„Plany wojskowe są już gotowe w formie, która będzie mogła zostać wykorzystana przez koalicję chętnych, jeśli w Ukrainie dojdzie do zawieszenia broni” – pisał premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer w komunikacie wydanym tuż przed spotkaniem Donalda Trumpa i Władimira Putina na Alasce.

To właśnie brytyjski premier wraz z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem są spiritus movens zawiązanej 2 marca koalicji chętnych, której celem jest udzielenie Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa po zakończeniu wojny obronnej z Rosją. Jedną z tych gwarancji ma być stała obecność wojsk międzynarodowych na terytorium naszego wschodniego sąsiada. Wśród członków koalicji panuje zgoda co do tego, że wysłanie żołnierzy nastąpiłoby wraz z ogłoszeniem zawieszenia broni lub zawarciem pokoju.

Do inicjatywy zapisały się 33 państwa, a także jako całość Unia Europejska i Sojusz Północnoatlantycki. Nie oznacza to oczywiście, że dokładnie tyle rządów na poważnie rozważa zaangażowanie armii w odstraszanie Rosji, gdyby ta chciała ponownie wkroczyć na ziemie ukraińskie. Wątpliwości nie mają przywódcy Wielkiej Brytanii i Francji, co nie może dziwić, bo to oni firmują cały projekt. – Jesteśmy gotowi skierować nasze wojska do Ukrainy – zapewnił brytyjski sekretarz obrony John Healey w rozmowie z BBC.

Agencja Bloomberg, powołując się na źródła zaznajomione ze sprawą, podała kilka dni temu, że do Paryża i Londynu dołączyło jeszcze około ośmiu państw gotowych delegować oddziały na Wschód. Deutsche Welle wymienia wśród nich Danię, Estonię, Hiszpanię, Holandię, Litwę, Łotwę, Portugalię i Szwecję. Te wyliczenia różnią się od informacji portalu Euronews, według którego poza Brytyjczykami i Francuzami do Ukrainy wybierają się jeszcze tylko Belgowie, Estończycy i Litwini. – Estonia jest gotowa do zaangażowania się w wymiarze wojskowym. Ważne jest, abyśmy kontynuowali pracę nad szczegółami tych działań – podkreślił premier Estonii Kristen Michal po zakończeniu ubiegłotygodniowego spotkania koalicji chętnych. Łotwa pozostaje niezdecydowana, a jej prezydent Edgars Rinkēvičs uzależnia decyzję o wysłaniu wojsk od innych położonych na stół gwarancji bezpieczeństwa dla tego kraju.

„Rząd Szwecji również nie zajął stanowiska i potrzebuje dokładniejszych wyjaśnień, czy misja będzie miała charakter pokojowy, odstraszający czy też stabilizacyjny” – czytamy w Euronews. W grę wchodzi również misja skupiona w pierwszej kolejności na szkoleniu ukraińskich żołnierzy. W każdym przypadku Europejczycy mogliby liczyć na logistyczne i wywiadowcze wsparcie Stanów Zjednoczonych, które ustami prezydenta Donalda Trumpa zapowiedziały już, że o fizycznej obecności amerykańskich wojsk nie ma i nie będzie mowy. Sceptycyzm panuje też w austriackich i włoskich kręgach rządowych. Udziałowi włoskiej armii w zabezpieczeniu pokoju ostro sprzeciwił się wicepremier i lider populistycznej Ligi Matteo Salvini, przy okazji werbalnie atakując prezydenta Emmanuela Macrona, co doprowadziło do sporu dyplomatycznego z Francją. Premier Giorgia Meloni uważa, że ewentualne rozmieszczenie wojsk na pewno nie powinno odbyć się pod auspicjami NATO.

W decyzyjnym impasie tkwią także Niemcy. – Nasz wkład w gwarancje bezpieczeństwa nie został jeszcze określony, a ta kwestia zostanie rozstrzygnięta na szczeblu politycznym i wojskowym – oznajmił tydzień temu niemiecki minister obrony Boris Pistorius, cytowany przez Deutsche Welle. Polityk dodał, że „wciąż istnieje zbyt wiele niewiadomych, np. dotyczących przebiegu dalszych negocjacji i wkładu USA i innych sojuszników”. W podobnym tonie wypowiedział się również szef niemieckiej dyplomacji Johann Wadephul, wskazując na problem w postaci wciąż niedoprecyzowanego formatu, jaki mogłaby przyjąć międzynarodowa misja wojskowa. Lewicowa opozycja, a także niektórzy przedstawiciele zasiadającej w rządzie Socjaldemokratycznej Partii Niemiec opowiadają się za mandatem ONZ, a nie NATO, by uniknąć konfrontacji z Rosją, która kategorycznie odrzuca wszelkie pomysły rozmieszczenia zachodnich wojsk nad Dnieprem.

O tym, że ani jeden polski żołnierz nie przekroczy granicy z Ukrainą, politycy obecnej koalicji mówią regularnie. W poniedziałek tę deklarację podtrzymał premier. – Polska nie zamierza wysyłać żołnierzy na misję do Ukrainy po zakończeniu wojny, natomiast będzie odpowiedzialna za logistyczną organizację pomocy, a także za ochronę granicy europejskiej – podkreślił Donald Tusk. Spójną linię prezentuje też minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz. Zaangażowanie wojskowe odrzucają też nienależące do koalicji chętnych Słowacja i Węgry. Premier tego ostatniego kraju, Viktor Orbán, twierdzi, że w Europie zapanowała „logika wojny”, a w brukselskich elitach widzi wyłącznie podżegaczy wojennych.©℗