Większości Niemców nie podoba się wysyłanie zachodnich żołnierzy na wschodnią flankę Sojuszu czy patrolowanie nieba nad republikami bałtyckimi przez samoloty Luftwaffe.
Niemcy nie są prawdziwymi sojusznikami NATO – można przeczytać w polskich mediach. Czy to prawda? Na pewno patrzą na Sojusz inaczej niż Polacy. Mają też wiele starych i nowych powodów, by chcieć współpracować z Rosją. Za rok w Niemczech odbędą się wybory i niektórzy politycy liczą, że pacyfistyczne slogany i walka z „nową zimną wojną” pozwolą im zyskać przychylność części wyborców. Polsko-niemieckie rozbieżności w sprawie NATO byłyby mniejsze, gdyby pomiędzy elitami politycznymi obydwu krajów istniało więcej kanałów komunikacji.
Niemcy są niechętni
– Jak możecie stosować taką symetrię w przedstawianiu NATO i działań Rosji? – irytowali się polscy uczestnicy dyskusji zorganizowanej niedawno przez niemiecką ambasadę w Warszawie. Te pretensje adresowali do twórców filmu dokumentalnego „Zbrojenia, odstraszanie, strach – jak niebezpieczny jest nowy konflikt Wschód–Zachód?”, który powstał na zlecenie niemieckiej stacji publicznej MDR i który przed szczytem NATO w Warszawie został wyemitowany przez kilka kanałów telewizyjnych w Niemczech. – Chcieliśmy zrobić jak najuczciwszy film i dlatego pokazaliśmy temat z różnych punktów widzenia – tłumaczyli autorzy. Ich daleko posunięte starania o zachowanie neutralności były bardzo widoczne. Perypetiom młodego Rosjanina z Łotwy, który podczas aneksji Krymu nawoływał w internecie, by do Rosji przyłączyć także jego rodzinny region, i któremu grozi teraz więzienie za zdradę republiki, towarzyszy relacja z patroli estońskich pograniczników na jeziorze Pejpus. Wywiady z redaktorem Russia Today uzupełniane są o analizy przedstawiciela NATO Task Force zajmującego się zwalczaniem rosyjskiej propagandy, a wypowiedzi Niemców zachwyconych amerykańskim Rajdem Dragonów z Bawarii do Polski skonfrontowane z emerytem, który z nostalgią wspomina czasy swojej pracy w Rosji i apeluje, by nie drażnić tego wielkiego kraju. Czy to źle? Dla niemieckich widzów z pewnością nie.
W ostatnich latach znacznie pogorszyło się postrzeganie NATO wśród Niemców. O ile w 2009 r. pozytywnie Sojusz oceniało trzy czwarte respondentów, o tyle obecnie już tylko połowa – wynika z badań PEW Research Center. Co gorsza, Niemcy są bardzo niechętni, by w razie potrzeby wysyłać Bundeswehrę na pomoc sojusznikom zaatakowanym przez Rosję. Rok temu przeciwnych temu było 56 proc. z nich, a tylko 38 proc. popierało realizację zobowiązań wynikających z artykułu 5 traktatu NATO. Żadną pociechą nie jest, że te same badania stwierdziły jeszcze niższy poziom solidarności wśród Francuzów i Włochów.
W ostatnim czasie sympatie Niemców wobec Sojuszu niestety nie wzrosły. Większości z nich nie podoba się też wysyłanie zachodnich żołnierzy na wschodnią flankę NATO czy patrolowanie nieba nad republikami bałtyckimi przez samoloty Luftwaffe, o czym zdecydował rząd federalny. Równocześnie w Niemczech znacznie pogorszyły się opinie o Rosji i prezydencie Władimirze Putinie, a walka Ukraińców o niepodległość i demokrację zyskała miliony zwolenników. Jak wyjaśnić ten paradoks? Dwa lata temu wielu socjologów zaskoczył sondaż, w którym 49 proc. Niemców wyraziło opinię, że ich kraj powinien być pomostem między Wschodem i Zachodem oraz pośredniczyć między Rosją oraz NATO i UE. Tych, którzy uważają, że Niemcy muszą być silną częścią Zachodu, było tylko 45 proc. Czyżby wracały dawne sentymenty?
