Wybierając między dwoma kandydatami, musieliśmy się opowiedzieć, czy droga do bezpieczeństwa i stabilności kraju wiedzie przez stałość i ciągłość władzy, czy poprzez całkowitą zmianę u jej sterów
Tak naprawdę ta kampania zaczęła się już w 2011 r., po wyborach parlamentarnych. Wówczas prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział: „Przyjdzie dzień, że w Warszawie będzie Budapeszt”.
PiS postanowiło trwać przy pryncypialnej opozycyjności wobec pełni rządów Platformy i zebrać wokół siebie wszystkich niezadowolonych, nawet jeśli odbiegają oni od poglądów konserwatywnej prawicy. Na takiej strategii wygrał Viktor Orban na Węgrzech. Finałem tej strategii był sojusz Dudy ze związkami zawodowymi, czym uprzedził Bronisława Komorowskiego.
Efektem było zwycięstwo kandydata PiS w pierwszej turze. I to mimo zaskakująco wysokiego poparcia udzielonego tzw. antysystemowcom jak Paweł Kukiz i Janusz Korwin-Mikke. Na korzyść Andrzeja Dudy zadziałał też brak mobilizacji elektoratu Platformy Obywatelskiej spowodowany ospałą kampanią Komorowskiego przed pierwszą rundą głosowań. Dlatego przed decydującą rozgrywką wróciły echa dawnych sporów, które sztab Platformy starał się podsycać.
W przypadku Platformy i Komorowskiego cała kadencja była podporządkowana hasłu „Orzeł może”. Niestety okazało się, że orzeł obniżył loty i Komorowski musiał zmienić strategię. Sztab prezydencki próbował zamienić dyskusję w kolejny plebiscyt dotyczący PiS na zasadzie albo my, albo armagedon. Ale wbrew oczekiwaniom to nie dawało już szans na diametralne obniżenie wyników Dudy w sondażach.
Zdaniem ekspertów konflikt światopoglądowy pod hasłem „Polska liberalna lub konserwatywna” nie miał tym razem aż tak wyraźnego znaczenia jak w poprzednich elekcjach. Wyniki po pierwszej turze pokazały, że toczony od dłuższego czasu spór o in vitro, mimo wysokiej temperatury tej debaty, nie zaprząta aż tak głowy Polakom. Zwłaszcza młodym ludziom, których interesuje liberalizm, ale bardziej w sferze ekonomicznej. Dlatego zagłosowali np. na Korwin-Mikkego.
Według prof. Kazimierza Kika, politologa z PAN, główny dyskurs ogniskował się wokół wyboru: status quo czy zmiana. Po pierwszej turze wyraźną przewagę mieli zwolennicy zmiany. Argumenty Komorowskiego i PO okazały się nieprzekonujące. Siła zmiany, jaka pojawiła się wobec dotychczasowego ładu, była bardziej atrakcyjna dla tych, którzy poszli do urn 10 maja – twierdzi profesor. W jego opinii tegoroczne wybory – zarówno prezydenckie, jak i parlamentarne jesienią – są swego rodzaju rachunkiem wystawionym przez Polaków za ćwierćwiecze okresu po transformacji. – Komorowski został oceniony poprzez pryzmat społecznych skutków 25 lat polskiej wolności, tym bardziej że sam często się do tego odwoływał podczas swojej prezydentury, głównie jednak podkreślając blaski polskiej transformacji. Dlatego im bardziej negatywna była ocena tego okresu przez wyborców, tym gorzej dla Komorowskiego, który uosabia Platformę i establishment związany z Unią Wolności oraz AWS – tłumaczy prof. Kik. Zwraca również uwagę, że wyniki wyborów będą ważnym wstępem do wyborów parlamentarnych. – Dyskusja będzie się niosła na fali wyborów prezydenckich i wówczas zadecyduje się, która koncepcja Polski jest dominująca – dodaje.
W opinii Andrzeja Sadowskiego z Centrum im. Adama Smitha skupienie się sztabów obu kandydatów na konflikcie „ciągłość vs. zmiana” zmarginalizowało dyskusję o kwestiach gospodarczych. – Nawet wyliczanie jakichkolwiek kwot związanych z kosztem obietnic składanych przez obu kandydatów jest trudne, bo brak szczegółowych propozycji powoduje, że nie jest to policzalne – przekonuje. Jego zdaniem trudno nawet mówić o sporze między kandydatami. – Zamiast sporu widziałem zbieżność. Polegała ona na tym, że obaj kandydaci, aby zrealizować swoje obietnice, musieliby zmienić konstytucję i wprowadzić system prezydencki – dodaje Sadowski i przekonuje, że błędem było traktowanie w kampanii problemów gospodarczych po macoszemu. Położenie większego nacisku na te kwestie mogłoby wpłynąć na zachowania wyborców. Przed pierwszą turą Centrum im. Adama Smitha przepytało Polaków, jaki typ przywództwa politycznego wolą – w wykonaniu Margaret Thatcher czy Sarkozy’ego. Ponad 80 proc. wybrało rządy twardej ręki brytyjskiej pani premier niż prowadzącego ciekawe i burzliwe życie byłego prezydenta Francji. – Thatcher obiecywała krew, pot i łzy, ale jednocześnie zapewniała, że jeśli naród przejdzie przez trudne reformy, będzie lepiej. U nas nikt nie obiera podobnej strategii. Raczej obiecuje prosperity, nie mówiąc tylko, jak to się stanie – kwituje Andrzej Sadowski. ©?
Dyskurs pod hasłem „Polska liberalna czy konserwatywna” nie miał tym razem dużego znaczenia