Donald Trump podpisał zmiany w reżimie sankcji wobec Rosji, których inicjatorem był Kongres. Działania Kongresu były motywowane niemal wyłącznie względami polityki wewnętrznej. Posłużyły jednak promotorom najbardziej kontrowersyjnego projektu energetycznego z udziałem Rosji – gazociągu Nord Stream 2 – do jego obrony, kosztem amerykańsko-europejskiej współpracy w obliczu agresywnej polityki Moskwy.
Zwolennicy NS2 z uporem przekonują bowiem, wbrew faktom i w nadziei, że opinia publiczna da się uwieść uproszczonym interpretacjom rzeczywistości, że amerykańskie sankcje są li tylko instrumentami cynicznej gry interesów gospodarczych, a uderzając w gazociąg, mają wyeliminować konkurencję dla gazu skroplonego z USA. Dość przypomnieć głośny list kanclerza Austrii Christiana Kerna i ministra spraw zagranicznych Niemiec Sigmara Gabriela z czerwca, w którym ostro krytykowali toczące się w USA prace legislacyjne.
Pod koniec lipca głos zabrał szef austriackiego koncernu OMV, jednego z partnerów finansowych NS2. Na łamach jednego z niemieckich dzienników odmówił USA, a także Polsce i państwom bałtyckim „prawa weta w sprawie europejsko-rosyjskich relacji gazowych” (sic!). Nic to, że już dziś, za pomocą istniejącej infrastruktury, Rosja jest w stanie dostarczać do Europy wielokrotnie więcej gazu, niż Amerykanie będą w stanie fizycznie wyeksportować, nawet jeśli uda im się uruchomić wszystkie planowane terminale eksportowe LNG (co zajmie przynajmniej kilka lat). Tym samym projekt, który w istocie dzieli państwa UE i uderza w interesy energetyczne części z nich, a więc także w bezpieczeństwo UE jako całości, znalazł się na pierwszym planie dyskusji na temat w istocie sztucznie wykreowany.
Mechanizm ten zasługuje na uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze, znajdujemy się w newralgicznym momencie z punktu widzenia dalszych losów NS2. Od marca Komisja Europejska pracuje nad propozycją mandatu do rozmów z Rosją na temat uregulowania statusu prawnego dodatkowych nitek gazociągu biegnącego po dnie Morza Bałtyckiego. Pod koniec czerwca poddała pod dyskusję państw członkowskich pierwszą wersję mandatu. Z nieoficjalnych informacji wynika, że zyskał on aprobatę zaledwie 13 spośród 28 stolic. Teraz komisja może się znaleźć pod dodatkową presją ze strony państw, z których pochodzą spółki zaangażowane w NS2, by nie obstawała przy pełnym stosowaniu przepisów trzeciego pakietu energetycznego do gazociągu.
Po drugie, aż do rozpoczęcia dyskusji o zaostrzeniu antyrosyjskich sankcji przez USA promotorzy NS2 starali się, aby projekt zwracał możliwie najmniej uwagi opinii publicznej. Stało się tak za sprawą fali krytyki pod adresem gazociągu płynącej z części państw członkowskich, a także instytucji unijnych. Przypomnijmy: porozumienie Gazpromu i pięciu europejskich spółek energetycznych w sprawie budowy NS2 podpisano 4 września 2015 r. Wprawdzie plany budowy trzeciej i czwartej nitki magistrali, którą Rosja śle gaz bezpośrednio do Niemiec, były znane wcześniej, ale wyczucie czasu i opakowanie projektu w czysto biznesowy PR były zuchwałym zaklinaniem rzeczywistości. Decyzję ogłoszono bowiem nieco ponad rok od aneksji Krymu, w trakcie obowiązywania nałożonych na Rosję sankcji i w czasie, gdy w UE nabierała kształtu koncepcja unii energetycznej, której mitem założycielskim było zmniejszenie zależności od Rosji.
W obawie przed krytyką i zarzutami o ograniczanie konkurencji, które mogłaby wywołać współpraca Gazpromu i pięciu spółek z państw UE, konsorcjum musiało stworzyć odpowiedni wehikuł finansowania. Zamiast wchodzić do wspólnej spółki, pięć firm zgodziło się udzielić Gazpromowi pożyczki na sfinansowanie budowy. Równolegle przyspieszyły przygotowania do realizacji inwestycji. Gazprom stara się o pozwolenia na budowę w kolejnych państwach, uzyskuje zgodę na wykorzystanie fińskich portów Kotka i Hanko jako baz logistycznych, prowadzi konsultacje środowiskowe. Wszystko szło zgodnie z planem, który zakłada zakończenie budowy w 2019 r., w myśl rosyjskiego przysłowia „tisze jediesz, dalsze budiesz”.
