Koneserzy języków doceniają niemiecki za możliwości praktycznie nieskończonego łączenia słów. Ta właściwość gramatyki pozwala na wykuwanie zgrabnych (przynajmniej dla niemieckiego ucha), trafiających w sedno terminów. Niektóre z nich emigrują – do polszczyzny trafił przecież Gleichschaltung (ujednolicenie) i Besserwisser (mądrala).

Kanclerz Olaf Scholz chciał, by sukces tych słów powtórzyło jego Zeitenwende (epokowy punkt zwrotny), które miało sugerować rewolucyjną zmianę polityki wschodniej. Nie udało się. I są na to papiery – fiasko Zeitenwende ogłosił nie kto inny jak Benjamin Tallis, dotychczasowy szef grupy roboczej, która w Niemieckim Towarzystwie Polityki Zagranicznej (DGAP) analizowała obiecane zmiany.

Koniec Zeitenwende teoretycznie można oddać po niemiecku jako Zeitenwendenende. Google takiego określenia jeszcze nie zna, także dlatego, że Tallis jako Brytyjczyk opublikował swój tekst po angielsku. Ekspert przypomniał założenia, które Scholz wyłożył w słynnej mowie wygłoszonej 27 lutego 2022 r., trzy dni po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Od tej pory Niemcy miały opierać politykę na pięciu punktach: 1. wsparciu Kijowa, 2. ograniczeniu zależności energetycznej od Rosji przy jednoczesnym przywiązaniu do realizacji celów klimatycznych, 3. ostrzejszym podejściu wobec Rosji i innych dyktatur, 4. większym zaangażowaniu we wzmocnienie Unii Europejskiej i NATO oraz 5. wzmocnieniu armii, by RFN była zdolna do samoobrony. Tallis w druzgocący dla Scholza sposób dowodzi, że ani jeden punkt nie został zrealizowany, a realne działania nijak się mają do obietnic.

W pierwszym punkcie Niemcy zaczęły od wysyłania hełmów i tłumaczenia ambasadorowi Ukrainy, że jego kraj padnie po paru dniach, więc szkoda wysiłku na zwiększanie pomocy. Potem Berlin zmienił podejście, ale zawsze krył się za spódnicą Amerykanów, czekając z rozpoczęciem dostaw konkretnych typów broni, aż Biały Dom sam taki konkretny typ broni wyśle jako pierwszy. Rządzącym socjaldemokratom taka polityka nie kłóciła się z wyznawanym od dekad przekonaniem, że Waszyngton nie powinien się panoszyć w Europie, a żeby do tego doprowadzić, trzeba zwiększyć samodzielność Brukseli (w rozumieniu RFN „Bruksela” zwykle znaczy przy tym tyle, co „Berlin + Paryż”, co Tallis krytykuje jako fundamentalne niezrozumienie zasad gry zespołowej). A gdy poważniejsze dostawy znad Renu ruszyły, zaczęło się deprecjonowanie wcześniejszego, wciąż większego pod względem przekazanego odsetka PKB wysiłku Polski i innych krajów regionu.

To, niestety, działa. Sondaże pokazują, że Niemcy wyprzedzają Polskę jako najważniejszy w oczach Ukraińców sojusznik, chociaż niemieckim politykom nigdy nie przeszło przez gardło sformułowanie, które nad Wisłą jest elementem konsensusu między prezydentem Andrzejem Dudą, premierem Donaldem Tuskiem a szefem dyplomacji Radosławem Sikorskim, że Ukraina powinna wojnę wygrać, a nie tylko jej nie przegrać. W rezultacie – wytyka Tallis – powstało błędne koło. Brak ewidentnych sukcesów wojskowych Ukraińców uzasadnia ograniczanie pomocy, a ograniczanie pomocy zmniejsza – już zmniejszyło – skuteczność operacji kontrofensywnych. „Niektórzy w Berlinie deprecjonowali krytykę płynącą od poprzedniego polskiego rządu, tłumacząc ją niesprawiedliwymi uprzedzeniami wobec Niemiec, ale ich oskarżenia przestały być wiarygodne, odkąd władzę objął germanofil Donald Tusk. Stąd tak druzgocąca była jego krytyka podejścia Scholza” – pisze Tallis – i warto to docenić, bo w niemieckim obiegu publicznym rzadko się takie tezy spotyka.

Co więcej, uniezależniając się skutecznie od Rosji pod względem dostaw gazu, Berlin i tak pogłębia uzależnienie od innych autokracji, jak Azerbejdżan i Katar (gaz) czy Chiny (zielone technologie). W dodatku, czego autor nie dopowiada, gaz z Azerbejdżanu wkrótce i tak może się okazać rosyjski, co każą podejrzewać niedawne rozmowy o współpracy między Gazpromem a SOCAR. Te problemy to skutek katastrofalnego oparcia transformacji energetycznej na rosyjskim gazie, co było wspólnym dziełem kanclerzy Gerharda Schrödera i Angeli Merkel. W tym punkcie krytyka Tallisa może być wręcz zbyt daleko idąca, bo sprawniejsze wydostanie się z tej pułapki po 2022 r. było ponad siły Berlina.

Tallis, jak przystało na analityka, wystawia rekomendacje: zapomnijmy o skompromitowanym Zeitenwende, skoro wciąż jest szansa na realną zmianę podejścia do sojuszników i własnych obietnic. Być może wziąłbym ten optymizm za dobrą monetę, gdybym zapomniał, jak w 2023 r. większość parlamentarna wybrała na szefową senatu Manuelę Schwesig. Wśród aktywnych polityków nie ma osoby bardziej umoczonej w układy z Rosjanami. Prawdziwe Zeitenwende nastąpi, gdy na szczytach władzy nie będzie Russlandversteherów z besserwisserskimi ciągotami. Z długich niemieckich zbitek robiących karierę za granicą ta, oznaczająca osoby usprawiedliwiające wszelkie poczynania Kremla, wciąż ma największe znaczenie. ©℗