Premier Izraela Binjamin Netanjahu w obliczu narastających obaw związanych z eskalacją napięć na Bliskim Wschodzie wygłosi dziś przemówienie w Kongresie Stanów Zjednoczonych. W Waszyngtonie spotka się także z prezydentem Joem Bidenem i namaszczoną przez niego na kandydatkę demokratów w nadchodzących wyborach wiceprezydent Kamalą Harris. – Izrael walczy obecnie na siedmiu frontach, zaś w Waszyngtonie panuje wielka niepewność polityczna – mówił wczoraj Netanjahu.
Premier przekonywał w stolicy USA rodziny porwanych przez Hamas zakładników, że negocjacje w sprawie zawieszenia broni w Strefie Gazy posuwają się do przodu. Z tym że krytycy izraelskiego przywódcy obawiają się, że wykorzysta wizytę, by znaleźć poparcie dla planów rozszerzenia walk w regionie. Rozmowy nad Potomakiem mają miejsce zaledwie kilka dni po ataku jemeńskich rebeliantów z Ansar Allah na Tel Awiw, w którym zginęła jedna osoba, a kilka zostało rannych. Działania te nakręciły spiralę agresji na linii Jemen–Izrael. W ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy rebelianci wystrzelili już w kierunku państwa żydowskiego ok. 220 pocisków, ale prawie wszystkie zostały przechwycone i zniszczone. Kilka dronów, którym udało się przebić przez izraelską obronę, uderzyło w położony na południu kraju Ejlat, powodując niewielkie szkody.
Tym razem sprzymierzeni z Iranem Jemeńczycy pokazali jednak, że dysponują dronami o znacznie większym zasięgu, zdolnymi do pokonania długiego dystansu nad Egiptem i Morzem Śródziemnym. Dlatego i reakcja ze strony Izraela była ostrzejsza: jego myśliwce w weekend uderzyły w cele w pobliżu portu Al-Hudajda w zachodnim Jemenie. Jak wynika z informacji kierowanego przez rebeliantów ministerstwa zdrowia, zginęło sześć osób, a kilkadziesiąt zostało rannych. Al-Hudajda jest głównym punktem zaopatrzenia Jemenu w ropę, ale po ataku Hamasu na Izrael 7 października 2023 r. była też wykorzystywana przez rebelię do przeprowadzania ataków na statki handlowe pływające po Morzu Czerwonym. „Bibi” przekonywał, że odwet miał na celu zablokowanie dostaw broni z Iranu, który wspiera wrogie Izraelowi bliskowschodnie bojówki.
Przeprowadzony przez Siły Obronne Izraela (Cahal) odwet był jednym z największych ataków na Jemen od wybuchu wojny w Strefie Gazy. Dowodzona przez Amerykanów koalicja, która powstała pod koniec 2023 r. w celu ponownego otwarcia sparaliżowanych przez rebeliantów międzynarodowych szlaków żeglugowych, jak dotąd powstrzymywała się od atakowania tego rodzaju infrastruktury podwójnego zastosowania, skupiając się zamiast tego na celach czysto wojskowych. – Uderzenie w obiekty oddalone o ponad 1,8 tys. km było jednym z najbardziej skomplikowanych, jakie kiedykolwiek przeprowadził Izrael – powiedział Daniel Hagari, rzecznik Cahalu. Sęk w tym, że w ostatnich miesiącach izraelscy dowódcy wielokrotnie podkreślali, że głównym problemem w walce z Ansar Allah jest fakt, że nie wydaje się oni podatna na zastraszanie. Sami rebelianci przekonują, że „każda eskalacja ze strony Tel Awiwu spotka się z jeszcze większą eskalacją”. Na razie odpowiedzieli na izraelski odwet wystrzeleniem pocisków balistycznych w kierunku Ejlatu, które zostały przechwycone przez obronę przeciwlotniczą.
Ostatnie wydarzenia zwiększają jednak ryzyko kolejnych ataków i wzmacniają pozycję grupy jako kluczowego aktora w starciach między Izraelem a frakcjami solidaryzującymi się z walczącym w Gazie Hamasem. – Będziemy dalej atakować cele w Izraelu w odpowiedzi na dokonywane przez wroga masakry i codzienne zbrodnie przeciwko naszym braciom w Strefie Gazy. Nasze operacje zakończą się dopiero wtedy, gdy agresja ustanie, a oblężenie Palestyńczyków zostanie przerwane – powiedział gen. Jahja Sari, rzecznik Ansar Allah. Eskalacja ta – podobnie jak walki z libańskim Hezbollahem – pokazuje też rosnące trudności Izraelczyków w zwalczaniu zagrożenia ze strony aktorów pozapaństwowych. W ostatnim czasie coraz częściej dochodzi do incydentów, w których nadlatujące bezzałogowce nie są wykrywane przez izraelskie systemy obrony powietrznej. ©℗