Kto jest ważny
„Najdroższy Nicky! Liberalne zachodnie mocarstwa połączyły siły, jak przewidywałem. Angielska i francuska prasa piętnuje wszystkie zdecydowane działania w Rosji. Otwarcie wspierają rozwój liberalizmu i oświecenia tzw. zacofanych krajów, co dotyczy zarówno Twojego, jak i mojego kraju. (...) Czy nie uważasz, że powinniśmy poinstruować naszych ambasadorów, by we wszelkich sprawach, które nie dotykają szczególnie naszych interesów, współpracowali ze sobą i informowali siebie wzajemnie o posiadanych instrukcjach i ideach? (...) Twój zawsze oddany przyjaciel i kuzyn Willy” – tak we wrześniu 1905 r. pisał cesarz Niemiec Wilhelm II do cara Rosji Mikołaja II. List powstał w myśliwskim pałacyku kajzera w Puszczy Romnickiej (dziś obwód kaliningradzki) i był jednym z wielu, w których ówcześni władcy wspierali się na duchu, ustalali wspólne działania i udzielali rad (przeważnie robił to starszy Willy). Logika wydarzeń oraz działania podległych im polityków i wojskowych sprawiły jednak później, że ich imperia znalazły się w przeciwstawnych sojuszach. Gdy latem 1914 r. Europa stanęła na krawędzi wielkiej wojny, obydwaj cesarze gorączkowo ze sobą korespondowali i w imię rodzinnych koligacji i dynastycznych interesów próbowali zmienić bieg historii (szczególnie zabiegał o to Nicky). Setna rocznica tamtych wydarzeń sprawiła, że w Niemczech mnóstwo mówiono o wojnie, która zmieniła Europę i świat. Czy można jej było uniknąć? „Nawet gdyby Wilhelm szczerze poparł prośby Mikołaja o mediację w celu uniknięcia wojny, to po każdej ze stron i tak rozpoczęto by realizację mechanizmu zobowiązań sojuszniczych” – ocenia Elisabeth Heresch, autorka biografii dynastii Romanowów i wielu popularnych w Niemczech książek historycznych. Ostatecznie Niemcy wypowiedziały Rosji wojnę, co doprowadziło do ogólnoeuropejskiego konfliktu, upadku trzech wielkich monarchii w środku Europy i rosyjskiej rewolucji.
Stosunki niemiecko-rosyjskie są kluczowe dla przyszłości Europy – regularnie głoszą niemieccy politycy, a wtórują im przedstawiciele wielkiego biznesu. Mimo że niemiecka wymiana handlowa z Polską (97 mld euro w 2015 r.) jest prawie dwukrotnie większa niż z Rosją (51 mld), to właśnie Rosja uchodzi w Niemczech za najważniejszego gospodarczego partnera na wschodzie. Zapewne dlatego, że biznes z Polską robią przeważnie małe i średnie niemieckie firmy, podczas gdy na Rosji zarabiają wielkie koncerny. Ich wpływy są silniejsze, bo stać ich na najlepszych lobbystów, prestiżowe projekty typu rekonstrukcja Bursztynowej Komnaty w Carskim Siole (Ruhrgas, obecnie E.ON) czy sponsorowanie klubu Schalke 04 (Gazprom). Wśród 400 członków Niemiecko-Rosyjskiego Forum mnóstwo jest znanych nazwisk przemysłowców, bankowców i doradców inwestycyjnych. Co roku forum organizuje kilkadziesiąt imprez, w tym ekskluzywne spotkania przy kominku z ambasadorem Federacji Rosyjskiej w Niemczech. Kiedy w zeszłym roku w rosyjskiej ambasadzie w Berlinie odbyła się promocja książki dwóch młodych dziennikarek, w której opisywały swoją podróż po Rosji i spotkania ze sportowcami, fryzjerkami, spawaczami i innymi zwykłymi Rosjanami, premierę zaszczycił nawet wicekanclerz i szef SPD Niemiec Sigmar Gabriel. Była to dla niego okazja, by zaprezentować wizję nowej Ostpolitik, której celem miałaby być strefa wolnego handlu rozciągająca się od Lizbony po Władywostok. Ale może takie marzenia to nic nadzwyczajnego, w końcu Gabriel jest też ministrem gospodarki RFN?
