Ministerstwo spraw zagranicznych Włoch wezwało w sobotę ambasadora Francji w Rzymie w związku z incydentem w ośrodku pomocy dla migrantów w miejscowości Bardonecchia koło Turynu, do którego weszli francuscy żandarmi. Włoski MSZ zażądał od ambasadora wyjaśnień.

Do incydentu doszło w miasteczku na granicy obu krajów. Pięciu uzbrojonych żandarmów z francuskiej służby celnej wkroczyło do ambulatorium, niosącego pomoc medyczną migrantom, przebywającym w tamtym rejonie Piemontu. Obecnego tam migranta z Nigerii zmuszono do poddania się badaniom. Lekarze twierdzą, że zostali zastraszeni przez francuskich funkcjonariuszy.

W punkcie medycznym pracują wolontariusze organizacji Rainbow4Africa, niosąc pomoc migrantom, którzy coraz częściej w ostatnim czasie podejmują próbę przedostania się przez Alpy z Włoch do Francji.

Oburzenie wkroczeniem żandarmów wyraziły władze włoskiego miasteczka, które oświadczyły, że nie mieli oni do tego prawa. Burmistrz Francesco Avato stwierdził, że punkt ten został urządzony w porozumieniu z lokalną administracją i wstęp do niego mają wyłącznie upoważnione osoby oraz ludzie potrzebujący pomocy.

Organizacja pozarządowa uznała wkroczenie żandarmów za "poważną ingerencję" w działalność jej oraz "włoskich instytucji".

W reakcji na ten incydent MSZ Włoch wezwał ambasadora Francji Christiana Masseta, którego poproszono o wyjaśnienie powodów przekroczenia granicy przez żandarmów i dokonanej przez nich interwencji.

Władze Francji odpowiadają, że akcja ta była legalna. Przedstawiciel rządu w Paryżu Gerald Darmanin, któremu podlega służba celna, w wydanym komunikacie oświadczył, że na mocy zawartych porozumień, francuscy celnicy mogą interweniować na terytorium Włoch.

Lider prawicowej włoskiej Ligi i jej kandydat na premiera Matteo Salvini stwierdził w reakcji na ten incydent, że należy wydalić z Włoch francuskich dyplomatów.

Od grudnia zeszłego roku w punkcie medycznym na stacji w Bardonecchia udzielono pomocy około tysiącu migrantom, głównie z Afryki.

Z Rzymu Sylwia Wysocka(PAP)