Korwin-Mikke nie chciał nikomu zrobić krzywdy, tylko zamknął symbolicznie sprawę - stwierdził w rozmowie z Superstacją Przemysław Wipler.

Reporter Superstacji zapytał Przemysława Wiplera czy nie jest mu niezręcznie w sytuacji, w której szef jego partii policzkuje innego polityka. "Najlepszym rzecznikiem samego siebie w tej sytuacji jest Korwin-Mikke i on powinien to komentować. Nie byłem świadkiem tego zdarzenia. Nie wiem na ile był to gest symboliczny a na ile przemoc" - zastrzegł poseł i dodał: "Wiem, że Janusz Korwin Mikke w czerwcu tego roku w jednym z wywiadów zapowiadał, że spoliczkuje pana Boniego".

Wipler przypomniał, że kiedy zajmowano się uchwałą lustracyjną, która, jak to określił "miała oczyścić polski sejm i życie polityczne z konfidentów" Boni miał nazywać Korwin-Mikkego "oszołomem, wariatem i świrem". "Mówił, że to absurd że on miałby być takim konfidentem, potem się okazał esbeckim kapusiem" - powiedział Wipler.

Kiedy reporter przypomniał różnice w posturze między oboma panami Wipler odparł, że wcześniej rozmawiał o tym z prezesem i Korwin-Mikke nie chciał wyrządzić fizycznej krzywdy.

"Chciał na poziomie symbolicznym zakończyć tę sprawę, ponieważ był upokarzany przez pana Michała Boniego. Krzywda którą zaznał JKM była w wymiarze honorowym, w tym momencie też nikomu nie stała się krzywda" - powiedział.