Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka alarmuje, że samoloty wojsk rządowych zrzuciły we wtorek na pozycje rebeliantów w prowincji Hama bomby beczkowe. Dzień wcześniej Stany Zjednoczone groziły Damaszkowi konsekwencjami w przypadku korzystania z tej broni.

Jak informuje agencja Reutera, źródła rządowe zaprzeczają doniesieniom Obserwatorium. Zapewniają one jednocześnie, że siły wierne prezydentowi Syrii Baszarowi el-Asadowi w ogóle nie korzystają z bomb beczkowych.

Tymczasem Obserwatorium podaje, że we wtorek zrzucono "pewną liczbę" bomb na miasta Tajbat al-Imam i Soran, które znajdują się na północ od Hamy. Na tym obszarze w zeszłym miesiącu rebelianci, wraz z dżihadystami, rozpoczęli ofensywę.

Syryjskie wojsko przyznało, że zaatakowało we wtorek "grupy terrorystyczne na północ od Hamy" w pobliżu miasta Soran. W operacji sił zbrojnych zabito "wielu" rebeliantów i zniszczono m.in. cztery czołgi, artylerię i platformy wykorzystywane do wystrzeliwania pocisków rakietowych - relacjonowała armia. Damaszek nie uściślił, z jakiej broni korzystano w tym ataku.

W poniedziałek rzecznik Białego Domu Sean Spicer ostrzegał Damaszek, że dalsze wykorzystywanie bomb beczkowych i gazu bojowego może spowodować reakcję USA.

W odpowiedzi na zeszłotygodniowy atak z użyciem broni chemicznej w miejscowości Chan Szajchun w prowincji Idlib Stany Zjednoczone w nocy z czwartku na piątek przeprowadziły atak z użyciem 59 pocisków samosterujących Tomahawk na syryjską bazę lotniczą Szajrat w prowincji Hims. (PAP)