UE wyjdzie z kryzysu silniejsza i lepiej zorganizowana, a pewnego dnia będzie mieć swego prezydenta - powiedział PAP francuski komisarz rynku wewnętrznego Michel Barnier. Jego zdaniem to normalne i nienowe, że pewne kraje idą przed innymi na drodze integracji.

Barnier, były szef francuskiej dyplomacji, aktywnie uczestniczył w pracach nad traktatami UE, począwszy od podpisanego w 1997 roku traktatu amsterdamskiego. Jako komisarz w Komisji Europejskiej kierowanej przez Romano Prodiego był negocjatorem traktatu z Nicei oraz eurokonstytucji, której część instytucjonalną przejął traktat z Lizbony.

Był pan współautorem traktatu z Lizbony. Co Pan teraz czuje widząc, że w zaledwie dwa lata po jego wejściu w życie przywódcy państw UE przyjęli właśnie nowy traktat międzyrządowy w sprawie paktu fiskalnego?

Michel Barnier: Dla mnie ten nowy traktat nie jest zaprzeczeniem traktatu z Lizbony, tylko traktatem uzupełniającym. Nowy traktat wynika z faktu, że 10 lat temu przywódcy tworząc euro i unię walutową nie ustanowili unii gospodarczej. Kiedy redagowaliśmy eurokonstytucję, nie przywiązywaliśmy do tego należytego znaczenia. Ta sprzeczność nie mogła dłużej trwać.

Kryzys, jaki przeżywamy, jest skrajnie głęboki, naprawdę dotyka ludzi i będzie mieć dalsze konsekwencje polityczne we wszystkich narodowych wyborach. Bo to kilka kryzysów jednocześnie: kryzys finansowy, który przyszedł z USA, kryzys zadłużenia państw, którego epicentrum jest w Europie, kryzys gospodarczy i społeczny, kryzys zaufania... Ale z tego kryzysu wyjdziemy silniejsi i lepiej zorganizowani. Będziemy silniejsi na poziomie krajów, bo będziemy mieć mniej długów. Wszystkie rządy jednocześnie, niezależnie czy lewicowe czy prawicowe, pracują teraz nad poprawą swych finansów publicznych, czegoś takiego nigdy nie było! A także wspólnie, na poziomie europejskim, będziemy teraz lepiej zorganizowani, bo będziemy mieć narzędzia zarządzania gospodarczego.

Czy nie jest Pan jednak rozczarowany, że Wielka Brytania i Czechy nie uczestniczą w traktacie fiskalnym?

M.B.: Problem, który należało rozwiązać, dotyczy unii walutowej i budżetowej między krajami strefy euro, więc nie powiem, że jestem rozczarowany. Jestem zadowolony, że oprócz 17 krajów strefy euro jest też osiem spoza strefy euro, które dołączyły. Oczywiście byłoby jeszcze lepiej, gdyby Wielka Brytania i Czechy także wzięły udział.

To nie jest jednak nic nowego, że pewne kraje są przed innymi. Jesteśmy na tej samej drodze integracji, ale od 11 lat mamy wzmocnioną współpracę państw euro, do której każdy z UE może dołączyć pewnego dnia, jeśli zechce. To logiczne, że skoro zrobiliśmy awangardową grupę z unią walutową, to teraz te kraje muszą integrować swe polityki gospodarcze i budżetowe. Filozofia Europy jaką znam i za którą się opowiadam, jest taka: jesteśmy wszyscy na tej samej drodze, ale niektórzy mogą nią iść szybciej. To już miało miejsce z Schengen, które też na początku było współpracą pozatraktatową, dopiero później przeniesioną do traktatu z Amsterdamu.

Czy brak porozumienia w sprawie patentu europejskiego i spór trzech państw: Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec wokół tego, gdzie umieścić sąd patentowy, nie pokazuje jednak, że nawet wzmocniona współpraca nie za bardzo działa?

