54 proc. głosów – tyle według Centralnej Komisji Wyborczej miało zdobyć w sobotnich wyborach parlamentarnych rządzące krajem od 12 lat Gruzińskie Marzenie (KO). – To solidna większość – mówił sekretarz partii Mamuka Mdinaradze, dziękując tym, którzy „wzięli odpowiedzialność za europejską, tradycyjną i chrześcijańską przyszłość kraju”. Ich zwolennicy świętowanie rozpoczęli już w sobotę wieczorem, jeżdżąc samochodami po ulicach Tbilisi i wymachując niebiesko-żółtymi flagami z logo partii.
Opozycja nie uznaje wyborów
Tyle że opozycyjne ugrupowania, które utworzyły cztery koalicje, nie uznały rezultatów przedstawionych przez komisję. – Gruzini opowiedzieli się za europejską przyszłością naszego państwa. Nie możemy zaakceptować sfałszowanych wyników – powiedziała liderka Zjednoczonego Ruchu Narodowego (ENM) Tina Bokuczawa podczas wieczoru wyborczego. Obie strony sceny politycznej przedstawiały własne badania exit poll. To przeprowadzone na zlecenie ENM dawało KO jedynie 41 proc. głosów, podczas gdy opozycja miała otrzymać w sumie 52 proc., w tym blok zawiązany wokół ENM – 17 proc.
– Nasz exit poll przewiduje porażkę KO. Jego poparcie znacznie spadło od ostatnich wyborów w 2020 r. – mówił Rob Farbman, wiceprezes firmy Edison, wykonawcy sondażu. Tuż po publikacji badania opozycja ogłosiła zwycięstwo. – Mamy 10 pkt proc. przewagi, więc triumfalizm Gruzińskiego Marzenia spotka się z dużą dozą sceptycyzmu – komentowała Bokuczawa. Opozycjoniści robili jednak dobrą minę do złej gry. Sytuacja w partii była przez cały wieczór napięta.
Do położonej na obrzeżach Tbilisi siedziby ENM, partii założonej przez byłego prezydenta Micheila Saakaszwiliego, który od 2021 r. przebywa w więzieniu, chwilę po godz. 18 wtargnęli zwolennicy KO, próbując wywołać bójkę. – To kryminaliści, prorosyjscy zdrajcy – mówił DGP były wicepremier z ENM Giorgi Baramidze, z którym rozmawialiśmy tuż po zdarzeniu. Awantura trwała kilka minut, nikt nie został poszkodowany. Dla sztabowców był to jednak przejaw szerszego problemu.
– Sytuacja wygląda źle. Z informacji, które do nas docierają, wynika, że skala manipulacji i fałszerstw jest większa, niż zakładaliśmy przed wyborami – mówi nasze źródło wewnątrz ugrupowania. Podobnego zdania są organizacje międzynarodowe, które monitorowały przebieg głosowania. W amerykańskim National Democratic Institute (NDI) słyszymy, że „kampania nie spełniała międzynarodowych standardów”, a w dniu wyborów doszło do „licznych nieprawidłowości”.
Media tubą propagandową
Z kolei Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie ogłosiła na podstawie własnej obserwacji, że choć poszczególne partie mogły swobodnie prowadzić kampanię, to media zostały wykorzystane do celów propagandowych, a presja na wyborców – szczególnie tych zatrudnionych w sektorze publicznym – była na tyle wysoka, że mogła uniemożliwiać swobodne oddanie głosu. Według OBWE szczególnie na obszarach wiejskich dochodziło do przypadków kupowania głosów.
Serwisy społecznościowe obiegło nagranie przedstawiające lokalnego działacza KO Rowszana Iskandarowiego wrzucającego do urny w mieście Marneuli kilka kart do głosowania. W tym samym miejscu pobito jednego z akredytowanych obserwatorów. Alexander Weston z Fundacji Zryw, który przyglądał się zajściu, mówi nam, że najgroźniejszym zjawiskiem było ograniczenie swobody działań obserwatorów.
– Do komisji weszła grupa ludzi bez identyfikatorów. Nie wiemy, co robili w środku, bo obserwatorom związanym z organizacjami pozarządowymi odmówiono tam wstępu. Lokalni działacze zabronili im zgłaszania poszczególnych incydentów – opowiada. Policja, która była na miejscu, nie reagowała na prośby o interwencję. – Lokalni aktywiści wyzywali osoby monitorujące wybory, krzyczeli, że są prowokatorami wysłanymi przez Saakaszwilego – relacjonuje.
Były wiceszef parlamentu, politolog Sergi Kapanadze przekonuje DGP, że działania KO wynikają z obaw założyciela partii, miliardera Bidziny Iwaniszwiliego o własną przyszłość. – Zapewne wychodzi z założenia, że straci wszystko, jeśli odda władzę. Choćby dlatego, że jego ugrupowanie dopuszczało się w ostatnich latach licznych naruszeń wobec opozycji. Co prawda zakładam, że opozycja byłaby skłonna udzielić mu gwarancji bezpieczeństwa, ale Iwaniszwili nie ufa dziś nikomu – wskazuje.
Jak twierdzi, dodatkowym problemem jest brak mediatorów. – Kiedy w przeszłości dochodziło do przekazania władzy, wspierali nas zagraniczni partnerzy, jak ambasadorowie Stanów Zjednoczonych czy Unii Europejskiej, w pewien sposób gwarantując bezpieczeństwo osobie oddającej władzę. Teraz nie ma nikogo, kto mógłby odegrać taką rolę, bo KO zepsuło relacje z Zachodem – stwierdza. W ostatnich miesiącach władze przyjęły wiele ustaw wzorowanych na rosyjskich, ograniczających swobody obywatelskie, co spowolniło ich drogę do UE.
W trakcie kampanii rząd straszył, że zwycięstwo opozycji oznacza wojnę z Rosją, a niektórzy politycy zapowiadali delegalizację konkurencji po wyborach. Wszystko to sprawiło, że wspierana niegdyś przez KO prezydent Salome Zurabiszwili zwróciła się w stronę opozycji. Z naszych informacji wynikało, że na dzisiejszy wieczór głowa państwa miała zwołać manifestację. Nie było to jednak pewne, ponieważ w szeregach podzielonej opozycji panował wczoraj chaos i trwały spory co do dalszej taktyki. ©℗
Według oficjalnych danych rządzący dostali 54 proc. głosów