Jeśli zaplanowane na dziś spotkanie premiera Donalda Tuska z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim we Lwowie nie zostanie odwołane, odbędzie się w atmosferze dyskusji o rozmieszczeniu na Ukrainie oddziałów Sojuszu Północnoatlantyckiego, których celem miałoby być przestrzeganie zawieszenia broni. Problem w tym, że żadnego rozejmu na razie na horyzoncie nie widać. Do tego, poza słownymi deklaracjami prezydenta Francji Emmanuela Macrona, w Europie nie ma chętnych do wysyłania własnych żołnierzy. Również Polska wstrzemięźliwie ocenia ten plan. Rozmówcy DGP po stronie polskich władz przekonują, że to w tej chwili fatamorgana, a jeśli w przyszłości miałoby do tego dojść, musiałaby to być decyzja całego NATO, wypracowana wewnątrz Sojuszu i podjęta jednomyślnie.
– Proszę spojrzeć na kwestię zestrzeliwania rosyjskich pocisków manewrujących, balistycznych i dronów nad Ukrainą. Nie ma na to zgody NATO. Tymczasem to pomysł znacznie mniej kontrowersyjny niż wysyłanie żołnierzy – mówi DGP źródło w polskim rządzie. Dodaje, że nawet w samym gabinecie nie ma co do tego jedności. Za jest szef MSZ Radosław Sikorski. Przeciw – resort obrony i kierujący nim Władysław Kosiniak Kamysz, choć w polsko-ukraińskim niewiążącym porozumieniu politycznym, podpisanym podczas poprzedniej wizyty Zełenskiego w Warszawie, zapisano, że taki wariant zostanie rozważony. – Drony i pociski to sprzęt bezzałogowy. Zestrzelenie go nie rodzi konsekwencji w postaci śmierci żołnierzy drugiej strony – dodaje nasze źródło. Wydawać by się mogło, że znacznie łatwiej wypracować jedność wokół takiego wariantu. Inni rozmówcy wskazują na ryzyko prowokacji, których mogliby dopuszczać się Rosjanie. Ataki na zachodnich żołnierzy nie musiałyby nawet odbywać się pod rosyjską flagą.
Jak miałoby zareagować NATO, gdyby ładunek wybuchowy zrzucił na punkt z polskimi czy francuskimi żołnierzami pracownik prywatnej firmy wojskowej? Jedną z takich firm kontroluje nieuznawany przez świat kierownik okupacyjnej administracji Krymu Siergiej Aksionow. – Czy jeśli pracownik takiej firmy sprowokuje oddział złożony z żołnierzy Sojuszu, NATO wypowie wojnę okupowanemu Krymowi? – pyta retorycznie nasz rozmówca. Kolejną kwestią jest wejście w kontakt z formacją z nieuznawanej Donieckiej Republiki Ludowej. Są one w składzie rosyjskich sił zbrojnych, ale zachowują pewną autonomię, której Zachód nie uznaje. Sam Zełenski jest zaś przede wszystkim zainteresowany ochroną ukraińskiego nieba przez NATO. To stanowisko niezmienne od początku wojny. Kijów chciałby zamknąć swoją przestrzeń powietrzną za pomocą lotnictwa i systemów Sojuszu. Wariant jest daleki od realizacji.
„The Wall Street Journal” poinformował, że najbardziej jednoznaczne stanowisko w kwestii wysyłania europejskich oddziałów ma Donald Trump. Prezydent elekt chce, by to one odpowiadały za monitorowanie rozejmu, który zamierza wymusić na Kijowie i Moskwie. Według doniesień gazety, na spotkaniu w Paryżu 7 grudnia, podczas otwarcia katedry Notre-Dame, Trump przekazał Macronowi i Zełenskiemu, że nie popiera członkostwa Ukrainy w NATO, ale chciałby widzieć ją „silną i dobrze uzbrojoną”. „Trump powiedział, że Europa powinna odgrywać główną rolę w obronie i wspieraniu Ukrainy, i że chce, aby europejskie wojska były obecne na Ukrainie, aby monitorować zawieszenie broni. Nie wykluczył poparcia USA dla tego porozumienia, chociaż żadne wojska amerykańskie nie będą w to zaangażowane” – napisał dziennik.
Jeśli nie liczyć wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego, który bez konsultacji z Ukraińcami proponował taki wariant jeszcze w marcu 2022 r., pierwszy o wysłaniu wojsk nad Dniepr mówił w lutym 2024 r. Emmanuel Macron. Kilka dni temu Politico napisało, że Paryż rozważa budowę czterech brygad, a całość kontyngentu miałaby liczyć 40 tys. żołnierzy. Francuzi mieli o tym rozmawiać z Brytyjczykami i Holendrami. W wersji z zimy 2024 r. takie wojska miałyby raczej stacjonować w obwodach lwowskim i wołyńskim z zadaniem pilnowania szlaków dostaw broni. Kijów nieoficjalnie nie mówi „nie”. – Za Trumpa wszystko się zmieni, tyle że nie wiadomo, w jaki sposób. Dlatego już teraz warto rozważać wszystkie możliwe warianty, włącznie z wysłaniem europejskich żołnierzy po ewentualnym rozejmie – mówi DGP źródło w ukraińskim rządzie.
– Ukraina straciła możliwości długoterminowego planowania. Dopóki we Francji rządzi Macron, powinniśmy wykorzystać jego pęd do przewodzenia europejską odpowiedzią na zmianę władzy w USA – dodaje nasz rozmówca. Francuski prezydent rozmawiał o swoim pomyśle ekspedycyjnym podczas czwartkowej wizyty w Polsce, jednak nad Wisłą czekał go zimny prysznic. Tusk oświadczył, że zamierza „przeciąć spekulacje na temat potencjalnej obecności wojsk tego czy innego kraju w Ukrainie po osiągnięciu rozejmu, zawieszenia broni czy pokoju”. – Decyzje dotyczące polskich działań będą zapadały w Warszawie i tylko w Warszawie. Na razie nie planujemy takich działań – zapewnił. Podobnych słów tego samego dnia użył Sikorski, który gościł w Berlinie na spotkaniu z szefami dyplomacji największych państw europejskich. Tydzień wcześniej Sikorski przekonywał w odpowiedzi na pytanie DGP, że po stronie rosyjskiej nie widać żadnych sygnałów świadczących o gotowości do rozmów. ©℗