Rosyjskie systemy napadu powietrznego są gotowe, aby stawić czoła systemom amerykańskim – mówi gen. Waldemar Skrzypczak.
Co pan sądzi o planach kupna pocisków manewrujących do okrętów podwodnych?
Trzeba odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: jakie obiekty mają być zniszczone tymi pociskami? Jeśli mamy ich mieć 24, to mam poważne wątpliwości co do ich użycia na poziomie operacyjnym – straty zadane przeciwnikowi nie mogą być duże. By potencjalny przeciwnik poczuł nasze uderzenie, powinniśmy ich mieć dziesięć razy więcej. Dwadzieścia kilka sztuk to zapas na 3–5 dni walki. A co później?
Sojusznicy powinni nam przyjść z pomocą.
Załóżmy, że tak będzie. Rakiety Tomahawk, o których napisaliście w DGP, są już wiekowe. Mogą być dobre do użycia w konfliktach przeciw państwom niemającym nowoczesnej technologii, np. w Azji czy w Afryce. Ale nasz potencjalny przeciwnik ma je dokładnie rozpracowane i zakładam, że potrafi je zwalczać na trasie lotu do obiektu. Inna rzecz to wariaci w Polsce, którzy głoszą, że tymi pociskami powinniśmy uderzać w elektrownie atomowe potencjalnego przeciwnika, w domyśle Rosji. To by oznaczało zagładę Polski.
Nie powinniśmy kupować tych pocisków?
Tego nie powiedziałem. Jeśli chcemy je mieć i w doktrynie obronnej zaplanować ich użycie, to powinniśmy mieć bibliotekę celów do rażenia przez polskie siły zbrojne. Gdy jesteśmy w stanie wygenerować taki spis celów, zniszczenie których znacząco osłabi potencjał zaczepny przeciwnika, to warto takie pociski kupić. Ale mam poważne wątpliwości, czy damy radę.
Nasz potencjalny przeciwnik ma tak dużą armię, że zadanie silnego ciosu taką liczbą rakiet jest mało realne. Chodzi np. o zakłócenie w systemie dowodzenia przeciwnika czy zniszczenie głównych środków uderzeniowych. Tych celów jest mnogość, tego nie da się zrobić. Tego typu pociski manewrujące – jak Tomahawk – mają duży zasięg, wykonują zadania na dużą głębokość. Ale istotą pierwszych dni operacji obronnych powinno być zadanie przeciwnikowi maksymalnie dużych strat i spowolnienie jego uderzenia.
Co powinniśmy kupić, by ewentualne uderzenie maksymalnie – jak to pan ujął – spowolnić?
Istotą pierwszych dni wojny jest zatrzymanie pierwszego rzutu operacyjnego na czas 5–8 dni. To czas potrzebny dla sojuszników, by przyjść na teatr wojny. Ja bym się skupiał bardziej na programie Homar, czyli artylerii mającej zasięg 200–300 km (pierwsze egzemplarze mają być gotowe w 2018 r.) niż na zakupie pocisków manewrujących. 24 systemy nie dadzą nam wiele. Natomiast Homar może nam pomóc w powstrzymaniu pierwszego rzutu operacyjnego.
Co program modernizacji armii mówi o naszej doktrynie obronnej?
Żywotność państwa i jego sił zbrojnych może zapewnić obrona przeciwpowietrzna. W przypadku ewentualnej wojny na początku najistotniejsze będzie zdobycie przewagi w powietrzu. Przeciwnik będzie dążył do tego, by zniszczyć nasze lotniska, bazy zaopatrzeniowe, system dowodzenia i właśnie system obrony przeciwpowietrznej.
Rozumiem, że nasi planiści to zakładają i dlatego wydamy dziesiątki miliardów złotych na tarczę przeciwrakietową.
Tarcza ma dać państwu i siłom zbrojnym bezpieczeństwo.
Jak w naszą doktrynę wojenną wpisuje się zakup pocisków powietrze – ziemia JASSM, które będą zainstalowane na polskich samolotach F-16?
Będą mogły być wykorzystane, gdy będziemy mieli przewagę w powietrzu. W przeciwnym wypadku użycie tych samolotów jest obarczone ogromnym ryzykiem i może się skończyć dla naszych samolotów na jednym wylocie bojowym.
Na dniach mamy poznać dostawcę helikopterów wielozadaniowych.
To jest bardzo potrzebny zakup. Mam tylko wątpliwości, czy są nam potrzebne śmigłowce w wersji do zwalczania okrętów podwodnych. Wszystkie okręty podwodne najnowszej generacji są wyposażone w systemy zwalczania helikopterów. Teraz coraz częściej do zwalczania okrętów używa się bezzałogowych statków latających i pływających.
Odpowiedzialny za modernizację armii wiceminister obrony narodowej Czesław Mroczek zadeklarował, że w kwietniu poznamy dostawcę sytemu obrony przeciwpowietrznej średniego zasięgu.
Warunki do podjęcia decyzji były już dawno. Ale trzeba dobrze rozważyć, co kupić, by nie zaangażować się w to, co Rosjanie już znają. Rosyjskie systemy napadu powietrznego: samoloty i rakiety manewrujące, były zawsze przygotowywane, by móc stawić czoła systemom amerykańskim. W tym proponowanego nam Patriota, którego znają od wielu lat.
Ma powstać Patriot nowej generacji.
Kiedy? Na razie nie jest gotowy. Po pierwsze, musimy kupić system, który jest kompatybilny z NATO. I nie może być takiej sytuacji, że przeciwnik zniszczy nam system obrony przeciwpowietrznej w ciągu dwóch dni, bo doskonale zna jego działanie. Nie przesądzam tego, który z systemów jest lepszy – francuski czy amerykański Patriot. Ale proszę pamiętać, że my kupujemy te systemy nie na 10, ale na 30–40 lat do przodu.