Na całym świecie wyborcy mają dość. We wszystkich dużych krajach, w których w 2024 r. odbyły się wybory, partie rządzące straciły mandaty. Różne stawiano im zarzuty, ale dwa wszędzie wysuwały się na czoło. Po pierwsze – wzrost cen, częściowo będący skutkiem szczodrości z czasów pandemii. Po drugie – wzrost migracji, spowodowany również złagodzeniem kontroli granicznych po ustąpieniu pandemii COVID-19. Poczucie, że władza przestała kontrolować oba te obszary, sprawiło, że amerykańscy, brytyjscy i francuscy wyborcy w 2024 r. wymierzyli rządzącym karę. Doprowadziło również do upadku koalicji rządowej w Niemczech. W 2025 r. część polityków podejmie próbę ograniczenia napływu obcokrajowców, aby powstrzymać turbulencje gospodarcze i kulturowe w swoich krajach. Najbardziej dramatyczny przebieg ten eksperyment będzie miał w Stanach Zjednoczonych, a jego konsekwencje będą globalne.
Polityka migracyjna w USA
Prezydent elekt Donald Trump – obwiniający imigrantów o odbieranie Amerykanom miejsc pracy i „zatruwanie” krwi narodu – obiecuje, że będzie ścigać i deportować wszystkich, którzy przebywają w kraju nielegalnie. Jednak skutki gospodarcze takiego posunięcia byłyby fatalne. Już deportacja 1,3 mln (z ogólnej liczby szacowanej na 8,3 mln) pracowników o nieuregulowanym statusie spowodowałaby do 2028 r. skurczenie się amerykańskiej gospodarki o 1,2 proc. w stosunku do oczekiwań. Gdyby natomiast zostali wyrzuceni wszyscy, wówczas, według Peterson Institute for International Economics, spadek PKB wyniósłby aż 7,4 proc.
Jeszcze większe szkody przyniesie połączenie masowych deportacji z proponowanym przez Trumpa wprowadzeniem taryf celnych, co jednocześnie zahamuje podaż – zarówno importowanej siły roboczej, jak i towarów. W takim scenariuszu do 2028 r. amerykańska gospodarka skurczy się o 3–10 proc. w stosunku do prognoz, a skumulowana inflacja wzrośnie o 13–23 proc. Inne szacunki pokazują, że każde 100 deportacji oznacza statystycznie zamknięcie prawie dziewięciu (8,8) miejsc pracy dla osób urodzonych w USA.
Plany Trumpa są kosztowne i wątpliwe prawnie, ale prezydent elekt nie będzie potrzebował zgody Kongresu ani na dodatkowe fundusze, ani na zwiększenie prerogatyw. Jego doradcy utrzymują, że zostaną przywrócone nadzwyczajne uprawnienia, którymi Trump dysponował w czasie pandemii COVID-19. Twierdzą, że wprawdzie nie ma już pandemii, ale istnieje wiele innych chorób, których nosicielami – teoretycznie – mogą być imigranci, i nowy prezydent może skorzystać z tego pretekstu, aby zawiesić prawo do azylu. Budowa ogromnych ośrodków zatrzymań dla imigrantów wiązałaby się z wielkimi kosztami, ale Trump mógłby przekierować na ten cel część budżetu Pentagonu, fałszywie dowodząc, że broni Ameryki przed inwazją.
Jednak planowane mechanizmy kontroli mogą nie zadziałać z powodów praktycznych i politycznych. Realizacja masowych deportacji wymagałyby współpracy organów ścigania w stanach i miastach, w których rządzą demokraci. To się nie wydarzy, a nielegalni imigranci będą szukać schronienia właśnie w miejscach, gdzie nie sięga władza stronników Trumpa. Jednocześnie poparcie społeczne dla projektu wydaleń może gwałtownie spaść, jeżeli zacznie dochodzić do rozdzielania rodzin. Skala problemu jest potężna – ponad 11 mln obywateli amerykańskich mieszka z członkiem rodziny, który może być narażony na deportację. Poszczególne sektory gospodarki – od plantacji owoców po hotele – będą zaciekle protestować, jeśli brak siły roboczej zagrozi ich działalności. Dlatego Trump zapewne wycofa się z najbardziej ekstremalnej wersji swojego planu.