M.B.: Ależ działa! Mamy już porozumienie 25 państw (bez Włoch i Hiszpanii - PAP). Natomiast gdybyśmy koniecznie chcieli czekać na porozumienie wszystkich 27 państw, to przez kolejne 30 lat nie mielibyśmy patentu. Do rozwiązania pozostał ostatni problem co do siedziby sądu. Nigdy bym nie pomyślał, że będziemy zablokowani z tego powodu. Ale jestem pewien, że rozwiążemy ten problem do końca czerwca. Jak spojrzeć 60 lat wstecz na integrację europejską, to są miliony takich przykładów, które ostatecznie znajdują swoje rozwiązanie.

Nie zapominajmy, że żyjemy w Europie, która nie jest krajem federalnym, ani narodem europejskim. Mamy 27 narodów i 23 języki. To wszystko jest skomplikowane. Dlatego potrzebujemy takich narzędzi jak wzmocniona współpraca grupy państw. Ale to zawsze będzie trudne.

Jest Pan komisarzem już drugi raz, wcześniej za Prodiego pracował Pan w mniejszej KE. Teraz liczy ona 27 komisarzy. Wybitny europejski prawnik Jean-Claude Piris powiedział, że w obecnej formie KE jest nieskuteczna, sparaliżowana, za duża... Czy się Pan z nim zgadza?

M.B.: System jest skomplikowany, KE stanowi kolegium komisarzy. Kolegialność ma swe ograniczenia, ale jestem do tego bardzo przywiązany, bo to system, który funkcjonuje. Stanowimy coś w rodzaju kolektywnego premiera Europy. Nie ma w UE ani jednej osoby, która ma legitymację demokratyczną, by powiedzieć, gdzie znajduje się interes ogólny. Jesteśmy my: 27 komisarzy o różnej wrażliwości i doświadczeniach politycznych, różnych narodowościach, odpowiedzialnych wspólnie za poszukiwanie ogólnego interesu europejskiego. To trudne, ale działa. Można oczywiście rozważyć różne systemy organizacji czy rotacji, ale każdy kraj musi być w systemie. Prawdziwa zmiana nie nastąpi, kiedy zredukujemy KE. Prawdziwa zmiana nastąpi dopiero pewnego dnia, kiedy będziemy mieć prezydenta Unii Europejskiej.

Prezydent UE, czyli połączenie stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej z szefem Komisji Europejskiej?

M.B.: Tak, zaproponowałem to już w maju ubiegłego roku w Berlinie. Na to pozwala obecny traktat, jeśli przywódcy wybiorą szefa Rady Europejskiej i tej samej osobie powierzą rolę przewodniczącego KE. Myślę, że pewnego dnia wyciągniemy lekcje z tych wszystkich kryzysów i trudności oraz deficytu demokratycznego. Trzeba na szczycie UE połączyć dwa stanowiska, obsadzając je osobą z większym mandatem demokratycznym. Osoba, kobieta lub mężczyzna, która zostanie wybrana np. przez Parlament Europejski i zaproponowana przez Radę Europejską albo wybrana przez Kongres łączący deputowanych narodowych i europejskich. Dokonamy głębokiej zmiany, umiejscawiając KE pod władzą tego prezydenta.

Nie zgadzam się natomiast, że obecna KE jest słabsza. Wykonujemy nasze zadania. Komisarz ds. walutowych Olli Rehn wykonał doskonałą pracę, jeżeli chodzi o zarządzanie gospodarcze: on zaproponował sześciopak, ja proponuję rozporządzenia regulacji rynków, a przewodniczący (Jose Manuel) Barroso te propozycje firmuje. Nie można mylić tej pracy ze zdolnością przywódców do podejmowania decyzji. Myślę natomiast, że powinniśmy uprawiać w KE więcej polityki, bo jesteśmy politykami.

Ale stawianie sobie tych pytań instytucjonalnych nie jest teraz pomocne. Rośnie populizm, skrajna lewica i prawica, protekcjonizm. To są prawdziwe powody do niepokoju. Trzeba się zastanowić, dlaczego Europa ma wartość dodaną w kwestii wzrostu, ekologii, bezpieczeństwa... Europa jest odpowiedzią, a nie problemem i trzeba to pokazać.

Rozmawiała Inga Czerny