Rekordowa liczba wyborców, bo ok. 35,5 mln uprawnionych do głosowania, już oddała swój głos w wyborach do Kongresu USA nazywanych "wyborami środka kadencji", które rozpoczną się we wtorek. Prawodawstwo wielu stanów zezwala bowiem na wcześniejsze głosowanie.

W przeprowadzanych we wtorek "wyborach środka kadencji", przeprowadzanych w środku czteroletniej kadencji urzędującego prezydenta, Amerykanie wybiorą nową liczącą 435 kongresmanów Izbę Reprezentantów na dwuletnią kadencję, jedną trzecią stuosobowego Senatu - w tegorocznych wyborach wyłonią 35 senatorów na sześcioletnie kadencje, a także gubernatorów trzydziestu sześciu spośród pięćdziesięciu stanów i burmistrzów oraz rady szeregu miast.

W niektórych stanach zostaną też przeprowadzone plebiscyty wyborcze dotyczące całego wachlarza kwestii od rezygnacji z przechodzenia na czas zimowy w Kalifornii do podwyższenia stanowej płacy minimalnej w Missouri.

Wielu amerykańskich wyborców może głosować wcześniej, ponieważ prawodawstwo niektórych stanów pozwala na głosowanie jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem wyborów w ramach tzw. Early voting ("wcześniejszego głosowania"), przeprowadzanego w specjalnych punktach wyborczych bądź w ramach głosowania korespondencyjnego określanego jako tzw. Absentee voting ("głosowanie zaoczne").

Jak informują amerykańskie media na podstawie danych z komisji wyborczych w stanach, które zezwalają na wcześniejsze głosowanie, do poniedziałku głos oddało już 35,5 mln Amerykanów uprawnionych do udziału w wyborach.

Liczba głosów oddanych w głosowaniu korespondencyjnym jest na obecnym etapie trudna do ustalenia, ponieważ głosy te będą podliczane dopiero po zamknięciu lokali wyborczych.

Liczba głosów oddanych w ramach "wcześniejszego głosowania" przekroczyła już całkowitą liczbę głosów oddanych w ramach tej procedury w "midterm elections" z 2014 r., a w siedemnastu stanach liczba wcześniej oddanych głosów jest również wyższa niż liczba głosów oddanych w wyborach prezydenckich roku 2016.

Wśród uczestników głosowania, którzy już wzięli nim udział 42 proc. stanowili zwolennicy Republikanów, a 41 proc. Partii Demokratycznej. 17 proc. głosujących to wyborcy niezwiązani z żadną z głównych amerykańskich partii – podała w poniedziałek telewizja NBC News.

Zdaniem politologów tak wysoka frekwencja jest tym bardziej zdumiewająca, że z reguły w wyborach środka kadencji, w których dominują zagadnienia lokalne, frekwencja jest zazwyczaj niższa niż w wyborach prezydenckich. Komentatorzy upatrują jej przyczyn w polaryzacji postaw politycznych, jaką wywołuje polityka prezydenta Donalda Trumpa.

Jak wykazał przeprowadzony w ubiegłym miesiącu na zlecenie dziennika "USA Today" sondaż Uniwersytetu Suffolk, 58 proc. badanych zadeklarowało chęć głosowania w wyborach parlamentarnych przede wszystkim z powodu Trumpa – 35 proc. chce w ten sposób wyrazić dezaprobatę dla jego rządów, a 23 proc. poparcie.

Obecnie prawo 33 stanów i stołecznego dystryktu Columbia zezwala na wcześniejsze głosowanie, które może mieć miejsce od 50 do 5 dni przed oficjalnym terminem wyborów. Ponadto, prawo wyborcze w 27 stanach i w amerykańskiej stolicy Washington D.C. dopuszcza głosowanie korespondencyjne - bez wskazania powodu wybrania takiej formy uczestnictwa w wyborach, a w 20 innych stanach, żeby móc zagłosować korespondencyjnie, trzeba podać powód - np. wyjazd służbowy czy chorobę.

W trzech stanach amerykańskiej federacji: w Kolorado, w stanie Oregon i w położonym na północnym Zachodzie stanie Waszyngton głosowanie odbywa się wyłącznie korespondencyjnie: wyborcy w tych trzech stanach mogą wysłać swoje karty do głosowania pocztą albo wrzucić wypełnioną kartę w przeddzień głosowania i w dniu wyborów do specjalnych urn, jeśli chcą zaoszczędzić na znaczkach pocztowych.

Wzrastająca popularność głosowania przedterminowego i korespondencyjnego jest rozwiązaniem, które sprzyja zwiększeniu partycypacji Amerykanów w wyborach. Tym bardziej, że dzień wyborów jest w Stanach Zjednoczonych normalnym dniem pracy, a kolejki tuż przed zamknięciem punktów wyborczych ok. godz. 20 i godz. 21 bywają zazwyczaj olbrzymie.

Cześć politologów i działaczy społecznych uważa jednak, że taka forma jest szkodliwa dla demokracji, bo uczestnicy procesu społecznego nie spotykają się jako zbiorowość przy urnach dla wyrażenia swej opinii i oceny różnych wydarzeń.

Jak argumentowali przed rokiem w portalu informacyjnym Politico prof. Eugene Kontorovich i prof. John McGinnis z Wydziału Prawa Uniwersytetu Northwestern, wyborca głosujący na dwa czy trzy tygodnie przed oficjalną data wyborów kieruje się innymi przesłankami niż większość regularnych wyborców, a w ciągu dwóch czy trzech tygodni, jakie mijają od rozpoczęcia wcześniejszego głosowania, wiele może się zdarzyć, co często znajduje swe odbicie w ostatecznym wyniku wyborów.

Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski (PAP)