Władze Izraela utrzymują, że wspierają wysiłki organizacji humanitarnych w Strefie Gazy. Z oświadczenia, które otrzymaliśmy z biura prasowego Sił Obronnych Izraela, wynika, że przed rozpoczęciem inwazji na Rafah wojsko „pomogło w budowie szpitali polowych, namiotów oraz w dostawach wody, żywności i środków medycznych” do Al-Masawi, gdzie mają się ewakuować przebywający w zagrożonej strefie Palestyńczycy.
Z rozmów DGP z przedstawicielami największych międzynarodowych instytucji pomocowych, finansowanych m.in. przez rządy zachodnie, wyłania się inny obraz. – Izraelczycy chcą doprowadzić do sytuacji, w której nie będziemy w stanie kontynuować naszych działań w Strefie Gazy – mówi A., który zajmuje kierownicze stanowisko w jednej z organizacji i koordynuje jej działania w palestyńskiej enklawie. Na prośbę naszych rozmówców nie publikujemy ich danych osobowych ani nazw instytucji, które reprezentują. A. przekonuje, że ataki na konwoje humanitarne oraz obiekty należące do organizacji to tylko wierzchołek góry lodowej. Kłody pod nogi rzuca też biurokracja. – Do Jerozolimy przyleciałem wiosną 2023 r. Dostałem wizę na rok. Izraelczycy odmówili jej przedłużenia, więc jestem tu nielegalnie. Gdybym spróbował na chwilę wyjechać i wrócić na wizie turystycznej, prawdopodobnie zostałbym zawrócony. To duże ryzyko, a ja nie mogę zostawić zespołu w środku wojny. Taka sytuacja dotyczy co najmniej kilku osób w naszym biurze – opowiada.
– Po wybuchu wojny musieliśmy ściągnąć do Jerozolimy więcej pracowników, żeby poradzić sobie z natłokiem obowiązków. Choć na wjeździe do Izraela można otrzymać trzymiesięczną wizę, nasi pracownicy pochodzący m.in. z państw europejskich otrzymywali je zaledwie na pięć dni – słyszymy od B., ekspertki w jednej z europejskich organizacji. Proces uzyskiwania pozwolenia na pobyt przez osoby zatrudnione w sektorze humanitarnym jest wieloetapowy. Przed przyjazdem pracodawca wysyła wniosek do izraelskiego resortu pracy. Po jego rozpatrzeniu pracownik otrzymuje list akredytacyjny, dzięki któremu po przyjeździe do Izraela na wizie turystycznej może uzyskać zgodę na pobyt długoterminowy. Problem w tym, że po 7 października 2023 r., kiedy doszło do bestialskiego ataku Hamasu na Izrael, władze przestały wystawiać tego typu akredytacje. – W rezultacie panuje atmosfera wiecznego oczekiwania, a ministerstwo utrzymuje, że dzieje się tak, bo nie jest w stanie dokonać dogłębnej weryfikacji każdej z nowo przyjeżdżających osób i upewnić się, że nie są humanitarnymi terrorystami – ironizuje B.
Problemy z legalizacją pobytu wpływają na działalność instytucji pomocowych. Utrudniają planowanie i zagrażają ciągłości realizowanych projektów w Gazie. A. tłumaczy, że potrzeba co najmniej roku, by zrozumieć system danego państwa i nauczyć się w nim poruszać. – Dzięki temu człowiek lepiej wykonuje swoją pracę. Mnie się to udało, ale pracownicy przyjeżdżający teraz na krótkoterminowych wizach nie będą mieli takiego szczęścia. Przyjadą na moment i już będą musieli wyjeżdżać – mówi. Zdaniem naszych rozmówców to celowa strategia administracji, która chce „upokorzyć światowe organizacje pomocowe”. Władze kraju wspierają za to powstający w Strefie Gazy nowy odłam sektora humanitarnego. – Składa się z organizacji, które nie są częścią systemu koordynowanego przez Organizację Narodów Zjednoczonych – mówi nasze źródło w Jerozolimie. Współpraca pod auspicjami ONZ jest o tyle ważna, że organizacje są w stanie kontrolować, czy nie powielają swoich działań i czy są przestrzegane normy prawa międzynarodowego.
Jedną z organizacji pozasystemowych jest według rozmówców DGP World Central Kitchen, dla której pracował zabity przez Izraelczyków Polak Damian Soból. – W przeciwieństwie do większości oni mogli docierać z pomocą nawet do najtrudniej położonych miejsc w Gazie. Wszystko dlatego, że współpracowali z armią. A współpraca była możliwa, bo nie byli medialni. Nie krytykowali Izraela, nie wytykali zbrodni, które wojsko popełnia w Gazie. Duże organizacje międzynarodowe działają inaczej – opowiada B. I przekonuje, że celem Izraela jest pozbycie się z kraju instytucji, które „nagłaśniają problemy, dbają o poszanowanie praw człowieka i dążą do pociągnięcia winnych do odpowiedzialności”. Powstający w enklawie system ma być w pełni zależny od izraelskiego rządu.
