Sytuacja w Grecji budzi zrozumiałe zainteresowanie, jednak większość analiz koncentruje się na krótkoterminowych scenariuszach i próbach odpowiedzi na pytania: czy, kiedy i jak Grecja może opuścić strefę euro. Mniej uwagi poświęca się dziś temu, dlaczego doszło do takiej dramatycznej sytuacji. Odpowiedź na to ostatnie pytanie jest równie ważna, ponieważ może być lekcją dla innych krajów.

Przystąpienie Grecji do Unii Europejskiej nie przyniosło jej poprawy sytuacji gospodarczej. O latach 80. mówiło się tam wręcz jak o straconej dekadzie. Również pierwszą połowę lat 90. trudno nazwać pomyślnymi czasami. W latach 1991–1995 wzrost gospodarczy wynosił średnio 1,2 proc. i był niższy niż średnia dla strefy euro (1,6 proc.). Grecję trawiła bardzo wysoka, sięgająca niekiedy 14 proc. inflacja. Podstawowym problemem kraju był bardzo wysoki deficyt finansów publicznych i jego rezultat: dług publiczny większy od rocznego PKB. W efekcie koszty obsługi zadłużenia w połowie lat 90. sięgały prawie jednej czwartej wszystkich wydatków budżetowych (koszty obsługi długu państwowego w Polsce stanowią ok. 12 proc. wydatków budżetowych). Tak duże obciążenie budżetu nie wynikało tylko z wielkości zadłużenia, lecz także z bardzo wysokich rynkowych stóp procentowych. W połowie lat 90. oprocentowanie rocznej greckiej obligacji skarbowej wynosiło ponad 15 proc.
Nadzieję na trwałe obniżenie kosztów obsługi długu dawało przystąpienie Grecji do strefy euro, należało jednak wypełnić znane kryteria. Druga połowa lat 90. była zatem okresem realizacji ambitnej polityki gospodarczej. Inflację obniżono skutecznie: w latach 1996–2000 wynosiła ona średnio tylko 4,5 proc., a w 2000 r. spadła poniżej 3 proc. Udało się także poprawić sytuację budżetową – według greckich statystyk deficyt spadł do 1,8 proc. PKB (późniejsze rewizje wskazały, że był on wyższy o ok. 1,5 pkt proc.), spadać zaczął również dług publiczny w relacji do PKB. Poprawę równowagi gospodarczej uzyskano przy zadawalającym poziomie wzrostu PKB, średnio 3,3 proc. w tym okresie i prawie 4 proc. w 2000 r. Do prawie 12 proc. wzrosło jednak bezrobocie (w latach 1991–1995 wynosiło niecałe 10 proc.).
Determinacja Greków została doceniona przez kraje strefy euro i mimo wciąż wysokiego długu publicznego w 2000 r. Grecja stała się członkiem tego elitarnego klubu. Jej przyszłość zależała wówczas od tego, jaką politykę gospodarczą będzie prowadziła w nowych sprzyjających warunkach. Na pierwszy rzut oka Grecja rewelacyjnie wykorzystała sytuację. Tempo wzrostu PKB sięgnęło 4,5 proc., stopa bezrobocia systematycznie spadała i w 2004 r. wróciła do poziomu 8,9 proc. Zaimportowane ze strefy euro niskie stopy procentowe nie tylko pozwoliły na obniżenie kosztów długu publicznego, lecz także miały ożywczy wpływ na sektor prywatny. Boom kredytowy – obok wsparcia inwestycji – przełożył się na istotne i systematyczne przyspieszenie wzrostu konsumpcji prywatnej z 2,2 proc. do 4 proc. w 2003 r.
Mimo że inflacja utrzymywała się w przedziale 3–4 proc., po kilku latach przebywania Grecji w strefie euro było już widoczne, że władze prowadzą błędną politykę gospodarczą. W 2004 r. Międzynarodowy Fundusz Walutowy wyraźnie wskazał, gdzie popełniono błędy.
Po pierwsze, przestrzeń budżetową, którą uzyskano dzięki niższym kosztom obsługi długu publicznego, należało wykorzystać do istotnego obniżenia długu publicznego do PKB. Władze greckie wychodziły jednak z założenia, że przynależność do strefy euro niejako automatycznie zapewnia trwałe utrzymywanie się niskich stóp procentowych greckich papierów skarbowych.
Po drugie, Grecja w przyspieszonym tempie zaczęła tracić międzynarodową konkurencyjność. Wyższa niż w strefie euro inflacja i wzrost płac szybszy od wzrostu wydajności pracy w warunkach braku możliwości deprecjacji nominalnego kursu walutowego powinny skłonić władzę do reform. Zagrożenie to zlekceważono, ponieważ obfity napływ zagranicznego finansowania – dzięki przynależności do strefy euro – pozwalał na łatwe sfinansowanie wysokiego deficytu na rachunku bieżącym.
Grzechem głównym greckich władz było jednak zaniechanie wprowadzenia głębokich zmian strukturalnych. Nie przeprowadzono w pełni reformy emerytalnej, która w sposób trwały mogła ograniczyć wydatki publiczne. Nie uelastyczniono rynku pracy, pozostawiono sztywne prawo zniechęcające do zatrudniania nowych pracowników, blokowano wprowadzenie krótkoterminowych umów o pracę. Władze wspierały utrzymywanie niskiej dywersyfikacji płac, co zniechęcało Greków do podwyższania kwalifikacji. Nie wprowadzono aktywnych form przeciwdziałania bezrobociu. Zamiast tego zwiększano zatrudnienie w sektorze publicznym, który zaczął być traktowany jako „pracodawca ostatniej szansy”.
Nie zwiększono konkurencyjności, pozostawiono za to wiele przepisów chroniących korporacyjne interesy poszczególnych grup zawodowych. Próby polepszenia klimatu dla przedsiębiorczości sprowadzały się do obniżenia stawek podatkowych, które miały być połączone z uproszczeniem systemu podatkowego. Nie dało to oczekiwanych rezultatów w postaci zwiększenia aktywności gospodarczej i nie przełożyło się to na istotny wzrost bazy podatkowej.
Post factum wszyscy poszukują winnych obecnej sytuacji. Trudno winą obarczyć tylko kolejne rządy. Niestety, obywatele dawali wiarę obietnicom partii politycznych, nie starali się zrozumieć, co jest, a co nie jest gospodarczo możliwe. Poszczególne grupy społeczne nie potrafiły też zrezygnować ze swoich partykularnych interesów. Unia Europejska wykazała się łatwowiernością, pozwalając Grecji na wejście do strefy euro. Później władze wspólnoty nie znalazły instrumentów pozwalających na zdyscyplinowanie polityki gospodarczej tego kraju. Zbyt mały wysiłek podjęto także, aby dotrzeć do społeczeństwa greckiego z wiarygodną oceną tej polityki. Dlatego teraz Grecję czeka niestety kolejna stracona dekada.