Upadek Baszara al-Asada oznacza ogromną porażkę Rosji, która w reżim wiele zainwestowała. Aby nie przerodziła się ona w katastrofę, Kreml musi liczyć na dobrą wolę rebelii, do której do niedawna strzelał i którą nazywał terrorystami. Sygnały z Moskwy i z otoczenia wodza rebeliantów Abu Muhammada al-Dżaulaniego, do 2016 r. członka Al-Ka’idy, wskazują, że obie strony chcą się dogadać. Kreml walczy o zachowanie nie tylko twarzy, lecz przede wszystkim baz wojskowych. Ich utrata redukowałaby rangę Rosji – z mocarstwa ponadregionalnego do siły o znaczeniu regionalnym.
Al-Asad przez 13 lat wojny w pełni uzależnił się od Rosji. W zamian oferował Moskwie najbliższy sojusz, jaki można sobie wyobrazić. Syria głosowała zgodnie z rosyjskim interesem na forum ONZ. Uznawała niepodległość nie tylko Abchazji i Osetii Południowej (obok Nauru, Nikaragui i Wenezueli), lecz nawet Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych (obok Korei Północnej) przed ich aneksją przez Federację Rosyjską, czego de iure nie zrobiła nawet Białoruś. Pomagała wymienionym parapaństwom (i samej Rosji) obchodzić międzynarodowe sankcje. Syryjskie statki handlowe zawijały do abchaskich i krymskich portów. W ostatnim czasie na ich pokładach w świat (w tym do samej Syrii) trafiało zboże kradzione Ukraińcom na terenach okupowanych.
Ale Rosjan interesował przede wszystkim komponent wojskowy. W zamian za pomoc w ocaleniu reżimu w pierwszej fazie wojny al-Asad w 2015 r. udostępnił bazę lotniczą w Humajmim. Już wcześniej Rosjanie wrócili do portu w Tartusie, który służył jeszcze radzieckiej marynarce. Obie bazy znajdowały się na terenie alawitów, z których wywodzi się rodzina al-Asadów, dzięki czemu był on uznawany za bastion reżimu. Interwenci byli też obecni w innych rozsianych po kraju miastach, jak Al-Kamiszli czy Kuwajris. Przez Humajmim i Tartus przechodziło wsparcie dla oddziałów Chalify Haftara, jednej ze stron wojny w Libii, i najemników wspierających reżimy w Republice Środkowoafrykańskiej i Sojuszu Państw Sahelu (Burkina Faso, Mali i Niger). Statki idące przez Tartus nazwano syryjskim ekspresem.
Poczytajmy zresztą, co w 2021 r. o Humajmim mówili serwisowi RIA Nowosti reżimowi analitycy. – Promień zasięgu naszego lotnictwa wynosi 2,5 tys. km, więc jeśli liczyć od Humajmim, pokrywamy stamtąd praktycznie cały basen Morza Śródziemnego, Afrykę Północną, Bliski i Środkowy Wschód, rejon Zatoki Perskiej. Obecne tam samoloty Tu-022M3 będą poważnym czynnikiem powstrzymywania wojskowo-politycznego. Cel jest prosty: zwiększyć wojskowe możliwości strategiczne naszej floty i lotnictwa w przeciwdziałaniu grupom lotniskowców USA na Morzu Śródziemnym – mówił kmdr Konstantin Siwkow z Rosyjskiej Akademii Nauk Rakietowych i Artyleryjskich.
Gdy Kreml interweniował w Syrii, w rosyjskich mediach można było usłyszeć, że blokuje w ten sposób budowę rurociągów znad Zatoki Perskiej przez Turcję do Europy, zwiększając konkurencyjność Gazpromu i Rosnieftu, a zarazem tworzy „szlak szyicki”, korytarz prowadzący przez Iran i Syrię do jej portów. Obalenie al-Asada zmienia ten rozkład. Dodatkowo ma znaczenie wizerunkowe podobne do tego, jakie miał odwrót Amerykanów z Afganistanu. Oto wystarczyło półtora tygodnia, by najwierniejszy wasal Kremla przy jej bierności musiał salwować się ucieczką, a jego struktury rozpierzchły się albo zmieniły stronę. Nawet dyplomaci z ambasady w Moskwie wywiesili już opozycyjną flagę, wykrzykując rebelianckie hasło „Surijja hura!” (wolna Syria!), a asadowski premier Muhammad al-Dżalali we współpracy z rebelią ma przygotować transformację. W podobny sposób Kreml porzucił – w sytuacji wojskowego zagrożenia – Armenię. Czy to jednak wystarczy, by ogłosić wygnanie Rosji z Syrii? Bynajmniej.
Z części lokalizacji Rosjanie się wycofali, ale Humajmim i Tartus wciąż działają, choć pojawiają się też informacje o ich częściowej ewakuacji. W 2022 r. Turcja zamknęła dla rosyjskiej floty wojennej cieśniny, więc gdyby miały być ewakuowane także okręty, musiałyby płynąć wokół Europy (na razie okręty wyszły z portu na „ćwiczenia”). Wraz z marszem islamistów na Damaszek zmieniła się retoryka Kremla, niczym w dowcipie o rzekomych nagłówkach francuskiej prasy w trakcie 100 dni Napoleona (Od „Potwór zbiegł z Elby”, przez „Uzurpator o trzy dni marszu od stolicy”, po „Jego Cesarska Mość przybył do Paryża w atmosferze powszechnej radości”). Do 7 grudnia propaganda nie opisywała rebelii inaczej niż jako terrorystów. 8 grudnia przeszła do sformułowań typu „powstańcy” i „zbrojna opozycja”. Rosja przećwiczyła to już wcześniej z talibami. Gdy Afgańczycy pojawili się na rozmowach w Rosji, rosyjskie agencje wciąż musiały dodawać do określenia „talibowie” gwiazdkę z przypisem „zakazana organizacja terrorystyczna” – i nikogo to nie raziło.
Al-Dżalali powiedział w rozmowie z Al-Arabijją, że los baz rozstrzygną nowe władze. Al-Dżaulani precyzował, że zażąda wycofania obcych kontyngentów. Ważny działacz rebelii Anas al-Abda dodał, że nowe władze nie zamierzają się konfliktować z Rosją. Te komunikaty to zaproszenie do targów. Agencja TASS twierdzi, z powołaniem się na źródło w rosyjskim rządzie, że dotychczasowa opozycja dała gwarancje bezpieczeństwa bazom. O ich przyszłości Rosjanie rozmawiają też z Turcją, sojusznikiem al-Dżaulaniego. Islamiści żądają za to wydania al-Asada, który dostał azyl w Rosji. Wysłanie obalonego dyktatora do Syrii byłoby wysoką ceną, bo kompromitowałoby Kreml w oczach sojuszników na całym świecie, ale jeśli w zamian Rosjanie zachowaliby wpływ na politykę zagraniczną i obronną Damaszku, może się ona okazać wartą zapłacenia. – Nie wolno nam opuścić Syrii. Zbyt wiele tam zainwestowaliśmy – mówi „Niezawisimej gaziecie” gen. Jurij Nietkaczew. ©℗