W nocy z wtorku na środę Indie przeprowadziły operację o kryptonimie Sindur przeciwko Pakistanowi, uderzając w dziewięć celów zarówno na terytorium tego kraju, jak i w pakistańskiej części Kaszmiru. Naloty objęły obiekty w Pendżabie i były pierwszym takim działaniem wymierzonym w najbardziej zaludnioną prowincję Pakistanu od czasu ostatniej wojny na pełną skalę ponad pół wieku temu.
Ministerstwo obrony Indii poinformowało, że siły zbrojne zdecydowały się na precyzyjne ataki na infrastrukturę terrorystyczną, czyli miejsca, w których – zdaniem Nowego Delhi – „planowano ataki na Indie”. Jak twierdzą, chodzi m.in. o centra rekrutacyjne, ośrodki indoktrynacji, a także magazyny broni. – Nasz wywiad wykazał, że zbliżają się kolejne ataki na nasz kraj, dlatego konieczne było podjęcie działań wyprzedzających i zapobiegawczych – powiedział na briefingu prasowym indyjski sekretarz spraw zagranicznych Vikram Misri.
Wygrać z terrorystami
Indyjska operacja to przede wszystkim odpowiedź na wydarzenia z 22 kwietnia, kiedy terroryści zabili 26 turystów w okolicy miasta Pahalgam na terytorium związkowym Dżammu i Kaszmiru w Indiach. Był to największy atak na cywilów w tym regionie od dwóch dekad. Według indyjskiej policji dwóch napastników było obywatelami Pakistanu. Władze kraju oskarżyły zaś Pakistan o wspieranie bojowników, czemu Islamabad konsekwentnie zaprzecza.
Na razie Nowe Delhi zachowuje ostrożność w komentowaniu sprawy. Resort obrony poinformował, że na celowniku nie znalazły się pakistańskie obiekty wojskowe i rządowe, a cała akcja była „wyważona i miała charakter nieeskalacyjny”. Eksperci uważają to za sygnał, że kraj ten nie dąży do pełnoskalowej wojny. – Mieliśmy już do czynienia z podobnymi sytuacjami w przeszłości. Na przykład w 2019 r., kiedy również doszło do ataku terrorystycznego w Indiach. Te odpowiedziały bombardowaniem Pakistanu, a Pakistan – bombardowaniem Indii. Na tym się skończyło. Teraz może być podobnie. Obie strony odtrąbią sukces i powiedzą, że to one wygrały to starcie – opowiada DGP Krzysztof Iwanek, adiunkt na Wydziale Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu w Białymstoku i ekspert Ośrodka Spraw Azjatyckich Uniwersytetu Łódzkiego.
Jak twierdzi, Nowe Delhi chce poprzez tego typu operacje powstrzymać terroryzm, który promieniuje z Pakistanu do Indii. – Adresatem tych działań są władze w Islamabadzie, uważane za patronów terrorystów. Mimo że nie dochodzi do ataków na pakistańskie siły zbrojne, to Indie wychodzą z założenia, że odpowiednio silne uderzenie w terytorium kraju wystraszy tamtejszy rząd i wymusi na nich ustępstwa. – tłumaczy Iwanek. I podkreśla, że Nowe Delhi zwykle decyduje się na bombardowanie Pakistanu tylko, gdy w ataku terrorystycznym ginie duża liczba cywilów.
Pakistan zaprzecza narracji Indii
Pakistańczycy są innego zdania. Utrzymują, że celem indyjskich ataków było sześć lokalizacji, z których żadna nie była związana z organizacjami terrorystycznymi. Minister obrony tego kraju Khawaja Asif powiedział stacji GeoTV, że Indusi uderzyli w obszary cywilne, a twierdzenie o celowaniu w obozy terrorystyczne jest kłamstwem. Z szacunków Islamabadu wynika, że w nalotach zginęło co najmniej 31 osób, w tym dziecko, a 46 zostało rannych. Premier Shehbaz Sharif powiedział zaś, że „haniebny akt agresji nie pozostanie bezkarny”. „Pakistan zastrzega sobie prawo do odpowiedzi w ramach samoobrony, w wybranym przez siebie czasie, miejscu i w wybrany przez siebie sposób, aby pomścić utratę niewinnych pakistańskich istnień i rażące naruszenie jego suwerenności” – czytamy w komunikacie z posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego, które odbyło się w środę.
Na razie pakistańskie wojsko utrzymuje, że zestrzeliło pięć indyjskich samolotów i drona. Według źródeł CNN trzy z pięciu zestrzelonych samolotów to myśliwce Rafale – cenne aktywa indyjskich sił powietrznych zakupione od francuskiego producenta Dassault Aviation. Do zamknięcia tego wydania DGP Indie nie potwierdziły tych doniesień.
W ciągu ostatniej doby sąsiedzi pogrążyli się również w intensywnej wymianie ognia na odcinkach swojej granicy w himalajskim regionie Kaszmiru. – Nie można wykluczyć, że coś wymknie się spod kontroli. Na przykład pocisk trafi w niewłaściwy cel, powodując śmierć dużej liczby cywilów, co z kolei doprowadzi do wybuchu konfliktu. Nie sądzę jednak, by czekała nas wojna na pełną skalę. Także dlatego, że oba państwa posiadają broń nuklearną – stwierdza Iwanek. ©℗