Nie wiem, jakich macie znajomych. Być może wasi znajomi są oazami spójności i poddają się prostym definicjom. Może zapewniają wam metafizyczny spokój, stoją na straży pojęć, zdarzeń, wspomnień, ideologii; innymi słowy możliwe, że obracacie się w kręgach ogólnie jednolitych, zwartych i logicznych. Ja nie mam takiego luksusu. Wśród moich znajomych – kociokwik. Są antydzieciowi propagandziści oczekujący na potomków i skrajni lewicowcy pracujący w bankach. Są geje tradycjonaliści i otwarci na inność narodowcy; są niepoprawni optymiści z wysokim ubezpieczeniem na życie. A ostatnio pojawiła się nowa kategoria: ludzie wahający się, czy głosować na Petru, czy na Partię Razem. I nie jest ich wcale mało.

Karolina Lewestam / Dziennik Gazeta Prawna
Niektórych tacy wyborcy – „petrurazemowcy” – bulwersują. „Jak to?!” – krzyczy wyborcza policja. „To tak jakby się wahać między karierą w filmach porno a zakonem!”. No i niby racja; obie partie skupiają się na programie gospodarczym i mają w tej kwestii opinie jasne, dobrze wyartykułowane i całkowicie przeciwne. Jedna podatki chce zmniejszać, gospodarkę deregulować, przedsiębiorców wspierać. Druga chce prezesów opodatkować na 75 proc., gospodarkę regulować, wspierać pracowników. „Eklektyzm polskiej polityki sięgnął bruku!” – pisze jedna moja znajoma na Facebooku w reakcji na czyjąś deklarację, że albo Razem, albo Nowoczesna. „Postkukiziarnia!” – wtóruje jej druga. „Idiotyzm!” – nie patyczkują się inni.
Pogarda wynika z faktu, że petrurazemowcy mają rzekomo fundamentalny problem z rozumieniem funkcji ideologii gospodarczo-politycznych. Bo neoliberalizm i socjalizm to przecież dwa przeciwległe końce kontinuum (jeśli kontinuum słucha się zdrowego rozsądku i nie rozciąga się w Mordor libertarianizmu czy otchłań komunizmu). Jedni wywodzą swoją wizję z wiary w wartości wolności i postępu; drudzy hołdują raczej bezpieczeństwu i społecznej sprawiedliwości. To wartości moralne, tkwią w sercu, nie w podręczniku ekonomii. Efektem wiary w nie jest jednak radykalnie różna wizja państwa: albo państwo ułatwia, albo pomaga; albo mierzy sukces wzrostem PKB, albo wzrostem poziomu życia najuboższych; albo wierzy w jakieś recepty rynkowe, albo woli regulacje. Fundamentalna różnica! A ponieważ inne sensowne partie są po pierwsze bliżej centrum, a po drugie nie są równie mocno przywiązane do programu jak te dwie, wahania między każdą inną losową parą partii są – twierdzi policja wyborcza – o wiele bardziej zrozumiałe. Między ZL a PO wahają się ludzie odpowiedzialni, a między Petru i Razem polityczni ignoranci.
A jednak Petrurazemowcy na ten hejt wcale nie zasługują. Mogą bowiem petrurazemowcy być ludźmi zupełnie racjonalnymi, może nawet bardziej niż inni. Po pierwsze istnieją cechy, które obie partie łączą – na przykład dawno u nas niespotykana merytoryczność. Jeśli od rozwiązań gospodarczych bardziej cię interesuje kultura partyjna, to właśnie te partie wychodzą ci naprzeciw. Po drugie, jak wiadomo, ekonomia nie jest nauką ścisłą, między innymi z uporczywego braku możliwości przeprowadzania kontrolowanych eksperymentów na ludach tego świata. Jeśli zapomnimy na moment o historycznym, powierzchownie aksjologicznym, kulturowym, a przede wszystkim towarzyskim uwikłaniu obu ideologii – neoliberalnej i socjalistycznej – to większość z nas przyzna się, że nie jest do końca pewna, która z recept jest dla nas w tym konkretnym momencie najlepsza, która faktycznie, w czysto utylitarnym rachunku dziś podniesie jakość życia obywateli. Być może racjonalni petrurazemowcy czują tę niepewność. Może wiedzą w tej chwili tylko jedno: jeśli ktoś ci bliski (na przykład twój kraj) ma rzadkiego raka, to całkiem możliwe, że dwóch lekarzy zaproponuje ci dwa radykalnie różne rozwiązania. Jeden każe operować, drugi atakować chemią. I często tylko Bóg jeden wie, który ma rację. Ważne, żeby zacząć robić jedno lub drugie jak najszybciej, i nie słuchać tego trzeciego, który każe czekać, bo może przejdzie samo.
Innymi słowy, być może istnienie racjonalnych petrurazemowców jest efektem głębokiej niepewności co do środków, jakie trzeba dziś zastosować, by „wszystkim nam było lepiej”. Klimat dziejowy na taką niepewność jest zły. Oczekuje się od nas jednoznacznego podpisania pod socjalizmem lub neoliberalizmem; podział zdaje się być tak fundamentalny, że przynależność do jednej ze stron jest świadectwem dojrzałości. I nie tylko dojrzałości, ale i tożsamości moralnej: wolność a sprawiedliwość, współczucie a postęp – wybory aksjologiczne, określane tu jako pierwotne w stosunku do ekonomicznych, mówią, kim jesteśmy jako ludzie. Więc, mimo że oba programy mogą mieć dla nas, w zglobalizowanym i szalenie zmiennym świecie, skutki równie nieprzewidziane, wahać się między nimi nie wypada, nie przystoi; wahanie jest świadectwem moralnego infantylizmu.
Ale jest to w istocie wahanie racjonalne, uzasadnione, jak najbardziej na miejscu. Petrurazemowcy nie muszą być schizofrenikami lub ignorantami. Być może to jedyni wyborcy, których nękają wątpliwości natury głębokiej i którzy wiedzą, że wiedzą niewiele. A przy tym lgną do merytoryczności i karmią się jasnością programową. Fajnie, że są. Może od nich się zacznie nowa demokracja deliberatywna.