Przetasowania na izraelskiej scenie politycznej i operacja uwolnienia czterech zakładników przyczyniły się do wzrostu poparcia dla lidera Likudu.

Skrajna prawica upatruje w odejściu z rządu szefa centroprawicowej Jedności Narodowej Beniego Ganca i jego sojusznika Gadiego Eizenkota szansy na wzmocnienie swojej pozycji. Radykalny minister bezpieczeństwa narodowego Itamar Ben-Gewir argumentuje, że w ostatnich miesiącach ugrupowanie Ganca „włożyło kij w szprychę koła wojennej machiny”. – Jako minister w rządzie, przewodniczący partii i sojusznik w koalicji Netanjahu, domagam się teraz dołączenia do tego gabinetu, aby kształtować politykę bezpieczeństwa. Nadszedł czas na podejmowanie odważnych decyzji – przekonywał dziennikarzy.

Choć rezygnacje Ganca i Eizenkota nie stanowią znaczącego zagrożenia dla rządów Netanjahu – ich partia nie była częścią rządzącej koalicji, która utrzymuje większość parlamentarną z 64 mandatami – pozostawia gabinet wojenny bez reprezentantów frakcji opozycyjnych. Jak wynika z informacji centrolewicowego dziennika „Ha-Arec”, „Bibi” rozważa obecnie jego rozwiązanie.

Ganc cieszył się poparciem zachodnich dyplomatów, a przez administrację prezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Bidena był postrzegany jako głos rozsądku. Amerykanie są zaniepokojeni rosnącymi wpływami radykalnych koalicjantów „Bibiego”. Przetasowania na izraelskiej scenie politycznej sprawiły bowiem, że Netanjahu stał się jeszcze bardziej zależny od wsparcia skrajnie prawicowych sojuszników, którzy wielokrotnie grozili upadkiem koalicji w razie jakiegokolwiek porozumienia w sprawie zawieszenia broni w zamian za uwolnienie zakładników. Zarówno Ben-Gewir, jak i minister finansów Becalel Smotricz są zdecydowanymi zwolennikami kontynuowania wojny w Strefie Gazy.

Smotricz twierdzi, że Hamas „żąda uwolnienia setek przetrzymywanych przez Izrael morderców” i nazwał negocjowane porozumienie „zbiorowym samobójstwem”. – Doprowadzi ono do wymordowania Żydów. Hamas domaga się zakończenia wojny, mimo że ją przetrwał. Oznacza to, że grupa zbroi się, kopie tunele, kupuje rakiety i że wielu Żydów może zostać zamordowanych i porwanych tak jak 7 października – mówił.

Jego komentarze podkreślają kurczące się pole manewru, jakim dysponuje Netanjahu tuż po przeprowadzonej przez Siły Obronne Izraela (IDF) operacji w centralnej części enklawy, w ramach której uwolniono czterech zakładników. Po stronie palestyńskiej zginęło ok. 270 osób – wynika z danych tamtejszego ministerstwa zdrowia. Szef rządu uznał to za swój osobisty sukces.

Najnowsze sondaże wskazują, że za sprawą operacji w Gazie i dymisji Ganca udało mu się do pewnego stopnia odbudować pozycję. Opublikowane w poniedziałek badanie Direct Polls dla izraelskiego Kanału 14 wskazuje, że gdyby wybory odbyły się dzisiaj, kierowany przez „Bibiego” Likud zdobyłby 59 mandatów w 120-osobowym Knesecie. To najwyższy wynik ugrupowania od wielu miesięcy. W rezultacie szanse centrolewicowego bloku na przejęcie władzy słabną. Z badania wynika, że przypadłoby mu 51 mandatów.

Jednocześnie 47 proc. respondentów stwierdziło, że Netanjahu najbardziej nadaje się do pełnienia funkcji premiera. Tylko 31 proc. wskazało Ganca, który po wybuchu wojny uznawany był przez izraelskie społeczeństwo za faworyta w walce o urząd premiera.

Rehabilitacja Netanjahu i euforia mogą być jednak krótkotrwałe. Analitycy twierdzą, że możliwość powtórzenia operacji w celu uratowania pozostałych 120 zakładników, z których co najmniej 40 uważa się za martwych, jest niewielka.

W izraelskich mediach dominuje pogląd, że operacje militarne nie eliminują potrzeby wypracowania porozumienia politycznego. „Jeśli ktokolwiek wierzy, że zwalnia to rząd z konieczności zawarcia umowy, to żyje w świecie fantazji” – przekonywał na łamach dziennika „Yediot Aharonot” Nahum Barnea. Również rzecznik izraelskiej armii Daniel Hagari przyznał, że siła militarna Izraela jest ograniczona. – Tylko porozumienie sprawi, że większość zakładników wróci do domu żywa – powiedział dziennikarzom. ©℗