Aleksandra Gawlikowska-Fyk, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych / Dziennik Gazeta Prawna
W tych okolicznościach amerykańska debata w sprawie sankcji przeciwko Rosji spadła zwolennikom NS2 z nieba i... została przez nich zręcznie zmanipulowana. Interesariusze projektu – zarówno biznesowi, jak i polityczni – pominęli bowiem te aspekty dyskusji wewnątrzamerykańskiej, które nie pasowały do tezy o rzekomej antyeuropejskości ustawy przegłosowanej ostatecznie przez Kongres. Tymczasem bliższe przyjrzenie się jej przepisom, a także motywom, które kierowały pracami nad dokumentem, może wskazywać, że nowe podejście USA do sankcji wobec Rosji może w rzeczywistości sprzyjać bardziej spójnemu stanowisku transatlantyckiemu w tej sprawie. Do takiego wniosku prowadzą trzy przesłanki.
Po pierwsze, Kongres wprawdzie kierował się zamiarem napiętnowania i ukarania Rosji w związku z mnożącymi się – oficjalnymi i półoficjalnymi – doniesieniami o przejawach ingerencji w przebieg kampanii prezydenckiej, ale przede wszystkim dążył do ograniczenia swobody Trumpa w posługiwaniu się sankcjami. Dotychczasowe restrykcje regulowały dekrety wykonawcze prezydenta. Ich uchylenie wymagałoby zaledwie jego podpisu. Zarówno demokraci, jak i republikanie w Kongresie obawiali się, że Trump zdecyduje się właśnie na taki krok. Obawy te pogłębiały doniesienia o niejasnych kontaktach współpracowników prezydenta z rosyjskimi dyplomatami, biznesmenami, prawnikami. Przyjmując ustawę w sprawie sankcji, Kongres zagwarantował sobie prawo współdecydowania o ich przyszłości, a tym samym zwiększył przewidywalność polityki USA w tej sferze. Sojusznicy europejscy nie zostaną zatem zaskoczeni jednostronną decyzją prezydenta USA.
Po drugie, choć ustawa Kongresu stanowi zmianę jakościową w istniejącym reżimie sankcyjnym, to bezpośrednio nie wprowadza, lecz jedynie stwarza możliwość nałożenia obostrzeń. Prezydent USA może, ale nie musi wprowadzić sankcji. Brak automatyzmu dotyczy rosyjskich projektów energetycznych, a zatem potencjalnie również NS2. Tym samym nowe sankcje nie powinny narażać na szwank amerykańsko-unijnej spójności w odniesieniu do polityki sankcji wobec Rosji. Tym bardziej że – i to jest trzecia, najważniejsza przesłanka świadcząca o tym, że Kongres przysłużył się transatlantyckiej jedności w tej sprawie – ustawa nakłada na administrację prezydencką obowiązek koordynowania nowych obostrzeń z sojusznikami.
Bartosz Wiśniewski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych / Dziennik Gazeta Prawna
Kwestia NS2, tak rozdmuchana przez zaangażowanych w budowę gazociągu polityków i biznesmenów, odgrywała w procesie przyjmowania sankcji marginalną rolę. To nie wskutek amerykańsko-rosyjskich porachunków może ucierpieć bezpieczeństwo energetyczne UE. Na szwank naraża je właśnie NS2. I to jest sedno manipulacji, której została poddana europejska opinia publiczna. Jakie powinniśmy wyciągnąć z tego wnioski?
Pierwszy, najbardziej oczywisty, jest taki, że podziały w UE na tle relacji z Rosją i współpracy przy projektach takich jak NS2 nie są rezultatem amerykańskich sankcji. Te podziały istniały wcześniej i wynikają z polityki realizowanej przez Rosję, nie tylko w sprawach gazu. Europejska debata o sankcjach jedynie te podziały uwydatniła, a NS2 stał się jej cichym i niezamierzonym beneficjentem. Drugi wniosek dotyczy polityki informacyjnej Kremla. Aby się jej skutecznie przeciwstawić – zarówno w sprawie sankcji, jak i Nord Stream 2 – państwa UE i instytucje unijne powinny rozmawiać najpierw we własnym gronie, a dopiero potem z Rosją.