Obserwatorzy francuskiej kampanii prezydenckiej coraz częściej przyznają, że jest ona odbiciem kryzysu demokracji. Atmosferę w wielkim stopniu psują afery, w tym podejrzenie, że kandydat prawicy i centrum Francois Fillon fikcyjnie zatrudniał swą małżonkę.

Zwycięzca prawyborów Partii Socjalistycznej (PS) Benoit Hamon zarzuca swym towarzyszom partyjnym, że tak jak były premier Manuel Valls "wbijają mu nóż w plecy", przechodząc do obozu byłego ministra gospodarki, kandydata niezależnego, centrysty Emmanuela Macrona.

Według sondaży aż 41 proc. uprawnionych nie wie, czy pójdzie głosować. Wśród tych, którzy pójdą, bardzo wielu nie wie, na kogo zagłosuje. Waha się aż połowa deklarujących zamiar poparcia Macrona, "kandydata postępu", którzy odrzuca podział na lewicę i prawicę.

Dyrektor instytutu badania opinii Sofres politolog Brice Tenturier uważa, że "dzisiejszy kryzys" jest wynikiem "dziesięciolecia gorzkich rozczarowań prezydenturami Nicolasa Sarkozy'ego i Francois Hollande’a".

"Wybory prezydenckie w 2007 roku były wyborami nadziei: kandydaci byli stosunkowo młodzi, po raz pierwszy do finału doszła kobieta (Segolene Royal). Zapowiadało to prezydenturę bardziej nowoczesną i bliższą codziennym troskom Francuzów" – przypomina Tenturier. I wskazuje, że "najpierw Sarkozy, a potem Hollande zrobili wszystko, aby doprowadzić wielu Francuzów do nastawienia +Nic już nie da się zrobić+ albo +Nic już mnie to nie obchodzi+".

"Sarkozy – mówi politolog – najpierw rozczarował prostych ludzi, którym obiecywał, że przywróci wartość pracy, że zwiększy ich siłę nabywczą, zapewni bezpieczeństwo i powstrzyma nielegalną imigrację. Ludzie poczuli się zdradzeni, oszukani i porzuceni". Według eksperta "Hollande spotęgował to odrzucenie i jeszcze szybciej niż Sarkozy stracił szacunek opinii społecznej".

Zdaniem politologa "do dziesięciolecia gorzkich rozczarowań dochodzi rosnąca rola portali plotkarskich w tworzeniu i przekazywaniu informacji, coraz większa indywidualizacja społeczeństwa połączona z upadkiem politycznej moralności i brakiem wzorów".

"Wszystkie badania wskazują, że 30 proc. obywateli odrzuca politykę. 20 proc. twierdzi, że polityka ich brzydzi, 10 proc. - że jest im obojętna. Ludzie ci są bezpowrotnie straceni dla demokracji" - podsumowuje ekspert.

Według ekonomisty Jean-Michela Quatrepointa "po upadku komunizmu uznano, że wygrał system amerykański. A ponieważ zwyciężył, to zastosujemy się do jego zasad: na całym świecie będzie wolny handel, prywatyzacje, deregulacje, demokracja w zachodnim stylu". "Ten liberalizm ekonomiczny łączył się z libertynizmem, gloryfikacją mniejszości i sakralizacją różnorodności, powodując we Francji powstawanie gett migrantów z Północnej i Czarnej Afryki i marginalizując pozbawionych pracy, rodowitych mieszkańców miast i miasteczek, w których zlikwidowano przemysł, a wraz z przemysłem handel i służby publiczne" - uważa ekspert.

Filozof Paul Thibaud jest zdania, że za taką ewolucję "odpowiedzialna jest również Unia Europejska, zaplanowana jako imperium, a która stała się Ligą Narodów".

Kryzys demokracji francuski myśliciel postrzega przede wszystkim jako "antropologiczny kryzys indywidualizmu". "Naród to nie puszka sardynek, w której układa się rybki bez głów. Potrzebuje prawowitości, historii, bo to ona uczyniła z nas Francuzów, a my straciliśmy poczucie kontynuacji" - uważa Thibaud.

Emerytowany profesor teologii Jean-Marie Faux, od trzydziestu lat zajmujący się działalnością społeczną i filozofią, uważa, że problemy biorą się przede wszystkim z "bezsilności polityki wobec ekonomii". Przyznaje, że "trudno realizować politykę, podejmować decyzje, określać wspólne dobro, gdy opinie różnią się w nieskończoność i każdy wybiera +swoją politykę+, tak jak zmienia się programy telewizyjne albo slalomuje między półkami supermarketu".

Faux ma wszelako nadzieję, że "szeroki ruch kulturalny, ożywiony tradycjami i ich konstruktywnym dialogiem, jak i ludzką kreatywnością, umożliwi demokrację, w której jak najwięcej osób w sposób czynny będzie odpowiedzialnych za miasta, państwa, za naszą planetę". Ta wiara wynika zapewne z tego, że - jak tłumaczy Jean-Marie Faux - "prawdziwy kryzys demokracji to kryzys zaufania do demokracji".