3 mln, co stanowi 1 proc. populacji USA), ich większego rozproszenia geograficznego i mniejszego poziomu frustracji, a także sprawności amerykańskich służb specjalnych są znacznie trudniejszym celem ataku. Po 11 września 2001 r. większość prób zamachów została udaremniona. Wprawdzie w ostatnich miesiącach doszło do dwóch poważnych – w grudniu zeszłego roku w San Bernardino w Kalifornii i w czerwcu w Orlando na Florydzie – ale w obu przypadkach były to działania pojedynczych osób, a nie spiski komórek terrorystycznych.
Z drugiej strony Francja jest w oczach radykałów celem nieznacznie tylko mniej atrakcyjnym niż Stany Zjednoczone. Francja ze swoimi ideałami wolności, równości i braterstwa, ze ściśle egzekwowanym laicyzmem jest uosobieniem wszystkiego, czego radykalny islam nienawidzi. Na dodatek postrzegana jest jako epicentrum zła, bo większość postępowych prądów wywodzi się właśnie z tego kraju, a z racji luźniejszych nawet w porównaniu z innymi krajami zachodnimi norm obyczajowych uważana jest przez dżihadystów za bardziej zepsutą i zdemoralizowaną. W nagraniu, w którym Państwo Islamskie przyznało się do listopadowych zamachów w Paryżu, zostało wprost powiedziane, że to dlatego, iż jest on stolicą prostytucji i rozpusty. Poza tym Francja może nie odgrywa roli światowego policjanta jak Stany Zjednoczone, ale regionalnego żandarma już tak. W przeciwieństwie do innych dawnych mocarstw kolonialnych Paryż nigdy do końca z byłych posiadłości się nie wycofał. Gdy tylko w którejś z nich coś się dzieje, Francja zaraz wysyła tam wojska, by zaprowadzić porządek. Tylko w ostatniej dekadzie interweniowała na Wybrzeżu Kości Słoniowej, w Czadzie, Mali i Republice Środkowoafrykańskiej. Do tego dochodzą jeszcze niezbyt udana operacja w Libii w 2011 r. i aktywny udział w nalotach na pozycje Państwa Islamskiego. Ponieważ wiele z tych interwencji miało miejsce w krajach muzułmańskich, nic dziwnego, że radykalni islamiści uważają Francję za kraj niemal tak samo ekspansywny i wrogi jak USA.
Terroryści uderzają we Francję, bo obrali ją sobie za główny cel w Europie, ale także dlatego, że są tam bardzo sprzyjające warunki. Można mówić, że przytłaczająca większość muzułmanów w Europie to uczciwi, przestrzegający prawa, ciężko pracujący i niemający nic wspólnego z terroryzmem ludzie – i pewnie tak jest – ale efekt skali robi swoje. Szacuje się, że we Francji mieszka do 6 mln muzułmanów (to więcej niż np. cała populacja Danii czy Finlandii). Nawet jeśli tylko 1 proc. sympatyzuje z ekstremistami, to oznacza 60 tys. ludzi. Nawet jeśli tylko 0,1 proc. jest skłonnych aktywnie włączyć się w dżihad, to jest to 6 tys. ludzi, którzy potencjalnie mogą dokonać np. podobnej zbrodni jak sprawca z Nicei. A badania socjologiczne wskazują, że odsetek sympatyzujących z radykałami jest wyższy niż 1 proc. Do Iraku i Syrii wyjechało, aby walczyć w szeregach Państwa Islamskiego, około tysiąca obywateli francuskich, co jest największą liczbą spośród państw zachodniej Europy. Ale od pewnego czasu władze samozwańczego kalifatu wzywały potencjalnych dżihadystów, by zamiast przyjeżdżać na linię frontu, pozostali w Europie i gdy będzie okazja, tam dokonywali ataków. Ilu takich ludzi jest we Francji – trudno powiedzieć, ale z pewnością więcej niż w jakimkolwiek innym państwie europejskim.
