Hiszpanie nie żałują, że dopuścili do władzy nowe partie, choć wywołało to wielomiesięczny impas i doprowadziło do przedterminowych wyborów. Wciąż interesują się polityką, a w niedzielnych wyborach frekwencja najpewniej będzie wysoka - oceniają eksperci.

Sondaże przed niedzielnym przedterminowym głosowaniem dawały zwycięstwo centroprawicowej Partii Ludowej (PP) p.o. premiera Mariano Rajoya, która podobnie jak pod koniec ub.r. nie zdobędzie większości absolutnej w 350-osobowym Kongresie Deputowanych.

Na drugim miejscu plasowała się lewicowa koalicja sprzeciwiająca się polityce oszczędności, w której skład weszła utworzona w 2014 roku partia Podemos i Zjednoczona Lewica (IU); koalicja ma nazwę Unidos Podemos (Zjednoczeni Możemy).

Koalicja w sondażach zepchnęła na trzecią pozycję Hiszpańską Socjalistyczną Partię Robotniczą (PSOE). Na czwartym miejscu plasowała się liberalna, centroprawicowa Ciudadanos, która, podobnie jak Podemos, weszła do hiszpańskiego parlamentu po wyborach z 20 grudnia 2015 roku.

„Jeśli w niedzielę sondaże się potwierdzą, będziemy mieli do czynienia z paradoksem. Mimo że lewica - Unidos Podemos i PSOE - będzie miała łącznie więcej mandatów niż po grudniowych wyborach, bardzo prawdopodobne jest, że ostatecznie powstanie rząd mniejszościowy PP i znów będą rządzić konserwatyści” – prognozuje w rozmowie z PAP politolog Pablo Simon z uniwersytetu Karola III w Madrycie.

Wiele będzie zależało od postawy PSOE po wyborach. Partia może dopuścić PP do władzy, czyli wstrzymać się od głosu podczas głosowania w parlamencie ws. kandydata na premiera lub poprzeć w tym głosowaniu Rajoya. Powstały w taki sposób rząd mniejszościowy byłby jednak słaby i niestabilny – uważa Simon.

„Jest 60-procentowe prawdopodobieństwo, że powstanie rząd PP, i 40-procentowe, że tak się nie stanie” – mówi PAP dziennikarz i wykładowca akademicki z Gerony Kiko Llaneras.

Mniej prawdopodobny scenariusz zakłada, że socjaliści zdecydują się zawrzeć koalicję z Unidos Podemos i sformowany zostanie rząd lewicy. Według Simona porozumienie, w ramach którego PSOE pozwoliłaby, by premierem został szef Podemos Pablo Iglesias, będzie trudne. „Relacje między tymi ugrupowaniami są złe, a wyborcy są podzieleni w sprawie ewentualnej koalicji. Wielu zwolenników socjalistów stanowczo odrzuca wchodzenie w układy zarówno z Podemos, jak i PP” - tłumaczy.

Llaneras prognozuje, że prawdopodobieństwo tego, iż partia Iglesiasa wyprzedzi socjalistów, wynosi 60 proc. Tymczasem jeśli to socjaliści znaleźliby się na drugim miejscu, stworzenie rządu lewicowego byłoby o wiele łatwiejsze. „PSOE nie ma problemu z zawiązaniem koalicji z Podemos, jeśli premierem miałby być lider socjalistów Pedro Sanchez” – zauważa Simon.

Według niego kolejna porażka socjalistów w wyborach i możliwy spadek na trzecie miejsce wywołałby poważny wstrząs w tej partii. „Sanchez natychmiast straci stanowisko i rozpocznie się walka o władzę” – podkreśla.

Już w grudniu socjaliści odnieśli dotkliwą porażkę, otrzymując najsłabszy wynik w historii współczesnej hiszpańskiej demokracji. Simon dalszy spadek poparcia tłumaczy tym, że wyborcy PSOE są zniechęceni procesem negocjacji, jaki trwał od poprzednich wyborów. Szef PSOE w marcu dwukrotnie nie uzyskał wotum zaufania w Kongresie Deputowanych, co było bezprecedensową sytuacją w hiszpańskiej polityce. ”W sondażach najbardziej krytycznie oceniano zachowanie właśnie tego ugrupowania podczas negocjacji. Wyczuwa się też pewne zmęczenie PSOE. Najpewniej w niedzielę do urn pójdzie mniej socjalistów niż zwykle” – dodaje.

