Wojna domowa trawi tutejszą centroprawicę. CSU, zamiast zyskiwać na antymigranckiej linii, traci poparcie w Bawarii.
Trwające od kilku tygodni turbulencje w Niemczech to efekt rebelii ministra spraw wewnętrznych Horsta Seehofera, który zażądał od swojej przełożonej kanclerz Angeli Merkel radykalnych posunięć w sprawie migracji. To nie tylko starcie podwładnego z szefową, ale też pojedynek ambicjonalny, bo oboje – i kanclerz, i minister – są liderami siostrzanych ugrupowań chadeckich.
Seehofer, kierujący bawarską Unią Chrześcijańsko-Społeczną (CSU), słynie z nieustępliwości. Stawiając Merkel żądania, chciał przygotować grunt pod zwycięstwo CSU w październikowych wyborach w Bawarii, kosztem stabilności koalicji w całych Niemczech. Dlatego – jak wynika z nieoficjalnych przekazów – nie wszyscy w CSU są zadowoleni ze strategii See hofera. Biorąc pod uwagę straty w sondażach, jest coraz bardziej prawdopodobne, że spektakularna wojna o migrantów Seehofera zamiast pomóc może zaszkodzić jego partii.
Cały weekend w niemieckiej koalicji trwały narady nad wynikiem zeszłotygodniowego szczytu w Brukseli. Merkel przywiozła stamtąd zaakceptowane przez wszystkie kraje – także przez antyimigranckie Włochy – rozwiązanie mające na celu ograniczenie wtórnej migracji. Chodzi o zmniejszenie liczby przypadków, gdy osoba ubiegająca się o azyl wybiera sobie kraj, w którym będzie aplikować o status uchodźcy (zgodnie z unijnym prawem powinna to zrobić w pierwszym kraju po przekroczeniu granic UE).
Ponadto Merkel miała zawrzeć porozumienie z 14 państwami, w tym z Polską. Zgodnie z ustaleniami, które niemiecka kanclerz miała opisać w liście do swoich koalicjantów w rządzie, kraje te przyjmowałyby z Niemiec z powrotem osoby, które wcześniej złożyły na ich terytorium wniosek o azyl. Polskie MSZ podało jednak, że nie ma żadnego nowego porozumienia w sprawie przyjmowania osób szukających ochrony.
Tuż po szczycie z CSU popłynęły pozytywne sygnały dotyczące posunięć Merkel. – To ruch we właściwym kierunku – oceniał polityk tej partii Hans Michelbach. Okazało się jednak, że dla Seehofera to za mało. Niezależnie od rozwiązania europejskiego jego celem jest zawracanie migrantów na granicy. Próbował przekonać do tego Merkel w miniony weekend, ale pozostająca zwolenniczką otwartych drzwi kanclerz odrzuciła ten pomysł. Dlatego Seehofer zapowiedział w niedzielę ustąpienie ze stanowiska w rządzie i partii. Ostateczna decyzja w sprawie jego odejścia jednak nie zapadła.
Wczoraj Seehofer poinformował, że ogłosi decyzję w ciągu kolejnych trzech dni, podejmując się wcześniej rozmów ostatniej szansy z Merkel. Do pozostania na stanowisku miała go nakłaniać część kolegów z partii, zaniepokojona ostatnimi sondażami. Okazuje się, że twarda linia CSU w sprawie migracji nie przysparza partii poparcia, a w sporze o migrację większość Niemców, w tym Bawarczyków, stoi po stronie żelaznej kanclerz. 71 proc. Niemców popiera europejskie rozwiązanie w sprawie migrantów, które Merkel wynegocjowała w Brukseli. W Bawarii ten odsetek jest niewiele mniejszy i wynosi 68 proc.
Wejście w buty radykalnej Alternatywy dla Niemiec (AfD) może być strzałem w stopę dla CSU, bo według najnowszego badania niemieckiego Instytutu Forsa bawarscy chadecy mogą liczyć na 40 proc. głosów, co oznacza spadek o 2 pkt proc. w porównaniu z lutym. Rośnie z kolei poparcie dla AfD – z 10 do 13 proc. Nawet bawarski premier Markus Söder złagodził język, zapowiadając w weekend, że Merkel wciąż ma szansę usatysfakcjonować CSU w kwestii migracji. To mało konfrontacyjne oświadczenie, biorąc pod uwagę, że jeszcze niedawno Söder mówił, że Merkel w związku z polityką otwartych drzwi nie ma czego szukać w czasie kampanii w Bawarii.
Rokowania koalicjantów planowano na noc z poniedziałku na wtorek, a poprzedzone miały zostać rozmową ostatniej szansy Merkel z Seehoferem. Wzmocniona żelaznym poparciem rodzimej CDU i koalicyjnej SPD kanclerz może czuć się nieco pewniej. Nie wiadomo jednak, jak poradziłaby sobie w przypadku rozpadu koalicji i wcześniejszych wyborów. Porażka Bawarczyków może znacząco osłabić także siostrzaną CDU. Sojusz CDU i CSU mógłby liczyć dzisiaj na poparcie 29 proc. wyborców. To o 4 pkt proc. mniej niż w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych. Rację może więc mieć szef MSZ Heiko Mass (SPD), który powiedział wczoraj, że sposób, w jaki prowadzone są rozmowy pomiędzy CDU a CSU, jest niszczący dla wizerunku Niemiec i całego rządu.