Putin to załatwi
Sigmar Gabriel, podobnie jak szef MSZ Frank-Walter Steinmeier i inni liderzy socjaldemokratów, jest dumny z dziedzictwa Willy’ego Brandta, który doprowadził do normalizacji stosunków RFN z Rosją i innymi wschodnimi sąsiadami. Równocześnie są oni wychowankami Gerharda Schrödera, który wiedział i wie, jak robi się interesy z Rosjanami. Niewielu jest zachodnich polityków, którzy mają tak regularne i dobre kontakty z Władimirem Putinem jak obecni liderzy SPD. W apogeum kontrowersji, jakie wywołał Steinmeier, nazywając ćwiczenia NATO w Polsce „pobrzękiwaniem szabelką” i niepotrzebnym prowokowaniem Moskwy, Gabriel miał po raz kolejny pojechać na Kreml, gdzie pewnie znów wzywałby do łagodzenia sankcji wobec Rosji. W ostatniej chwili odwołał wizytę – zapewne pod wpływem kanclerz Angeli Merkel – by, jak oficjalnie podano, zająć się problemami Brexitu. Mimo to wyborcy z pewnością odnotowali ten kolejny przyjazny gest wobec Rosji, co ma szczególne znaczenie na wschodzie Niemiec, gdzie socjaldemokraci przegrywają z postkomunistyczną lewicą.
Inaczej niż w innych krajach byłego bloku wschodniego mieszkańcy byłej NRD zachowali dość ciepłe uczucia wobec dawnego Wielkiego Brata. Oceny polityki Moskwy są w landach wschodnich znacznie bardziej pozytywne niż na zachodzie Niemiec, podczas gdy opinie o NATO i USA bardziej krytyczne. Co ciekawe, te sentymenty żywe są nie tylko wśród zwolenników postkomunistów, lecz także skrajnej prawicy. „Merkel na Syberię, Putin do Berlina” – krzyczą w Dreźnie uczestnicy poniedziałkowych demonstracji organizowanych przez stowarzyszenie Pegida. Ich głównym hasłem jest sprzeciw wobec „islamizacji Zachodu”, ale samego Zachodu sympatią również nie darzą. Często widać tam rosyjskie flagi, plakaty z żądaniami zniesienia sankcji wobec Rosji i T-shirty z podobizną Władimira Władimirowicza. – Ja nie znałem Putina osobiście, ale mój szef miał z nim kiedyś kontakty – opowiadał reporterowi Deutsche Welle starszy uczestnik demonstracji, dumnie niosący rosyjską flagę. Dziennikarz nie podał, kim zajmował się kiedyś ten emeryt. Trzeba jednak dodać, że w latach 80. Władimir Putin był oficerem KGB i do upadku muru berlińskiego rezydował w Dreźnie.
Jednak czy dawne powiązania są w stanie wyjaśnić siłę oddziaływania Władimira Putina na dawny „bratni naród enerdowski”? Pruska tradycja, która w NRD była silnie eksponowana w latach 80., szacunek do władzy, także autorytarnej, oraz antyamerykanizm to zdaniem wielu ekspertów powody, dla których wielu Niemcom ze wschodu bardziej imponuje silny prezydent Putin niż słabi, ograniczeni przez demokratyczne procedury zachodni politycy.
