Wprowadzane przez administrację Donalda Trumpa cła importowe przynoszą skutki odwrotne do zamierzonych.

Rozpoczęta przez Donalda Trumpa wojna handlowa przynosi stronie amerykańskiej pierwsze wymierne straty. W gorszym scenariuszu mogą ucierpieć nie tylko pojedyncze firmy, lecz cała gospodarka.

Producent motocykli Harley-Davidson ogłosił w poniedziałek, że przeniesie produkcję na rynki europejskie do innych krajów, aby w ten sposób uniknąć nowych stawek celnych nałożonych kilka dni wcześniej przez Unię Europejską, które z kolei były odwetem za amerykańskie cła na stal i aluminium. Harley-Davidson sprzedał w zeszłym roku w krajach UE prawie 40 tys. motocykli. Podniesienie stawki celnej z 6 do 31 proc. oznacza, że koszt każdego z nich wzrasta średnio o 2200 dol., a ponieważ firma ogłosiła, że nie będzie tego przerzucać na klientów, tylko sama pokryje koszt, jej przychody zmniejszą się o ok. 90 mln dol. rocznie. Docelowym rozwiązaniem ma być jednak zwiększenie produkcji w którejś z zagranicznych fabryk (znajdują się one w Brazylii i Indiach, a obecnie budowana jest w Tajlandii).

„Jestem zaskoczony, że ze wszystkich firm Harley-Davidson jako pierwszy wywiesza białą flagę. Walczyłem mocno dla nich i ostatecznie nie będą płacić cła, sprzedając w UE, z którą mamy 151 mld straty w handlu. Cła są tylko pretekstem dla Harleya” – napisał w poniedziałek wieczorem na Twitterze Trump. Ten ostatni wątek amerykański prezydent pociągnął także wczoraj, pisząc, że decyzję o zamknięciu fabryki w Kansas City i zbudowaniu w Tajlandii firma podjęła na początku roku, a więc na długo przed karnymi cłami UE. Amerykański prezydent pominął jednak fakt, że tamta decyzja była reakcją na wycofanie się USA z Partnerstwa Transpacyficznego, które miało obniżać cła między stronami umowy. Zagroził też nałożeniem dodatkowych podatków na firmę. – Harley-Davidson nie powinien produkować w innym kraju. Nigdy! Ich pracownicy i klienci już są na nich wściekli. Jeśli się przeniosą, uważajcie. To będzie początek końca – mówił wczoraj Trump.

Gdyby chodziło tylko o jedną firmę, nawet będącą symbolem Ameryki, można by uznać, że jej straty są kosztem koniecznym do osiągnięcia ważniejszego – z punktu widzenia Waszyngtonu – celu. Problem w tym, że nie chodzi o jedną ani kilka firm, lecz o całe branże, a to w niedługiej perspektywie może się przekładać na całą sytuację gospodarczą. Lada chwila przed podobnym dylematem jak Harley-Davidson staną zapewne producenci samochodów, bo w minionym tygodniu Trump zagroził wprowadzeniem 20-proc. cła na wszystkie samochody sprowadzane z UE (czego zresztą amerykański przemysł motoryzacyjny nie chce). – Jeśli zdecydują się podnieść cła importowe, nie będziemy mieli innego wyjścia, jak tylko ponownie zareagować – zapowiedział już wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Jyrki Katainen. Z kolei 6 lipca wchodzą w życie nowe stawki celne na kolejną grupę produktów importowanych z Chin.

„Nasze kalkulacje wskazują, że wojna handlowa na dużą skalę doprowadzi do znaczącego spadku wzrostu gospodarczego. Spadek przewidywalności i zakłócenia łańcuchów dostaw mogą wzmocnić szok, prowadząc wprost do recesji” – napisał Ethan Harris, ekonomista Bank of America Merryll Lynch. Perspektywa recesji w sytuacji, gdy prognozy mówią o prawie 4-proc. wzroście w kończącym się kwartale i 3-proc. za cały 2018 r., może się wydawać mało realna, ale pewne niepokojące sygnały już można zaobserwować.

Badający przyszłą koniunkturę wskaźnik PMI spadł w zeszłym tygodniu do najniższego poziomu od siedmiu miesięcy – 54,6 (choć to nadal dobry wynik). Indeksy na nowojorskiej giełdzie, które w oczekiwaniu i reakcji na reformę podatkową rosły kilka miesięcy temu w rekordowym tempie, zatrzymały się. S&P500 jest tylko o ok. 1,8 proc. wyżej niż na początku roku i 5,9 proc. poniżej ustanowionego pod koniec stycznia historycznego rekordu. Na dodatek działania administracji wymierzone w imigrację w połączeniu z najniższym od kilku dekad bezrobociem powodują, że niektóre sektory uzależnione od imigrantów, jak rolnictwo, zaczynają narzekać na brak rąk do pracy.

Wojna handlowa z jej groźnymi konsekwencjami jest tym trudniejsza do zrozumienia, że szybko rozwijająca się gospodarka, znikome bezrobocie (3,8 proc.) i przeforsowana przez Trumpa reforma podatkowa, jeśli byłyby odpowiednio eksponowane w kampanii, mogłyby zapewnić republikanom sukces w listopadowych wyborach do Kongresu. Prezydent najwyraźniej ma inny pomysł – mobilizację swojego żelaznego elektoratu, który chce walki z przenoszeniem miejsc pracy za granicę. Ponieważ w wyborach do Kongresu frekwencja jest zwykle niska, być może Trump nawet na tym wygra. Ale amerykańska gospodarka niekoniecznie.