Nie oczekiwaliśmy niczego szczególnego. Pytanie dotyczyło tego, czy zwiększy się wsparcie dla Ukrainy, i tak się stało. Biorąc pod uwagę, że trwa aktywna faza wojny, nikt nie widzi Ukrainy wśród członków Sojuszu. Polska może byłaby chętna, jak wnioskuję z rozmów z waszymi przywódcami, ale USA na pewno nie. Rozumiemy to. Pytanie brzmiało więc, jak zrobić tak, by z jednej strony nie dać Ukrainie za dużo, ale z drugiej nie dać zbyt mało i nie sprawić wrażenia, że proces został zatrzymany.
Rozpoczynając wojnę, Rosja zablokowała Ukrainie drogę do NATO. Przy czym nie jest tak, jak twierdzi Rosja, że rozpoczęła ona wojnę ze względu na starania Ukrainy o akcesję. Było odwrotnie: byliśmy przecież krajem neutralnym i dopiero w 2018 r. oficjalnie zapisaliśmy w konstytucji szlak na integrację. Rosja opowiada jednak te bzdury wszystkim i pewna liczba ludzi je powtarza, w tym kandydat na prezydenta Donald Trump.
Cenię Umlanda, ale zapomina o tym, że w 2019 r. nikt specjalnie nie chciał nam udzielić wsparcia wojskowego. Maksymalny budżet amerykańskiej pomocy wynosił jakieś 400 mln dol. rocznie plus niewielkie wsparcie brytyjskie, europejskie i kanadyjskie, współpraca z Polską itd. Ukraina starała się więc po prostu nie wypaść z procesu integracji. W 2020 r. otrzymaliśmy status partnera poszerzonych możliwości. Gdybyśmy się na tym zatrzymali, wszyscy by uznali, że rozszerzenia nigdy nie będzie, za czym zresztą aktywnie lobbowałaby Rosja.
Dobry przykład. Raz obraną drogą trzeba podążać dalej. Wahanie się między wariantami do niczego dobrego by nas nie doprowadziło.
Oczywiście. Nie wiem, czym Rosjanie myśleli, gdy ostrzelali Ochmatdyt. Zresztą wnikanie w ich logikę nie ma sensu. To nie pierwszy przypadek, kiedy głośny atak wpływa na podjęcie wielkich decyzji o pomocy. Przykro mi to mówić, ale logika powinna być odwrotna. Takie decyzje powinny zapadać wyprzedzająco.
Każdy z nich to ochrona niewielkiego miasta. Zamknąć nimi nieba w całości się nie da, ale jeśli ochronią choć pewną liczbę ludzi, to było warto.
Nie ma mowy o eskalacji, bo pociski nie byłyby zestrzeliwane nad Rosją. Oczywiście mówi się o tym, że byłby to bezpośredni kontakt bojowy, ale to kompletny wymysł. Outsourcing OPL byłby skomplikowany od strony organizacyjnej, trzeba by szczegółowo ustalić warunki zaangażowania, ale technicznie jest to do zrobienia. Nawet gdyby systemy stały na granicy, chroniłyby relatywnie niewielkie terytorium, na jakieś 100 km w głąb. Zawsze coś. Rosjanie przy tym nauczyli się przebijać przez OPL. 8 lipca rakiety osiągały cele w odstępach liczonych w sekundach. W ten sposób starają się przeciążyć OPL, uniemożliwić jednoczesną reakcję. Żaden system w pełni nie ochroni przed takim atakiem.
Decyzja na pewno nie zapadnie przed wyborami w Stanach Zjednoczonych. Wszyscy oglądają się na Amerykanów, a oni będą grać na czas. I mogą to robić bardzo długo.
Mają wielkie znaczenie, bo demonstrują ślad postrzegania długofalowego. Zrozumienie, że powinniśmy pracować w dłuższym terminie.
Trump spotkał się właśnie z Viktorem Orbánem. Mówił, że zatrzyma wojnę. Czy może rozpocząć rozmowy ponad naszymi głowami? Potencjalnie tak. To duże ryzyko. Jeśli zaproponuje Rosji, by przynajmniej na jakiś czas zachowała dla siebie część ukraińskiego terytorium, będzie to miało katastrofalne skutki dla globalnego bezpieczeństwa, bo będzie oznaczać uznanie efektów wojen napastniczych. Przekaz będzie taki, że Ameryka w zasadzie nie ma nic przeciwko podbojowi cudzych ziem. Trump tego nie rozumie. Sądzi, że rozejm będzie oznaczać wielkie zwycięstwo, ale to nie tak. Nie ma nikogo bardziej zainteresowanego końcem wojny niż Ukraińcy. To nasi ludzie giną. Ale problem polega na tym, że błędne decyzje mogą mieć jeszcze gorsze skutki. Pozwolą Rosji przegrupować się i wymusić częściowe zniesienie sankcji. Gdzie tu logika? Gdzie kultura strategiczna? Jeśli takie propozycje staną się częścią linii politycznej, światu grozi katastrofa. I Polska nie będzie w bezpiecznej strefie. Rosjanie mają milion wariantów: od próby odcięcia państw bałtyckich przez prowokacje na granicy z Białorusią po cały arsenał działań hybrydowych, nie mówiąc o ryzyku kolejnych inwazji bądź bardziej ograniczonych operacji. Machina wojenna Putina nie może się zatrzymać. Kreml nie może sobie pozwolić na demilitaryzację, wstrzymanie produkcji czołgów i pocisków. Gospodarka tego nie wytrzyma. Metodą dezeskalacji przez eskalację będą straszyć Zachód i domagać się dalszych ustępstw. Nie chodzi o to, że zajmą jakieś polskie miasto. Ta gra jest bardziej skomplikowana.
Nie dysponuję niezależnymi danymi, ale na ile mogę to ocenić na podstawie słów ludzi, którzy nimi dysponują, mobilizacja wypełnia swoje zadania. ©℗