Zaostrzenie przepisów azylowych
W 2025 r. w krajach rozwiniętych przepisy azylowe zostaną zaostrzone. Podjęta przez Włochy próba rozpatrywania wniosków o azyl w kraju trzecim – Albanii – natrafiła na problemy prawne, podobnie jak wcześniej analogiczny program Wielkiej Brytanii prowadzony w Rwandzie. Jednak zostanie spopularyzowany pogląd, że osoby ubiegające się o azyl powinny szukać schronienia w pierwszym bezpiecznym kraju, do którego dotrą, zamiast pokonywać kolejne granice w drodze do kraju bogatego. Zespół Trumpa mówi o przetrzymywaniu niedoszłych imigrantów w obozach w Meksyku lub Afryce. Nowa administracja ma nadzieję, że już takie zapowiedzi zniechęcą wielu z nich do wyruszenia w podróż.
Problem nielegalnych imigrantów trafi na nagłówki gazet, jednak w ekipie Trumpa są też zwolennicy radykalnego ograniczenia imigracji zgodnej z prawem, nawet wysoko wykwalifikowanych cudzoziemców. Podjęcie takich działań osłabi amerykańskie dynamikę i konkurencyjność. Według szacunków imigranci, którzy stanowią 14 proc. amerykańskiej populacji, odpowiadają za 36 proc. wprowadzanych innowacji. Jeśli Trump zablokuje wjazd do USA legalnym imigrantom, umożliwi tym samym innym krajom – od Dubaju po Szwajcarię – przechwytywanie talentów odrzuconych przez Amerykę.
Przemyślana polityka imigracyjna
Wobec nasilającej się globalnie wrogości do obcokrajowców wzrosną korzyści tych państw, które utrzymają otwartość, choćby selektywną. Rozsądni rządzący powinni nagłaśniać dostępność wiz dla specjalistów i ludzi odnoszących sukcesy w swoich dziedzinach oraz zabiegać o talenty odrzucone nie tylko przez USA, lecz także przez inne kraje broniące się przed napływem migrantów, jak Chiny czy Rosja.
W państwach bogatych przemyślana polityka imigracyjna będzie wymagać od decydentów wyważonych działań. Władze muszą udowodnić wyborcom, że kontrolują napływ cudzoziemców, a także pokazać, że przybysze muszą na swój pobyt w nowym kraju zapracować. Tylko wówczas wyborcy zaakceptują przyjazd imigrantów, konieczny do uzupełnienia deficytu określonych kwalifikacji na rynku, odmłodzenia starzejącej się siły roboczej i wsparcia repartycyjnych systemów emerytalnych. Japonia, która starzeje się i kurczy szybciej niż pozostałe kraje, bez rozgłosu zdecydowała się przyjąć w ciągu najbliższych pięciu lat 800 tys. obcokrajowców, aby zatrudnić ich w różnych usługach – od pielęgniarstwa po budownictwo. Sprzeciw społeczeństwa jest nieznaczny. Wszyscy wiedzą, że te prace trzeba wykonywać, a Japończycy się do nich nie garną. Pozostałe bogate i starzejące się kraje powinny się uważnie przyjrzeć tej decyzji.
Pandemia COVID-19 pokazała, że władze są w stanie – w razie konieczności – szczelnie zamknąć granice, jednak koszt takich decyzji jest wysoki. Jeśli Trump nałoży analogiczne restrykcje na USA bez pandemicznego uzasadnienia, uczyni Amerykę biedniejszą, mniej innowacyjną i mniej humanitarną. Nikt nie powinien go naśladować. Ale z pewnością znajdą się tacy. ©Ⓟ