W ubiegłym tygodniu Izraelczycy przejęli kontrolę nad palestyńską stroną przejścia granicznego między Strefą Gazy a Egiptem, blokując transport pomocy humanitarnej do pogrążonej w głodzie enklawy. Organizacje pomocowe mówią o katastrofalnych dla Palestyńczyków skutkach tej decyzji. Prywatnie ich przedstawiciele dodają, że to kolejny element nowej układanki humanitarnej w Gazie. Jak słyszymy, chodzi o to, żeby budowany przez Amerykanów pomost na morzu stał się głównym źródłem wsparcia dla Palestyńczyków. – Wiele wskazuje na to, że dojdzie do prywatyzacji tej inicjatywy. Możliwe, że będą ją obsługiwać prywatne firmy ochroniarskie. W ten sposób Izrael pozbywa się organizacji, które od lat wspierają cywilów na wojnach – słyszymy. ©℗
rozmowa
Jedenasta ewakuacja Palestyńczyków
Nie będziemy mogli pracować na południu Strefy Gazy. Od początku wojny musieliśmy się ewakuować już 11 razy, także z powodu bezpośrednich ataków na nasze obiekty, w tym przychodnię na północy Strefy. Nie ewakuowaliśmy jeszcze co prawda indonezyjskiego szpitala polowego w Rafah, gdzie prowadzimy opiekę pooperacyjną. Ten szpital jest jednym z głównych ośrodków zajmujących się poparzeniami. Kiedy Izrael przechodzi do ataku, szybko posuwa się do przodu. Dlatego spodziewamy się, że wkrótce będziemy musieli opuścić szpital i ewakuować pacjentów. Przygotowujemy się do tego. Wypisaliśmy część pacjentów, niektórych przekierowaliśmy do innych placówek. We współpracy z ministerstwem zdrowia chcemy ponownie uruchomić szpital w Chan Junus.
Pacjentów, którzy czekają na operację, trzeba przewieźć karetkami do innych placówek. Ale mamy też do czynienia z ludźmi w stanie krytycznym. Nie da się ich nigdzie przetransportować. Trzeba ich zostawić w placówce w Rafah z bardzo ograniczonym personelem. Mamy tam miesięczny zapas żywności. Staramy się działać z wyprzedzeniem, dlatego część pacjentów potrzebujących dłuższego leczenia przekierowaliśmy do Al-Mawasi, na północ od Rafah.
Zwykle to pacjenci z oparzeniami, po przeszczepach skóry. Tym ludziom trzeba regularnie wymieniać opatrunki, mówimy o ciężkich, otwartych ranach. Potrzebują też fizjoterapii. Większość osób, które wypisujemy, dalej potrzebuje opieki, tymczasem żyją w trudnych warunkach, śpią w namiotach, nie mają dostępu do wody, by samodzielnie oczyścić rany.
Część porusza się na wózkach, więc to duże wyzwanie. Ci pacjenci po wybuchu wojny co najmniej kilka razy musieli się ewakuować z różnych części Strefy Gazy. Mówienie im, że muszą to zrobić jeszcze raz, jest trudne. Tym bardziej że mają się udać do miejsc, w których nie ma odpowiednich warunków sanitarnych, toalet, czystej wody, jedzenia. To katastrofa.
Za granicę trafiały tylko niektóre dzieci. Ale w ubiegłym tygodniu Siły Obrony Izraela zamknęły przejście z Egiptem. Jedyne, które umożliwiało taki transport. Pacjenci, w tym dzieci chore na raka, są uwięzieni w enklawie.
Cała pomoc trafiała do Gazy przez Rafah i Kerem Szalom. Izraelczycy robią dużo szumu wokół zrzutów pomocy z powietrza i specjalnego pomostu, który wybudowali Amerykanie. To czysty PR, nie da się w ten sposób obsłużyć potrzeb na miejscu.
Wiele ciężarówek utknęło po stronie egipskiej. Od kilku dni nie mogą przekroczyć granicy. Nasze zapasy leków wyczerpią się za kilka tygodni.
Nie. W ostatnich miesiącach w Strefie Gazy dochodziło do wielu ataków na Lekarzy bez Granic. Zatrudniamy tam 400 osób, w tym 25 z zagranicy. Pracujemy w niebezpiecznym miejscu. Nie można zapewnić nikomu bezpieczeństwa, wbrew temu, co mówią Izraelczycy, próbujący przekonywać, że chronią organizacje humanitarne. ©℗