– Kiedy podczas spotkania na Kremlu Władimir Putin dowiedział się, że nie ma bezpośredniego połączenia lotniczego między Dreznem a Moskwą, natychmiast kazał to zmienić. Po tygodniu samoloty między stolicami Saksonii i Rosji już latały – mówił z dumą jeden z saksońskich oficjeli podczas niedawnych Polsko-Niemieckich Dni Mediów. Zaraz też dodał, że ani z Lipska, ani z Drezna nie można bezpośrednio polecieć do żadnego miasta w Polsce.
Niemcy nie mają partnerów
Nie jest jednak tak, że obecne interesy i dawne sentymenty już przeniosły Niemców do czasów cesarstwa i kanclerza Ottona von Bismarcka, kiedy Francja była „dziedzicznym wrogiem”, Rosja sprzymierzeńcem, a Polski w ogóle nie było. Główne partie niemieckie w żaden sposób nie kwestionują zachodnich sojuszy. W rządzie CDU/CSU-SPD jest wielu proatlantyckich polityków. Szefowa MON Ursula von der Leyen (CDU) wysyła żołnierzy do ćwiczeń w Polsce, a myśliwce do lotów nad Litwą i Łotwą. W SPD powstała niedawno grupa robocza, która sprzeciwia się prorosyjskiemu kursowi liderów partii i domaga się takiej Ostpolitik, w której uwzględnia się także Ukrainę. – Z Rosją musimy rozmawiać i nie możemy ograniczać się tylko do polityki odstraszania. Ale musimy też rozumieć obawy republik bałtyckich, które mają u siebie duże mniejszości rosyjskie. W czasie zimnej wojny chcieliśmy mieć ochronę ze strony stacjonujących u nas wojsk NATO. Mają do tego prawo także Polacy i Bałtowie – mówił niedawno w wywiadzie dla gazety „Bild” Wolfgang Ischinger, były niemiecki ambasador w USA i Wielkiej Brytanii, a obecnie szef słynnej Konferencji Polityki Bezpieczeństwa w Monachium.
Oczywiście nawet zapewnienia wpływowych polityków niemieckich nie muszą znaczyć, że za jakiś czas polityka Niemiec się nie zmieni. Za rok odbędą się tam wybory prezydenckie i parlamentarne. Frank-Walter Steinmeier chętnie dałby się wybrać na urząd prezydenta RFN i do tego potrzebuje głosów lewicowych elektorów w Zgromadzeniu Federalnym. Również szeroka lewicowa koalicja będzie potrzebna Sigmarowi Gabrielowi, by zrealizować jego marzenia i z niewdzięcznej roli mniejszego partnera w rządzie awansować na kanclerza Niemiec. Niestety, niemieccy socjaldemokraci nie mają dziś w Polsce silnych partnerów wśród partii politycznych. Trudno się więc dziwić, że polska wrażliwość interesuje ich znacznie mniej niż wtedy, kiedy w rządzie i Sejmie był SLD. Podobnie jest z Partią Zielonych, postkomunistyczną lewicą czy liberałami. Z kolei politycy CDU/CSU należą co prawda do tej samej rodziny politycznej co opozycyjna PO, ale już z rządzącym PiS nie mają praktycznie żadnych kontaktów. Same oficjalne relacje ministrów i nawet udane ostatnie konsultacje międzyrządowe nie wystarczą. Gdy brakuje dialogu i znajomości, politykom łatwiej jest przedstawiać opinie partnerów jako nieodpowiedzialne i awanturnicze. Konieczna jest również większa obecność w niemieckich mediach, bo wtedy istnieje szansa na dotarcie i przekonanie odbiorców do polskich racji. Przy produkcji takich filmów jak ten stacji MDR o nowej zimnej wojnie w Europie któraś z polskich telewizji powinna była uczestniczyć. Pretensje do dziennikarzy post factum niczego nie dają.