Kto tworzy te obozy? Tu prostej odpowiedzi nie ma. Do drugiej grupy zaliczano przez ostatnią dekadę głównie partie skrajnie prawicowe lub populistyczne, dla których walka z nielegalną migracją to jedno z głównych paliw wyborczych. Jednak obecnie taka definicja tej grupy może przysporzyć problemów. Bo w jaki sposób zakwalifikować do antymigracyjnych barbarzyńców Viktora Orbána, Robeta Ficę, Geerta Wildersa i socjaldemokratę Olafa Scholza, który przywrócił kontrole na granicach i odesłał samolot ze skazanymi w Niemczech Afgańczykami czy chadeka Donalda Tuska i liberała Emmanuela Macrona? Ponadto państwa, których władze w ciągu minionej dekady uchodziły za wzór humanitarnego podejścia do migracji (Holandia, Szwecja czy Dania) dziś są w czołówce krajów domagających się poważnych zmian w unijnej polityce migracyjnej.

Komisja Europejska próbowała spiąć ten dwudźwięk i wciąż uważa, że jej się to udało przez przyjęcie paktu o migracji i azylu. Bruksela początkowo wydawała się zaskoczona zapowiedzią zawieszenia prawa do azylu przez Polskę, a obecnie przypomina jedynie, że każde państwo ma obowiązek przestrzegania prawa unijnego. Będą zatem delikatne kuksańce płynące z Brukseli do Warszawy, ale z pewnością nie będzie to żaden otwarty konflikt i spór. Tymczasem zapowiedzi Tuska dotyczące nieimplementowania paktu i zawieszenia prawa do azylu to zagranie o nieporównywalnej sile, co jakiekolwiek pomysły migracyjne rządu PiS. Kilka lat temu Polska za sprawą budowy zapory na granicy z Białorusią przez rząd Mateusza Morawieckiego była na samym szczycie drugiej ze wspomnianych grup – barbarzyńców, którzy chcą rzucać na kolczaste druty kobiety w ciąży. Dziś, kiedy realnie chcemy bezwarunkowo odmawiać azylu i odwrócić się od efektów 10-letniej debaty w UE, jesteśmy co najwyżej problematycznym partnerem.

Tymczasem realnych, nowych pomysłów na długofalowe i strategiczne rozwiązanie problemu nielegalnej migracji nie ma – ani w Brukseli, ani w Warszawie, ani właściwie w żadnej ze stolic. Sygnał do pospolitego ruszenia na zaciskanie migracyjnego pasa dali Scholz i Macron. Dziś kolejne wystąpienia polityków wiele mówią nam o sytuacji politycznej na Starym Kontynencie, za to niewiele mówią o samej migracji. I tak długo, jak migranci – przebywający legalnie lub nielegalnie, stanowiący zagrożenie dla bezpieczeństwa lub ratujący naszą gospodarkę przed depopulacją – będą zakładnikami politycznych gierek europejskich polityków, tak długo będziemy pisać i mówić o całym zjawisku jako kryzysie i problemie. ©℗