Francja (nie) dla Francuzów
Nie tylko jest ich więcej, ale także wykazują bardzo niewielki stopień identyfikacji z Francją. Wszyscy sprawcy ostatnich ataków terrorystycznych w tym kraju mieli francuskie obywatelstwo – albo się we Francji urodzili, albo przynajmniej wychowywali od wczesnych lat. Francja, w przeciwieństwie do innych krajów europejskich, nigdy nie wprowadzała multikulturalizmu, czyli współistnienia na w miarę równych prawach różnych społeczności. Od czasu rewolucji francuskiej obowiązuje asymilacja, czyli wszyscy obywatele, niezależnie od pochodzenia etnicznego, mają być Francuzami i wyznawać republikańskie wartości. To jednak w pewnym momencie przestało działać. W latach 60. XX w. Francja, w której brakowało rąk do pracy, zaczęła masowo ściągać imigrantów z północnej Afryki. Pracowali oni w fabrykach, mieszkali na przedmieściach. Później zaczął się kryzys, zwolnienia i okazało się, że władze nie mają żadnego pomysłu, co z tym zrobić. Przedmieścia zamieniały się w arabskie lub afrykańskie getta. Pierwszy poważny sygnał ostrzegawczy, że ten model społeczny zawodzi, pojawił się jesienią 2005 r., gdy na przedmieściach wybuchły wielkie zamieszki. Nie miały one podłoża etnicznego ani religijnego, lecz społeczne. Wtedy udało się je uśmierzyć, ale ich przyczyny pozostały, a nawet się pogłębiały, bo niedługo później wybuchł światowy kryzys, którego skutki francuska gospodarka odczuwa do dziś – znikomy wzrost gospodarczy, rekordowa liczba osób pozostających bez pracy. Te problemy, które doskwierają etnicznym Francuzom w lepszych dzielnicach, na przedmieściach są zwielokrotnione. Nic dziwnego, że jest tam dogodny grunt do narastania wszelkich radykalizmów, co zaczęli wykorzystywać dżihadyści z zagranicy. Jak wynika z badań, francuscy muzułmanie generalnie nie są ani szczególnie konserwatywni, ani bardzo religijni. W jeszcze większym stopniu dotyczy to niewidzącej perspektyw młodzieży z arabskich przedmieść – nie żyją według zasad Koranu i religia w ich życiu nie odgrywa poważniejszej roli. Zapewne mogliby pójść za każdą ideologią, która da im jakikolwiek cel w życiu, ale tak się złożyło, że tą ideologią jest wojujący islamizm.
Kto zawinił?
Francja zresztą po części sama jest sobie winna, że jest celem zamachów. Nie chodzi nawet o to, że nie miała pomysłu, co później zrobić ze ściągniętą tanią siłą roboczą, bo ten sam problem był też w Niemczech czy Holandii, ale o nieustanne zaprzeczanie rzeczywistości. Zgodnie z republikańską zasadą, że wszyscy obywatele są Francuzami i wszyscy są równi, od 1872 r. istnieje prawny zakaz zbierania w spisach powszechnych danych o pochodzeniu etnicznym, rasie czy wyznaniu. Przez to liczby dotyczące muzułmanów we Francji są jedynie szacunkowe i nikt naprawdę nie wie, czy jest ich pięć, czy sześć milionów. Być może intencje były szlachetne, ale w praktyce bardzo to utrudnia jakąkolwiek działalność organizacji społecznych, które chciałyby pomóc mieszkańcom imigranckich przemieść w wyrwaniu się z biedy i wykluczenia. Poza tym, jako że wszystkie dzieci mają mówić po francusku, w szkołach publicznych praktycznie nie ma możliwości uczenia się arabskiego nawet jako języka obcego. W efekcie jeśli pochodzący z północnej Afryki rodzice chcą, by ich dzieci mówiły w tym języku, wysyłają je do lokalnego meczetu, nad którym państwo nie ma kontroli i gdzie często poddawane są one indoktrynacji. Gdy jednak minister edukacji zaproponowała niedawno wprowadzenie do szkół arabskiego – fakultatywnie – spotkało się to z oburzeniem.
Podobnie jest z laicyzmem, będącym jednym z fundamentów republikańskiej Francji, a który muzułmanie odbierają jako atak na ich religię. Po części zresztą słusznie. Francja nie jest jedynym państwem zachodnioeuropejskim, które wprowadziło zakaz noszenia burek w miejscach publicznych, ale o ile inne uzasadniały to głównie względami bezpieczeństwa, o tyle we Francji motywacja była ideologiczna – że jest to ostentacyjne eksponowanie symboli religijnych w przestrzeni publicznej i symbol podległości kobiety. Pierwsze kontrowersje wokół noszenia chust przez dziewczynki w szkołach miały miejsce w 1989 r., gdy radykalny islam nie był jeszcze problemem. Argumentem za zakazem było wyłącznie to, że jest to sprzeczne z zasadą świeckości państwa. Tego typu sprawy powodują, że francuscy muzułmanie postrzegają Francję jako obce państwo. – Stworzyliśmy potwora. Wyjeżdżający walczyć do Syrii mówią, że to prawo jest jedną z rzeczy, która ich do tego skłoniła. Postrzegają je jako wymierzone w islam, sygnał, że islam nie jest mile widziany we Francji – mówiła w zeszłym roku profesor socjologii Agnes De Feo, która badała efekt wprowadzenia zakazu noszenia burek. Tymczasem problem był marginalny – zanim w 2010 r. wszedł on w życie, burki nosiło we Francji ok. 2 tys. kobiet, czyli mniej niż jeden promil wszystkich muzułmanek.
