Nie wiem, co było w wersji pierwotnej, ale wiem z doświadczenia, jak wyglądają prace nad takimi dokumentami. To, co się znajduje w pierwszej wersji, zwykle nie ma znaczenia, bo bitwa o konkretne sformułowania często trwa do ostatnich minut. Ważne jest to, co się znajduje w wersji ostatecznej. Stąd uważam, że szczyt skończył się naszym zwycięstwem. Przede wszystkim dlatego, że był reprezentatywny pod względem liczby państw i organizacji, a także populacji, jaką one reprezentują. Były Indie, najludniejszy kraj świata, byli tak ważni przedstawiciele globalnego Południa, jak Arabia Saudyjska, Brazylia czy Kenia. Z trzech punktów, którym poświęcono najwięcej uwagi, najważniejsze jest bezpieczeństwo jądrowe. Świat odpowiedział na nuklearny szantaż Władimira Putina, co zmniejsza ryzyko atomowej eskalacji. A to z kolei ogranicza strach pewnych zachodnich polityków, którzy taką eskalację wykorzystywali jako argument.
W sprawie atomu osiągnięto konsensus. Nawet Chiny go podzielają, bo brazylijsko-chińska deklaracja też zakłada sprzeciw wobec nuklearnej eskalacji. Już to burzy rosyjski mit, jakoby tylko Zachód był przeciw Putinowi, a Południe milczy, więc jest po jego stronie. Południe też ma dosyć. Brazylia była w Szwajcarii obecna.
Ale była. Ostrożne Indie też. To nasz sukces dyplomatyczny.
Najważniejsze, że wzięły udział w szczycie i dyskusji. I nie wypowiadają się przeciwko komunikatowi. Wołodymyr Zełenski rozegrał Putina, ustalając ramy prawnomiędzynarodowe dla dalszych rozmów z Rosją. Jasne, że mogą być różne warianty, ale nie powinny one wychodzić poza uzgodnione właśnie ramy, zakładające integralność terytorialną Ukrainy, jej suwerenność, niestosowanie broni jądrowej. Putinowi trudno będzie temu przeciwdziałać na płaszczyźnie informacyjnej.
Ramy, które proponuje Putin, to jego osobisty punkt widzenia. Ramy, które proponujemy my, mają umocowanie szwajcarskiego szczytu i wsparcie większości świata. Nawet Chiny nie mogą przecież oficjalnie powiedzieć, że są przeciwne integralności terytorialnej, Karcie Narodów Zjednoczonych, suwerennej równości państw.
Nie chodzi tylko o Tajwan, lecz także Sinciang czy Tybet.
To pewien kompromis. Wcześniej szef komisji spraw zagranicznych Bundestagu Michael Roth zainicjował odezwę do G7, którą też podpisałem, wzywającą do konfiskaty zamrożonych pieniędzy – a chodzi o 300 mld dol. – i przekazania ich Ukrainie. To jedyna właściwa droga. Ale są państwa, zwłaszcza takie jak Belgia, gdzie te pieniądze są zdeponowane, które mają własne interesy i obawy. Stąd konieczność kompromisu. Sam uważałem, że można byłoby te środki wykorzystać jako narzędzie powstrzymywania Rosji. Rosja niszczy elektrownię? Zachód automatycznie przekazuje Ukrainie np. 10 mld dol. Następnym razem Kreml dwa razy się zastanowi przed ostrzelaniem obiektu cywilnego. Ale w zasadzie decyzja G7 jest do przyjęcia jako pierwszy pozytywny krok. 50 mld dol. też się przyda. Mamy ogromny deficyt budżetowy, potrzebujemy pieniędzy na odbudowę. Nasz system energetyczny jest zniszczony w 70 proc. Walczymy o przeżycie.
I to też ważna decyzja. Wejście do UE, na dziś bardziej realne niż akcesja do NATO, mogłoby ograniczyć rosyjską agresję. Psychologia Putina jest prymitywna. Chuligan w szkole, kiedy widzi słabego chłopca, który nie należy do żadnej grupy koleżeńskiej, zaczyna go prześladować. Ale gdy chłopiec zostaje do takiej grupy przyjęty, terror ustaje. W tym sensie akcesja ma także znaczenie psychologiczne. Putin zrozumiałby, że przegrał, niezależnie od tego, że okupuje część naszych ziem. Pojąłby, że za Ukrainą stoi siła gospodarcza, polityczna i dyplomatyczna UE. Co więcej, rozpoczęcie rozmów to wielkie wsparcie dla bojowego ducha Ukraińców. Europejscy politycy powinni być jak Winston Churchill. My wiemy, że przed nami długa droga i wiele reform do przeprowadzenia. Ale decyzję trzeba podjąć już teraz. Resztą problemów zajmiemy się później.
To ciekawe pytanie – i mówię to jako wykładowca prawa międzynarodowego. Wybrano formę executive agreement, porozumienia wykonawczego, którą w relacjach z USA wykorzystuje się dość często. Umowę zawarto na 10 lat, więc ponosi za nią odpowiedzialność nie tylko prezydent, lecz także państwo. Nie ma już praktyki, jak dawniej między monarchami, gdy umowy obowiązywały tylko za ich życia. To nie jest osobista obietnica Joego Bidena, ale zobowiązanie USA. Pełnoprawną umowę międzynarodową też można wypowiedzieć. Zgodnie z Konwencją wiedeńską o prawie traktatów z 1969 r., o ile umowa nie stanowi inaczej, okres wypowiedzenia wynosi rok. Stąd forma ma mniejsze znaczenie niż kontrahent. Waszyngton to nie Moskwa i poważnie podchodzi do swoich zobowiązań. Umowa to potężny sygnał, że Amerykanie Ukrainy nie porzucą, a ich wsparcie jest długofalowe, co najmniej 10-letnie. A to tylko jedna z 17 takich umów, jakie Ukraina dotychczas zawarła. ©℗