Przez trzy lata Kongres nie uregulował statusu afgańskich współpracowników USA.

Minęły trzy lata od chaotycznego i wstydliwego wyjścia Amerykanów z Afganistanu. 30 sierpnia 2021 r. ostatni samolot z USA oderwał koła od pasa startowego na lotnisku w Kabulu, wtedy jeszcze imienia byłego prezydenta Hamida Karzaja. Środowisko wywiadowcze Stanów Zjednoczonych nie przewidziało skali zagrożenia ofensywą talibów.

W połowie sierpnia fundamentaliści przejęli kluczową bazę lotniczą Bagram i wkroczyli do stolicy. W mieście nie było poważniejszych walk, struktury państwa powiązane z Amerykanami się rozsypały, a prezydent Aszraf Ghani uciekł do Tadżykistanu. Ewakuujące się w pospiechu wojsko USA porzucało sprzęt, talibowie przejęli może nawet kilkanaście śmigłowców Black Hawk. Świat obiegły wstrząsające obrazy z lotniska, skąd ewakuowano cywilów oraz wojska koalicji, widzieliśmy podczepiających się pod samoloty ludzi. Chaos wzmógł się po zamachu terrorystycznym przeprowadzanym przez samozwańcze Państwo Islamskie, w którym śmierć poniosło ponad 150 osób. Wskaźnik zaufania do prezydenta Joego Bidena spadł poniżej 50 proc. i nigdy już nie wrócił do poziomu z pierwszego półrocza prezydentury.

W największej takiej operacji od czasu Wietnamu z lotniska w Kabulu ewakuowano 80 tys. Afgańczyków współpracujących z Amerykanami. Ponad drugie tyle, w tym tłumaczy i aktywistów na rzecz praw człowieka, pozostawiono na miejscu, gdzie władzę ponownie przejmowali wrodzy im talibowie. Ci Afgańczycy, którzy trafili do USA, mówią o szczęściu, choć i oni czują się porzuceni. Ich status prawny wciąż jest nieuregulowany. Ustawa mająca się z tym problemem uporać utknęła w Kongresie. Afghan Adjustment Act (AAA) miał być formalnością, spłaceniem długu wdzięczności – tak zapowiadali najważniejsi politycy. Projekt przewiduje umożliwienie Afgańczykom ubiegania się o zieloną kartę po dodatkowej weryfikacji, co zapewniłoby im status stałego rezydenta w USA, rozszerzenie programu specjalnej wizy imigracyjnej oraz wsparcie dla tych, którzy pozostali w Afganistanie. Przez trzy lata kongresmeni nie ruszyli ze sprawą do przodu. Także administracja Bidena wykazywała się opieszałością.

Dlaczego tak się stało?

Część kongresmenów, zwłaszcza po stronie republikańskiej, wyrażała zastrzeżenia wobec procesu weryfikacji ewakuowanych. Obawiano się, że niektórzy z nich mogą mieć powiązania z organizacjami terrorystycznymi, więc domagano się bardziej skrupulatnego ich prześwietlania. Prócz tego projektu ustawy tak naprawdę nigdy nie traktowano priorytetowo. Nie udało się go też podczepić pod żaden szerszy pakiet, gdy parlamentarzystów zajmowały spory o pomoc wojskową dla Ukrainy czy ustawy budżetowe. W konsekwencji tego zaniechania wielu Afgańczyków przebywających w USA pozostaje w swoistej próżni prawnej. Ich liczbę szacuje się na 20 tys. Tylu ma być tych, którym udało się trafić do USA, ale nie uregulowano ich statusu. Pozostają oni na tymczasowych programach, niepewnie patrząc w przyszłość, bo nie są w pełni zabezpieczeni przed deportacją, nie mają też ścieżki do uzyskania obywatelstwa.

Na przeszkodzie nierzadko stoją sprawy finansowe

Wielu Afgańczyków po prostu nie stać na skorzystanie z procedury azylowej, bo do USA często trafili z jednym plecakiem, a w nowym kraju nie znaleźli dobrze płatnej pracy. Część do tej pory nie opanowała w wystarczającym stopniu języka angielskiego, co również ogranicza ich możliwości prawne. Na większą pomoc państwa liczyć nie mogą, a organizacje pomagające takim osobom mają zbyt skromne budżety. To jedna, ciemniejsza strona medalu. Druga wygląda nieco lepiej. Azyl w trzy lata przyznano 19 tys. z 21 tys. ubiegających się o niego Afgańczykom, choć procedury wielokrotnie ciągnęły się ponad dwa lata. Z 35 tys. tych, którzy przybyli do USA na specjalnej wizie imigracyjnej (SIV), 21 tys. otrzymało natomiast status stałego rezydenta.

Co z tymi, którzy pozostali w Afganistanie?

Tutaj Amerykanie mają ograniczone pole manewru, a sytuację pod kątem prawnym utrudnia to, że Stany Zjednoczone, nie uznając rządu talibów, nie otworzyły w Kabulu swojej ambasady. Tych, którzy teoretycznie mają prawo ubiegać się o zamieszkanie w USA, w rządzonym przez talibów kraju wraz z rodzinami pozostaje 135 tys. Liczba wydawanych im specjalnych wiz sięga kilku tysięcy rocznie, więc stanowią one kroplę w morzu potrzeb. Średni czas trwania całej procedury to blisko dwa lata. W takim tempie zagwarantowanie bezpieczeństwa dawnym sojusznikom potrwa dekady. Los Afgańczyków nie jest jednak w Waszyngtonie czymś, co ekscytuje polityków i media. W kontekście Afganistanu najgłośniej krzyczy się o śledztwach republikanów dotyczących samego wyjścia spod Hindukuszu. Temat „narodowego wstydu” podnoszony jest w spotach Donalda Trumpa wymierzonych w Kamalę Harris, choć pierwsze porozumienie o opuszczeniu Afganistanu zawarł z talibami właśnie republikanin.

– To, jak owo wyjście zostało przeprowadzone, jest upokorzeniem dla Stanów Zjednoczonych. Pozostawiliśmy sojuszników na pastwę losu – mówił niedawno republikański senator Lindsey Graham. Argumentując swoją decyzję o opuszczeniu Afganistanu, Biden stwierdził że „nie będzie przekazywał tej odpowiedzialności piątemu z kolei prezydentowi”. Nowy przywódca USA, który zostanie zaprzysiężony w styczniu 2025 r., rzeczywiście nie zostanie zmuszony do zmagania się z wyzwaniami wynikającymi z amerykańskiej obecności wojskowej pod Hindukuszem. W spuściźnie otrzyma jednak krępująco długo zalegającą sprawę uregulowania statusu afgańskich współpracowników. ©℗