Wreszcie przyczyną tego, że Francja ponownie stała się celem ataku, są coraz bardziej widoczne luki w systemie bezpieczeństwa tego kraju. Francuskie służby specjalne uchodzą za bardzo dobre, ale wyraźnie brakuje współpracy między nimi a innymi jednostkami, np. policją czy żandarmerią. Zwrócono na to uwagę w raporcie, który na początku lipca przedstawiła parlamentarna komisja badająca okoliczności poprzednich zamachów. „Wszyscy obywatele Francji, którzy w 2015 r. uderzyli na jej terytorium, byli, w ten czy inny sposób, znani służbom sądowym, więziennym czy wywiadowczym. Wszyscy na swojej drodze w kierunku gwałtownej radykalizacji znaleźli się w kartotekach, byli obserwowani, przesłuchiwani czy uwięzieni” – napisano w raporcie. Problem w tym, że np. brakowało koordynacji między policją a kontrwywiadem i nie wiadomo było, która z tych służb ma obserwować podejrzanego, jak to miało miejsce w przypadku jednego z późniejszych zamachowców z Paryża. Albo inni byli znani policji z powodu przestępczości pospolitej, ale nikt nie sprawdzał, czy mają jakieś kontakty z radykałami islamskimi. Tak właśnie było też w przypadku sprawcy zbrodni w Nicei. Zwrócono uwagę na katastrofalne braki kadrowe w wywiadzie więziennym, tymczasem to zakłady karne są jednym z głównych miejsc radykalizacji, a osoby mające korzenie w krajach Afryki Północnej stanowią ok. 60 proc. odsiadujących wyroki we Francji. Szwankuje także wymiana danych wywiadowczych na poziomie europejskim, co w sytuacji możliwości przemieszczania się po niemal całym kontynencie bez kontroli granicznych jest niezbędne.
Największym problemem jest jednak to, że lepsza współpraca pomiędzy poszczególnymi służbami i załatanie istniejących luk jest w zasadzie jedyną rzeczą, którą można teraz zrobić. Pozostałe przyczyny są raczej nie do odwrócenia, zatem istnieje spore prawdopodobieństwo, że ta tragiczna seria ataków będzie kontynuowana.

Rząd: Polska jest bezpieczna

Po czwartkowym zamachu w Nicei MSZ ostrzega przed podróżami do Francji. Podróżujący samochodem lub autobusem muszą się liczyć z kolejkami na granicach. Podobnie różne uciążliwości związane z kontrolami mogą występować w przypadku wstępu do muzeów i centrów handlowych, warto też mieć ze sobą dokument tożsamości. „MSZ apeluje do obywateli polskich przebywających we Francji o bieżące śledzenie sytuacji i bezwzględne stosowanie się do zaleceń miejscowych służb porządkowych. Sugerujemy ograniczenie uczestnictwa w zgromadzeniach publicznych” – głosi komunikat resortu. W zamachu zginęły dwie Polki – siostry z Krzyszkowic w gminie Myślenice, które razem z dwiema innymi siostrami i kolegą spędzały wakacje na Lazurowym Wybrzeżu. W piątek zebrał się rządowy zespół antyterrorystyczny. Na podstawie informacji służb specjalnych zespół uznał, że zamach z Nicei nie przekłada się na bezpieczeństwo w Polsce. Nie ma też żadnych sygnałów o zagrożeniach w naszym kraju. Nie wprowadzono stanu alarmowego. Ustawa antyterrorystyczna w sytuacjach krytycznych daje możliwość użycia każdego z czterech stopni: Alfa, Bravo, Charlie i Delta. Ten ostatni jest wprowadzany, gdy nastąpił zamach terrorystyczny lub istnieje realne zagrożenie takim zamachem.