America First Policy Institute, czyli gabinet cieni Trumpa lub Muzeum Ofiar Komunizmu – z tych instytucji nowa amerykańska administracja może wskazać ambasadora, który przyjedzie do Warszawy.

Dzień zaprzysiężenia republikanina Donalda Trumpa na prezydenta, czyli 20 stycznia 2025 r., będzie ostatnim dniem ambasadorowania w Polsce Marka Brzezinskiego. Nazwiska następcy dyplomaty związanego z demokratami jeszcze nie podano, a stan przejściowy na skrzyżowaniu ulicy Pięknej z Alejami Ujazdowskimi może przez jakiś czas się utrzymać. Po wejściu do Białego Domu na początku 2021 r. Joego Bidena na szefa placówki w randze ambasadora czekaliśmy w Warszawie rok, przez dwanaście miesięcy na jej czele stał charge d'affaires Bix Aliu. Wątpliwe jednak, by tym razem trwało to tak długo – wojna w Ukrainie i rola, jaką odgrywa w niej Polska, zapewne spowodują, że Amerykanie będą chcieli zakończyć procedurę szybciej niż ostatnio.

Można przypuszczać, że ze względu na małe zaufanie Trumpa do waszyngtońskiej administracji przyszły prezydent poszuka ambasadora w sprzyjających mu środowiskach. Jak w 2018 r., gdy wybrał Georgette Mosbacher, z którą przez lata znał się na płaszczyźnie towarzyskiej. W przestrzeni publicznej nie ma jeszcze nazwisk, ale zakulisowo pojawiają się pierwsze spekulacje. – Przychodzą na myśl dwa naturalne łowiska, miejsca, z których może pochodzić przyszły ambasador. Pierwsze to ośrodki analityczne związane z konserwatystami. Drugie to waszyngtońskie Muzeum Ofiar Komunizmu – słyszymy od jednego z rozmówców w polskim MSZ-cie. Trzecią opcją, jak to często bywa w przypadku Trumpa, jest zaskoczenie, czyli wybór kogoś nieoczywistego, może być nim np. darczyńca kampanijny czy zaufany biznesmen.

Ostatnie miesiące i lata na czołowy ośrodek republikanów wyrósł think tank America First Policy Institute (AFPI), założony zaledwie trzy lata temu. To „przechowalnia” dla urzędników różnego szczebla z pierwszej kadencji Trumpa, nazywana w Waszyngtonie nawet „gabinetem cieni”. W przeciwieństwie dla konkurencyjnego wobec AFPI konserwatywnego i tracącego wpływy Heritage Foundation nie ma tu miejsca dla prawicowców krytykujących Trumpa, warunkiem koniecznym jest całkowita lojalność wobec prezydenta elekta. Po wyborczej wygranej republikanin po nazwiska związane z AFPI sięga szeroko. Przykłady? Pam Bondi, nominatka na prokurator generalną, John Ratcliffe, przyszły szef CIA, czy Keith Kellogg, który będzie specjalnym prezydenckim wysłannikiem ds. Ukrainy i Rosji. Prócz tego ostatniego w AFPI nie widać wielu osób z portfolio europejskim i ewentualnych kandydatów na ambasadora. Wyjątkiem jest współautor (wraz z Kelloggiem) „planu pokojowego Trumpa” Frederick H. Fleitz, w 2018 r. szef personelu w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego.

Muzeum Ofiar Komunizmu w Waszyngtonie, otwarte w 2022 r. i położone nieopodal Białego Domu, upamiętnia ofiary reżimów komunistycznych na świecie, edukując o zbrodniach komunizmu. Projekt współfinansowany był prócz prywatnych darczyńców przez darowizny od rządów Polski, Węgier, Estonii, Litwy i Łotwy. W akademickiej radzie figurują nazwiska prof. Marka Jana Chodakiewicza oraz prof. Jakuba Grygiela. W kontekście ewentualnej nominacji ambasadorskiej nasuwa się tu nazwisko prezesa fundacji muzeum Andrew Bremberga, który doświadczenie ma, bo był Stałym Przedstawicielem Stanów Zjednoczonych przy Europejskim Biurze ONZ w Genewie, a jako szef Rady Polityki Wewnętrznej służył w pierwszej administracji Trumpa. To zaufany prezydenta elekta, z dobrymi kontaktami w środowiskach katolickich, a wcześniej współpracownik lidera republikanów w Senacie Mitcha McConnella.

Trump może też zaskoczyć i wskazać na kogoś bez doświadczenia dyplomatycznego, ale pozostającego z nim w bliskich relacjach. Tak jak w przypadku Matthew Whitakera, który będzie ambasadorem USA przy NATO. To prawnik, który w latach 2018–2019 przez kilka miesięcy pełnił obowiązki prokuratora generalnego, a po odejściu republikanina z urzędu należał do organizacji America First Legal, zaskarżającej do sądów decyzje Bidena. Na tematy związane z bezpieczeństwem Whitaker wypowiadał się w mediach, ale nigdy nie pracował w niczym związanym z obronnością.

Gdy Trump wskaże swojego kandydata, proces nominacji nie powinien już budzić większych kontrowersji i przeciągać się, bo od przyszłego roku republikanie będą mieli prócz Białego Domu także większość w Kongresie. Kluczową rolę w procedurze obok prezydenta odgrywa senacka komisja spraw zagranicznych, która przesłuchuje kandydata, a końcowo także sam Senat, zatwierdzający nominację na ambasadora. Kandydat musi też przejść proces kontroli bezpieczeństwa (background check), przeprowadzany przez FBI oraz inne agencje, w celu sprawdzenia jego przeszłości zawodowej, finansowej i osobistej. Jednak przy obecnej sytuacji politycznej w USA, gdy padnie już nazwisko, procedury wydają się tylko formalnością. ©℗