Obaj eksperci wykluczyli możliwość powstania tzw. wielkiej koalicji po wyborach. „Taki scenariusz zakładałby, że ministrowie wywodziliby się z dwóch dużych partii. To bardzo mało prawdopodobne. W Hiszpanii czasami błędnie używamy tego określenia, podczas gdy mamy na myśli rząd, który powstałby dzięki poparciu PSOE lub wstrzymaniu się tej partii od głosu podczas głosowania w sprawie kandydata na premiera. W takiej sytuacji socjaliści tłumaczyliby się następująco: +kraj potrzebuje rządu, choć taki rząd wcale nam się nie podoba+. Ale wciąż byliby opozycją, nie odpowiadaliby za decyzje rządu, lecz jedynie za powstanie rządu” – wyjaśnia Llaneras.

Wśród istotnych zmian, jakie zaszły w hiszpańskiej polityce od grudniowych wyborów, eksperci wymieniają głównie rozdrobnienie sceny politycznej, na której żadna z partii nie ma już większości absolutnej. „Wszyscy muszą nauczyć się zawierać sojusze” – przypomina Simon. Wybory pod koniec ub.r. położyły bowiem kres systemowi dwupartyjnemu, czyli tradycyjnemu podziałowi sceny politycznej na konserwatystów i socjalistów.

„Wielką nowością tej kampanii wyborczej było zawiązanie sojuszu przez Podemos i IU w maju, dzięki czemu lewica zwiększy najpewniej liczbę mandatów” – mówi Simon. „900 tys. wyborców, którzy zagłosowali w grudniu na IU, nie miało wystarczającej reprezentacji w parlamencie. Tym razem może być inaczej” – tłumaczy. W hiszpańskim systemie politycznym małe partie, takie jak IU, są bowiem „karane”. Choć w grudniu IU zdobyła 4 proc. głosów, to otrzymała tylko niecały 1 proc. miejsc w izbie niższej.

Czy paraliż polityczny, wywołany niemożnością dogadania się przez cztery główne ugrupowania, zmęczył Hiszpanów? „Badania wciąż wskazują na bardzo wysokie zainteresowanie obywateli polityką, choć faktycznie ostatnio wzrósł odsetek osób, które źle oceniają sytuację polityczną. Ludzie są wkurzeni, ale nie znaczy to, że odwracają się od polityki. Wciąż wiele rozmawiają, chcą się udzielać” – podkreśla Simon.

Nie wydaje się też, by Hiszpanie żałowali, że w grudniu powiedzieli „nie” podziałowi Kortezów na dwa bloki polityczne. „W badaniach pytano Hiszpanów, czy wolą scenariusz wielopartyjny, nawet jeśli oznacza on trudności z utworzeniem rządu, czy też system dwupartyjny, w którym łatwiej sformować gabinet. Około 65 proc. ankietowanych opowiedziało się za tą pierwszą opcją, za większą liczbą partii” – mówi wykładowca uniwersytetu Karola III. „W końcu system czteropartyjny ma dopiero niecałe sześć miesięcy. To zbyt krótko, by się nim zmęczyć” – dodaje.

Z kolei w opinii Llanerasa Hiszpanie byli ostatnio mniej zainteresowani kampanią wyborczą. „Odbywała się ona w innej atmosferze niż poprzednio. Jej koniec przypadał na koniec roku szkolnego, na początek Euro 2016” – mówi. Poza tym 2015 rok obfitował w Hiszpanii w wydarzenia polityczne. Odbyły się wówczas wybory samorządowe i wybory parlamentarne w Katalonii, a w międzyczasie na znaczeniu zaczęły zyskiwać nowe partie, m.in. Podemos.

Pojawiały się obawy, że wielomiesięczne bezowocne negocjacje zrażą Hiszpanów do partii i przełożą się na niższą frekwencję. Sondaże wskazują jednak, że w niedzielę głosy odda tylko o 2-3 proc. mniej wyborców niż w grudniu – zauważa Simon. W poprzednim głosowaniu frekwencja wyniosła ok. 72 proc.

Z Madrytu Julia Potocka (PAP)