86 mld dol. ma kosztować wdrożenie programu masowych deportacji z USA. Taką deklarację złożył Tom Homan, który w nowej amerykańskiej administracji ma odpowiadać za „przywrócenie kontroli nad granicami”.

86 mld to według samego Homana olbrzymia kwota. Gorsze jednak będą koszty, które z powodu zmian w polityce migracyjnej poniesie amerykańska gospodarka. Według analiz Peterson Institute for International Economics (PIIE) masowe deportacje mogą sprawić, że amerykańska gospodarka skurczy się w 2028 r. o 7,4 proc. w stosunku do scenariusza bez deportacji. Co więcej, według autorów w efekcie mniej pracy będą mieli też zwykli Amerykanie.

Bardzo to nierozsądne z punktu widzenia Amerykanów, że zdecydowali się na wybór kogoś, kto obiecuje tak nieracjonalną gospodarczo politykę.

To jednak nic w porównaniu z głupotą i brakiem rozwagi Brytyjczyków. Wyborcy nad Tamizą dali się zwieść populistycznym hasłom i zdecydowali się na brexit. A jak niedawno przypomniał na okładce „The Independent”, rzeczywiste koszty wyjścia z Unii są jeszcze wyższe. W zamian za to, żeby nie podlegać pod wyroki TSUE i europejskie regulacje, a przede wszystkim, żeby móc zamknąć granice, Brytyjczycy pozbawili się szans m.in. na 27 mld funtów rocznie z eksportu towarów do UE – z takiego eksportu zrezygnowało 16 400 brytyjskich firm.

Bardzo to nieracjonalne. Dowodów na brak ekonomicznego rozsądku nie brakuje. Dotyka to nawet krajów – zdawać by się mogło – od zawsze oświeconych. Na przykład Francja wydaje się nie rozumieć, że pewnym społecznym kosztem na prowincji mogłaby znacząco zwiększyć efektywność europejskiej gospodarki – gdyby tylko nie blokowała umowy handlowej z krajami Ameryki Południowej.

Zasadniczo można by nawet postawić tezę, że wyborcy są bardzo nieracjonalni – a tak łatwo byłoby zwiększyć efektywność gospodarczą, przyspieszyć wzrost, zyski firm. Wystarczyłoby wprowadzić pełną swobodę przepływu ludzi. Przy okazji można by znieść kontrole graniczne, żeby poprawić wymianę handlową. A także przyspieszyć produkcję, znosząc te idiotyczne ograniczenia na rynku pracy. 40-godzinny tydzień pracy – absurd. Zakaz pracy dzieci – fatalnie ogranicza konkurencyjność przemysłu włókienniczego.

Bhp, prawo pracy, ubezpieczenia społeczne. Kompletne, nieracjonalne absurdy ograniczające efektywność gospodarczą. I wszystkie one – wprowadzone pod dyktatem populistów. Bo jak inaczej nazywać tych szalonych socjalistów, którzy 100 lat temu zmietli tradycyjne elity ze sceny politycznej?

Tak – doprowadzam tę metaforę do granic absurdu. Tak, też jestem przerażony, widząc niemieckojęzycznych polityków, którzy ksenofobiczne szczucie na obcych łączą z łaszeniem się do Moskwy. Tak jak każdy Polak wiem, czym to cuchnie.

Ale może jednak warto uznać, że nie wszystkie decyzje ludzi wynikają z ich braku dojrzałości i rosyjskiej propagandy. To, że brexit uderza w przyszłość brytyjskiej gospodarki, jest oczywiste. Ale brutalna prawda jest taka, że mieszkańcy środkowej Anglii byli gotowi zapłacić tę cenę, żeby w ich otoczeniu nie było kolejnego Piotra, Gabora i Honzy. Tak jak teraz polscy wyborcy świadomie nie chcą zaakceptować ekspansywnej polityki migracyjnej, choć podkopuje to przyszłą konkurencyjność naszej gospodarki.

Triumf włoskich i austriackich partii prawicy alternatywnej (delikatnie mówiąc) też jest wynikiem tego, że obiecywały one walkę z migracją, a szerzej ze społecznymi skutkami globalizacji.

Według Daniego Rodrika, tureckiego ekonomisty, nie da się mieć jednocześnie demokracji, globalizacji i suwerennych państw. Możliwe jest mieć jednocześnie tylko dwie rzeczy z tych trzech.

Być może jesteśmy świadkami społecznego, demokratycznego wyboru, w którym społeczeństwa mówią, że nie chcą się zgodzić na społeczne skutki globalizacji. Że wolą mieć demokracje i suwerenne państwa.

Brak globalizacji i integracji gospodarczej oraz dużych migracji jest z punktu widzenia efektywności gospodarczej nieracjonalny. Uderza w biznes. Kosztuje i kosztować też będzie wielu zwykłych ludzi. Jeżeli naprawdę będziemy się coraz bardziej gospodarczo zamykać, to każdego z nas będzie stać na mniej T-shirtów, smartfonów i kotletów. Produkcja trafiła na Daleki Wschód z bardzo racjonalnego powodu – jest tam tańsza. Reindustrializacja świata Zachodu i skracanie łańcuchów będzie oznaczało wyższe ceny wielu dóbr.

Możemy przyjąć, że ludzie są głupi i nieracjonalni. Że wyborców należy edukować i że zrozumieją wtedy opłacalność globalizacji. Może jednak warto czasem uznać, że demokracja nie jest taka zła i że ludzie jednak wiedzą, co robią. I są gotowi ponieść pewne koszty. Skoro żyjemy w systemie, w którym to zwykli ludzie, a nie analitycy decydują w ostateczności o polityce – to politycy muszą zrozumieć, że ich pracą, obowiązkiem i jedyną nadzieją na przetrwane jest działanie na rzecz i na życzenie tych zwykłych ludzi.

Jeżeli tradycyjne partie socjalistyczne chcą bronić interesów ludzi pracy, to być może muszą zrozumieć, że interes europejskich robotników nie jest tożsamy z interesem robotników afrykańskich i pakistańskich. Jeżeli tradycyjne partie ludowe chcą bronić interesów drobnych przedsiębiorców czy posiadaczy, to muszą zrozumieć, że ich interes nie leży we wspieraniu produkcji brazylijskich rolników i tureckich firm chemicznych.

Jedna z europejskich polityczek liberalnych powiedziała mi kiedyś, że problemy z którymi się zmagamy, jako świat Zachodu, są tak skomplikowane, że w zasadzie nierozwiązywalne. Przewagą tzw. populistów nad tradycyjnymi partiami ma być więc składanie obietnic rozwiązania problemów nierozwiązywalnych.

Zamiast walczyć o to, by obywatele zmądrzeli, doznali oświecenia i przestali głosować na populistów, elity powinny zaakceptować funkcjonowanie demokracji. ©℗