Nowe wybory mają dać premierowi silniejszy mandat do rządzenia krajem
Grecję czekają cztery tygodnie niestabilności politycznej i wstrzymania reform, ale jeśli plan Aleksisa Tsiprasa się powiedzie, będzie miał pewniejsze niż dotychczas zaplecze w parlamencie, a to jest niezbędne do wyprowadzenia kraju z kryzysu.
W czwartek wieczorem lider lewicowej Syrizy złożył dymisję na ręce prezydenta Prokopisa Pawlopulosa. Taki scenariusz był spodziewany po tym, jak ponad jedna czwarta deputowanych z lewego skrzydła tej partii zagłosowała przeciw wynegocjowanej przez Tsiprasa umowie o bailoucie, co w praktyce oznaczało, że rząd stracił większość parlamentarną.
– Mandat polityczny z wyborów z 25 stycznia osiągnął swój limit i teraz czas, aby naród grecki się wypowiedział. Chcę być z wami szczery – nie osiągnęliśmy porozumienia, którego oczekiwaliśmy przed styczniowymi wyborami. Czuję głębokie etyczne i polityczne zobowiązanie, aby poddać pod wasz osąd wszystko, co zrobiłem, sukcesy i porażki – oświadczył były już grecki premier w wystąpieniu telewizyjnym.
Dymisja rządu nie oznacza automatycznego rozpisania nowych wyborów parlamentarnych, ale w praktyce sytuacja się do tego sprowadza. Zgodnie z grecką konstytucją po trzy dni na stworzenie nowego rządu dostaną drugie, a potem trzecie co do wielkości ugrupowanie w parlamencie – czyli konserwatywna Nowa Demokracja oraz rebelianci z Syrizy, którzy w piątek powołali nowy klub poselski o nazwie Jedność Ludowa – i wybory się odbędą, dopiero jeśli ich misja się nie powiedzie. Biorąc pod uwagę rozkład mandatów, szanse na powodzenie którejkolwiek z partii są znikome. Do tego czasu krajem kierować będzie rząd tymczasowy, na którego czele stanęła przewodnicząca sądu najwyższego Wasiliki Thanu-Christofilu, ale jego rola ograniczy się do bieżącego administrowania i nie będą przez ten czas podejmowane żadne działania związane ze zobowiązaniami podjętymi w zamian za pomoc finansową.
Najprawdopodobniej Grecy do urn wyborczych pójdą 20 września. To najwcześniejsza z możliwych dat, a zabiegał o nią Tsipras. To, że Syriza zajmie w nich pierwsze miejsce, jest niemal pewne, ale im szybciej odbędą się wybory, tym jej rezultat będzie lepszy. Po pierwsze, dlatego że efekt nowej fali oszczędności w zamian za nowy pakiet pomocowy nie będzie jeszcze mocno odczuwalny, po drugie, dlatego że Jedność Ludowa będzie miała mniej czasu na przygotowanie się do głosowania, a z pewnością część wyborców podaży za rebeliantami, odbierając głosy Syrizie.
Według sondaży przeprowadzonych przed miesiącem (to ostatnie dostępne, bo później ze względu na okres wakacyjny nie były przeprowadzane) Syrizę popiera nieco ponad 33 proc. Greków, podczas gdy drugą w kolejności Nową Demokrację – ok. 18 proc., trzecie jest zaś centrowe ugrupowanie Potami. Ale jeśli się pominie wyborców niezdecydowanych i tych, którzy nie zamierzają w ogóle głosować, to na Syrizę wskazało wówczas 41,2 proc. ankietowanych. To dawałoby jej możliwość samodzielnych rządów, bo symulacje wskazują, że miałaby ona 159 miejsc w 300-osobowym parlamencie. Na to liczy Tsipras, a także greccy wierzyciele, dla których niespodziewanie stał się on gwarantem pewnej przewidywalności. – Przyspieszone wybory w Grecji mogą być okazją do poszerzenia poparcia dla programu pomocy finansowej w ramach Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego, który dopiero co został podpisany przez premiera Tsiprasa – oświadczył Martin Selmayr, szef kancelarii przewodniczącego Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera.
Problem polega na tym, że nie wszystkie sondaże są sprzed rozłamu w Syrizie i nie ma żadnych wskazówek co do poparcia, jakie może uzyskać Jedność Ludowa. Biorąc pod uwagę osobistą popularność Tsiprasa, z którą nie może się równać szef rebeliantów, były minister energetyki Panagiotis Lafazanis, nieprzygotowanie tego ugrupowania oraz to, że zdecydowana większość Greków chce pozostania w strefie euro, trudno przypuszczać, by na rebeliantów zagłosowało więcej niż kilka, kilkanaście procent wyborców.
To nie odbierze zwycięstwa Syrizie, ale znacząco zmniejszy jej szanse na samodzielne rządy. W tej sytuacji znowu będzie musiała zawrzeć koalicję, choć teraz jako bardziej prawdopodobni koalicjanci zamiast dotychczasowego partnera, prawicowych Niezależnych Greków, wskazywani są centrowe Potami i socjalistyczny PASOK.
– Ważne, aby Grecja dotrzymała zobowiązań złożonych strefie euro – mówił szef Eurogrupy Jeroen Dijsselbloem. Nowe wybory mimo wszystko zwiększają szanse, że tak się stanie.